Witaj: Niezalogowany | LOGOWANIE | REJESTRACJA
Budżet pod ogromną kreską
Wysłane przez Maciej Pawlak w 31-10-2024 [20:35]
W opublikowanym ostatnio przez rząd projekcie nowelizacji ustawy budżetowej na 2024 r. dochody budżetu zostały obniżone o 56,3 mld zł. Jednocześnie zapisana w ustawie kwota wydatków budżetowych nie zmieniła się. Tym samym deficyt zwiększy się ze 184 aż do 240,3 mld zł.
Zarówno pierwotna, jak i ta „znowelizowana” kwota deficytu budżetowego jest rekordowo wysoka – nigdy wcześniej nie osiągnął on aż tak ogromnego poziomu. Rzecz jasna nie mieści się ona w rozmiarach dozwolonych przez Unię Europejską dla krajów członkowskich UE (3%), podczas gdy w tej sytuacji znacznie przekroczy on poziom ponad 5-proc., zakładany pierwotnie. Przypomnijmy tylko, że na początku br., gdy parlament przegłosował tegoroczny budżet, dochody miały osiągnąć poziom 682,4 mld zł, wydatki 866,4 mld zł, a deficyt - w i tak rekordowej wysokości - 184 mld zł.
Obecnie rząd, nowelizując budżet, a ściśle zwiększając o prawie 1/3 wysokość planowanego deficytu, tłumaczy tę sytuację m.in. niższą niż zakładał inflacją. Przy czym tak się składa, że z dziś ogłoszonych przez GUS danych wynika, że ta akurat kolejny miesiąc rośnie. Ściśle rzecz biorąc trwa to już czwarty miesiąc, począwszy od lipca br. Zaś w samym tylko październiku wzrost cen wyniósł 5%. W ten sposób kolejny miesiąc inflacja przekracza cel inflacyjny określony przez Radę Polityki Pieniężnej NBP na ok. 2,5% z dopuszczeniem do poziomu od 1,5 do 3,5%.
Może okazać się przy tym, że w miarę zbliżania się do końca br., a także w kolejnych miesiącach 2025 r., inflacja nie odpuści i będzie się dalej zwiększać.
Wśród innych tłumaczeń decyzji o podwyższeniu wysokości deficytu budżetowego w tym roku rząd wymienia brak przekazania kwoty zysku przez NBP, którą nasz bank centralny winien przekazać do budżetu, ale tego nie uczynił. Rzecz jasna nie uczynił tego, bo takowego zysku nie osiągnął (m.in. wskutek osłabienia kursu złotego).
Zapewne nie ułatwia sytuacji rządzącym fakt, że zgodnie ostatnimi danymi GUS za wrzesień br., wielkość sprzedaży detalicznej, a więc inaczej: popytu konsumpcyjnego, została znacznie osłabiona. I nie jest wykluczone, że może to zmienić się w trwalszy trend. Wszystko wskazuje bowiem na to, że nasze społeczeństwo zaczyna oszczędzać, tnąc zbędne wydatki.
Z jednej strony główny wpływ na to ma zwiększająca się od połowy br. inflacja (patrz wyżej), która przekłada się na wzrost cen w sklepach. Podstawową przyczyną jest jednak fakt, że odblokowane zostały, właśnie od lipca br., tj. od czasu, kiedy inflacja zaczęła rosnąć, ceny nośników energii, wcześnie zamrożone jeszcze przez rząd premiera Morawieckiego, co znalazło swój namacalny wyraz w postaci coraz bardziej ostatnio przybierających na sile „rachunków grozy” – tj. wzrostu opłat za prąd i gaz przez gospodarstwa domowe, jak i przez firmy.
Istotny wpływ miało także wcześniejsze (od kwietnia br.) podwyższenie podatku VAT z dotąd zerowego poziomu, na artykuły żywnościowe.
Poziom dotychczasowych podwyżek cen energii i żywności jednak prawdopodobnie przyćmi spodziewane całkowite (w lipcu br. było tylko „częściowe”) odblokowanie przez rząd od początku 2025 r., a więc już za dwa miesiące, cen nośników energii. Nie jest zaskoczeniem, że w związku z nadchodzącą zimą to właśnie ten wzrost cen – nie tylko na prąd czy gaz, ale – przede wszystkim – na ciepło, spowoduje dalsze pięcie się w górę inflacji, a także zmniejszanie się rozmiarów konsumpcji.
Chyba nie będzie bowiem dla nikogo zaskoczeniem, iż gospodarstwa domowe będą - w związku z coraz krótszym dniem i zmniejszaniem się temperatury w najbliższych miesiącach – dalej oszczędzać na codziennych wydatkach i rzadziej odwiedzać sklepy.
Z kolei, z punktu widzenia rządu, taki właśnie trend raczej będzie osłabiał tempo wzrostu inflacji, której tak właśnie pożądają władze. Wychodzą one bowiem z założenia: im wyższa inflacja, tym więcej napędza to dochodów budżetowych odprowadzanych choćby z VAT-u na żywność, a także ze wszystkich innych sprzedawanych towarów i usług. Skoro jednak, jak się wydaje, społeczeństwo będzie jeszcze bardziej niż dotąd oszczędzać, spodziewanych przez rząd dochodów do budżetu nie będzie w zakładanej przezeń wcześniej wysokości.
Swoistą „cegiełkę” do tej sytuacji dodaje tak bardzo reklamowany przez rządzących, a nadchodzący z ogromnym opóźnieniem, napływ unijnych środków z Krajowego Planu Odbudowy. Wygląda bowiem na to, że większa ich część dotrze do Polski dopiero na przełomie obecnego i 2025 roku. Tym samym znacząco skróci się czas rozliczenia tych środków wobec Brukseli. Jak sugerują to opinie dochodzące m.in. z branży budowlane, część polskich firm tej branży, zwłaszcza z sektora mikro-, małych i średnich przedsiębiorstw, nie przystąpi do ewentualnych przetargów na realizowanie inwestycji finansowanych z tego źródła. Nasze firmy obawiają się bowiem, że nie starczy im czasu – do końca 2027 r., a więc końca obecnej tzw. finansowej perspektywy UE, na ich realizację.
W wywiadzie dla naszego portalu filarybiznesu.pl z pos. Zbigniewem Kuźmiukiem (PiS) powiedział on m.in.,że "optymizmu wśród konsumentów już dziś specjalnie nie ma. Polscy konsumenci spodziewają się, że czekają nas już wkrótce prawdopodobnie 20-30-procentowe wzrosty cen prądu, gazu czy ciepła. To wszystko spowoduje, że łącznie od lipca br., wraz z tymi od stycznia 2025 r., opłaty dla gospodarstw domowych, ale i firm, za nośniki energetyczne, wzrosną nawet o 50-60 proc".
Komentarze
31-10-2024 [22:32] - Siberian Husky Dog | Link: Jeszcze kilka takich
Jeszcze kilka takich osiągnięć Tuska i będzie trzeba sprzedać Gdańsk z Wałęsą w środku
31-10-2024 [22:41] - Tomaszek | Link: Raz już jebaćpisów na dolnym
Raz już jebaćpisów na Dolnym Śląsku wydymali i zostawili , niech dymają dalej . Im szybciej i mocniej tym dupa zmięknie szybciej . Wybory w maju . Mogłoby jeszcze Wawke zasrać .