Więc jak już owiana sukcesem Ukraina stanie na nogi, jakie gliniane? jakie gliniane? Że co? Co to znaczy "sukces"? Nie wiesz, co to znaczy sukces? To se popatrz. Eksplozji radości nie ma końca. I ta satysfakcja.

Ponieśliśmy zwycięstwo. Ale kogo to obchodzi. Po co się przejmować, kiedy tyle ważniejszych spraw. Pani Jadzia w Stokrotce przytyła. Sąsiad się upił, ale na wesoło, to miło z nim pogadać. Grzesiek w sejmie zgasił wszystko i wszystkich, to też się pośmiać można, a co niektórzy mogą podprawiać egzorcyzmy, ale oni nie mają jaj jak Grzesiek, to tylko tak belfersko, zza winkla ekranu, pisu, pisu, po klawiaturze. A nie żeby pójść i szarpać się z babą. A mogła przyładować komórką w okulary, a szkło mogło wejść w oko. A wtedy. Co właściwie wtedy? Nic... bo to wszystko nic. "Nic to" - mawiał mały rycerz odtwarzany przez dobrego aktora, u którego po mieszkaniu aktorki ponoć chodziły nago, bo ciepło przecież było i skoro "Nic to", to czemu nie?
No więc przygotowania do Świąt idą pełną parą. Narody demokratycznie, panie spazmatycznie, mendia żarliwie i przenikliwie. My wiemy swoje i robimy zakupy. Ja pochłaniam paprykę pepperoni i czuję jak wzbiera we mnie żarliwość. Czasem się zdarzy, że z takiej żarliwości człowiek przyspieszenia dostaje, jakby dopalacz jakiś w samolocie, dodatkowa moc, dodatkowy ciąg i droga do toalety zajmuje 1/10 tego, co normalnie. No ale to są kwestie wytrzymałości układu trawiennego na ognistość tej cudownej roślinki jaką jest papryka. Ostatnio żarłem jakąś zielonkawą taką. Pajeno? Cajeno? Też było dobrze.
Tymczasem świat idzie do przodu, nie niepokojony przez Polaków, bo my wiemy, ze nasza chata z kraja, i kto pierwszy, ten gorszy, więc nie ma się co wychylać, ani się pchać na afisz, bo potem nie potrafisz, nawet zgasić jakiejś gaśnicy. Zawsze możesz się przyp....lić. Tak. To zdecydowanie najpowszechniejsze nasze zajęcie. "Wal się niemiecki agencie" - pisze do mnie pracownik prawdziwie patriotycznego forum udający blogiera. A kto wie, może to nieprawda. Może to jednak blogier i tak z dobrego serca, doradza, żebym się walił. I w ten sposób, tworzymy rzeczywistość. Jakże dostojną i patriotyczną.
Jeszcze tylko karpia kupić muszę. Pamiętam. Kiedyś jednego musiałem zabić. Nie żebym cierpiał, to znaczy ja, nie karp. Ale się tak jakoś rzucał, ruszał. Wole te nie ruszające się, na tackach. Dobrze wysmazony, pewnie szkodliwy, bo tera smażenie jest nie teges, ale w święta musi być, obok kapusty z grzybami, ryby po szwedzku i klusków z olejem. No dobra, z makiem. Po prostu nie rozumiem tego, dlaczego tera pakują ten olej bawełniany do maku, ładują wszystko w puszczekę i już - możesz se kupić, nowego premiera, nową ministrę, nową puszkę, nowy słownik, nowy język, nową wiarę, nową osobowość, dzięki której będziesz już bez zahamowań i z satysfakcją pisał do innych "Wal się" i tam coś dodasz jeszcze, bo tak naprawdę, to wszyscy tylko na to zasługują. No to znaczy poza papieżem Franciszekiem, bo jego troska o to byśmy kochali się szczepiąc się nawzajem, jest jak wzorzec z Sevres, jak obelisk z Odyseja Kosmiczna 2001. Czy 2010? Kiedy właściwie była ta "Odyseja kosmiczna"?
Najmilej się śpiewa kolędy. Ciekawe czy tam na froncie śpiewają kolędy. Prawosławni to mają jakoś inaczej te święta czy te drugie święta niż my. Bo kalendarz inaczej jakoś ustawiali. Podobno w czasie pierwszej wojny, na czas świat to Francuzi z Niemcami, sami z siebie zrobili sobie przerwę i nawet życzenia i prezenty przesyłali między okopami. Tacy ludzcy byli ci żołnierze. Ale życie ma swoje wymagania. Władza ma swoje wymagania, więc wrócili do zabijania się nawzajem. Nie lepiej by było, gdyby te sprawy załatwiali przywódcy między sobą? Wyszedł by taki jeden z jednej strony, drugi z drugiej, a niechby si zabili w jakiejś klatce ustawionej na środku, skoro tak im zależy. Ale nie, do piachu, pod kule, kąpiać się w kalectwie i krwi to muszą ci na dole. I jeszcze raban, że z Ukrainy uciekają przed służbą wojskową, gdy przecież miłość ojczyzny nakazuje. Ale oni chcą żyć, ci co uciekają. W dupie mają tę wojnę, w dupie mają przywódców i może nawet kraj, jeśli kraj to znaczy konieczność umierania, gdy przecież naczelne dowództwo zajmuje się braniem w łapę i pompowaniem ruskich węglowodorów na zachód, żeby kacapia miała kasę na następne bomby i rakiety, pod które skutecznie i systematycznie wyśle ludzików dowództwo, w stanie wyższej konieczności i najwyższego poświęcenia. U nas też sporo takich, chętnych, do wojny i wojaczki. W odpowiednim wieku, nawet na stanowiskach, judzą, straszą, zagrzewają. My? My mamy święta niedługo i nie ukrywajmy, mamy wszystko w .....e. Bo przecież wiemy, że to wszystko lipa. Że papież Franciszek plótł androny, że Konfa jak trzeba to uchwali art 130 par 9 KK. Że postępowcy z nowego nadania, postęp to mają głęboko, a chodzi tylko o kasę i o wysługiwanie się bogatszym, silniejszym. Że paranoja patriotyczna, zwyciężyła po raz trzeci. Że tak naprawdę, nikt nie chce dla nas dobrze, wszyscy wszystkich mają w dupie, tylko pitolenia tyle, że robi się coraz ciszej wśród tego wrzasku, coraz więdniej, coraz puściej w dżungli luster zasadzanej przez biczepsów, patriotów, niezłomnych i jedynie czystych.
Rydzyk? Co Rydzyk? Co mnie obchodzi doktor Rydzyk? O przepraszam, ojciec dyrektor. Zastanawiam się, czy śledź powinien być w oliwie z oliwek, w oleju rzepakowym czy może w lnianym? Ostatnio cena Kujawskiego spadła z 15 na 5 zeta. Niech ktoś powie, że ktoś kogoś nie ładuje w kółko w bambuko. - To jest taka gra - mówił mi o życiu i biznesie kolega. - Na szczeblu lokalnym to są szachy. Na skalę państwa to już jest poker. A w wersji międzynarodowej to są trzy karty. Mnie teraz wychodzi, że nawet w tej codziennej to jest gra w bambuko. W kościele, w Sejmie, w mendiach, na stronach, redakcyjnych, ale i u ciebie i u mnie. Więc dość tego gadania i czas na jakieś konkrety. Na najbliższe godziny, najbliższy dzień, na odrobinę słońca, bo ostatecznie rzecz biorąc, to wszystko, co naprawdę zostaje.
Coś w tym stylu. Jednak gra toczy się serio. I są też rzeczywiści gracze. Oraz masy biorące w tym udział, wierzące że w tej grze w trzy karty obstawiają tą właściwą. Że w ogóle jest ta właściwa. No i że gra oczywiście ma sens, zasady, prawa. Bo przecież biorą w niej udział.
Podobno w czasie pierwszej wojny, na czas świat to Francuzi z Niemcami, sami z siebie zrobili sobie przerwę i nawet życzenia i prezenty przesyłali między okopami.
Tak było. Jedna z najbardziej fascynujących historii wojennych. Tamci żołnierze wyszli poza grę. Okazało się się że zamiast kulek jest jednak możliwość posyłania sobie także papierosów.
No ale. Wyjście z gry oznacza jej koniec. Dla tych, którzy faktycznie rozgrywają. Ci wydali więc rozkazy o zwiększeniu odległości między liniami frontu i życie mogło toczyć się dalej. Bo zabrakło komunikacji. Tak jak nie ma jej np. tutaj. Ludzie tak się powierzyli grze, tym co im włożono do głów. Że opcji wyjścia już nie mają. Bo nie ma możliwości dogadania się. Ludzie mówią. Nikt nie słucha. Nie rozumuje.
Nie reprezentuje siebie.
Wracając zaś do naszej lokalnej gierki. Tusk i Sienkiewicz naciskają chcąc pewnie wykorzystać święta. Zmęczenie. Znudzenie. Rozpęd.
Ciekawi mnie na ile informacja o skazaniu Kamińskiego i Wąsika (którzy stracić mają z tego powodu mandaty poselskie) na 2 lata w związku z aferą gruntową jest częścią tej gry. Swoistym przekazem do Dudy: Ty mogłeś naciągać prawo. To i my możemy. Możemy się dogadać?
Myślisz że Chanuka była kaprysem L. Kaczyńskiego? Nie sake. Była częścią układu, strony w tej grze. W której Chabad Lubawicz jest jedną z istotnych figur. Chabad Lubawicz nie jest byle czym. Na Ukrainie Chanuka jest już świętem państwowym. Ukraińskim. PiS trzymał właśnie z tą Ukrainą. Z tym zapleczem. Oni (specjalnie dla ciebie sake, bo wątpię byś zrozumiała - oni to coś więcej niż Chabad Lubawicz) mają swoje narzędzia. PiS łatwo nie zginie.
Polecam na HBO (można pewnie kupić abonament i obejrzeć w sieci) jest naprawdę fajny serial. Babilon Berlin. Akcja zaczyna się w 1929r. Świetnie oddany klimat. Choć trochę za bardzo po niemiecku. Mi troszkę brakuje artyzmu. Ale z drugiej strony jest niemiecka solidność, szczegóły, nie ma zbędnego odpływania na mętne wody.
Wystarczy obejrzeć żeby zrozumieć skąd co i jak. Najlepsze jest to że wszystkie tutaj rzucane hasła: lewacy, komuniści, Żydzi itp. pełniły tam tą samą rolę wtedy co dzisiaj. Oddziaływały tak samo na ludzi.
Jaka opcja polityczna przypadnie widzowi do gustu? Z kim by się identyfikował? Żydami i Komunistami? Czy byłymi żołnierzami, którym zabrano i zdegradowano ojczyznę?
Pytanie tym lepsze gdyż film sympatie lokuje po stronie tych pierwszych. Co w sumie nawet gra na korzyść tego serialu. Bo jest prowokujące dla widza (takiego, który myśli oczywiście, takiego który uważa że ma jakieś idee). Tak czy siak ogląda się dobrze.
Propaganda zryła ludziom mózgi. Nie dociera do nich że sypią najgorszymi oskarżeniami na innych choć w danej sytuacji przykładowo dokonaliby wyboru dokładnie tego samego jak ówcześni Niemcy. Tak się dzisiaj ludzi pozamykali hasełkami w klatkach swojego umysłu że to co stało się podczas I WŚ w czasie świąt spędzanych w brudnych okopach brudnej wojny być może nie jest już możliwe. Mimo że tamci do siebie strzelali z rzeczywistej broni i zabijali siebie. Podczas kiedy dzisiaj przerzucają się jedynie słowami.
Z pewnością! Dla mnie jest najważniejszą rozrywką. Nic nie dostarcza mi tylu wrażeń jak ta gra. Można oglądać filmy, czytać książki itp. Ale tutaj mamy to wszystko i jeszcze dużo więcej. No i - to się dzieje naprawdę.
Nie dziwne że ludzie łatwo wsiąkają. Nie dziwne że na miejsce jednego polityka (czytaj agenta na rzecz wyższych graczy) czekają dziesiątki innych. A jeśli kogoś nie interesuje takie aktywne uczestnictwo to może biernie - coś w stylu obstawiającego zakłady. Może się identyfikować jak kibic z klubem piłkarskim. Ale wszystko to o kilka rzędów wyżej. Bo ta gra kręci przecież twoim życiem. Nawet jeśli tego nie chcesz, nawet jeśli chciałbyś uciec.
@smieciu: I owszem, ta gra - do pewnego stopnia kręci naszym życiem. Pytanie jest takie: Czy my jesteśmy w stanie wygenerować własną grę? Bo jeśli potrafimy tylko grać w tę położoną na stole przez machera i "gospodarza", to nietrudno przewidzieć bieg zdarzeń, niezależnie od naszych wysiłków.
Czy gra polega albo przebiega jedynie w warstwie słów? I tak i nie. Gary Webb zajmował się pisaniem słów, bo był dziennikarzem, i wziął udział w grze. Strzelił - tak orzeczono - sobie w głowę. Żeby innych zmotywować - dwa razy. Więc harce niziutko, wiążą się z nieco mniejszym ryzykiem. Ale znów. Czy da się wygenerować grę własną? Ja - swoją. Ktoś - swoją. Czy może zaistnieć jakaś forma zbiorowości, która zaproponuje efektywnie swoją grę? Jaka to miałaby być gra? Musiałaby to być "narracja", tłumacząca świat i nasze w nim miejsce, rolę i zadanie. Bo o to w takiej grze chodzi.
Ta, w którą gramy obecnie, to właśnie nam odbiera. Grający nie mają zielonego pojęcia w co grają. Nie wiedzą "gdzie są". Nie znają stabilnego wytłumaczenia świata, swojego w nim miejsca i roli, a zamiast tego dostają dość potworne z intelektualnego pkt. widzenia protezy, które na dodatek są totalnie chwilowe, przemijające i niezgodne z rzeczywistością.
Tak się kiedyś zastanawiałem, czemu członkowie - to była jakaś taka islamistyczna organizacja w USA - nie zbuntowali się przeciw założycielowi, gdy Malcolm X odsłonił jego perwersje i zło. Można także się oburzać na ów Chabad Lubawicz i jego przywódców. Ale w tych wszystkich przypadkach zachodzi jeden i ten sam proces - istnieje ktoś, kto przynosi ludziom sens, to znaczy sprawia, że "wiedzą, gdzie są", że umiejscawiają się w rzeczywistości i znają swoją rolę. Za to oddadzą wszystko, bo wszystko od tego zależy. Od takiej narracji. A każdorazowo taka narracja, jest w pewnym sensie narracją miłości. Postawieniem "ty" jesteś ważny, "my" jesteśmy ważni, ważniejsi od innych.
Wraz z taką narracją zaczyna się gra. Gra innych zespołów. Czy my Polacy mamy taką narrację? Obstawiam - nie. Gramy w kulki na podstawionym stole. I baaardzo się emocjonujemy, bo to jest konieczne. Bo bez emocji zaczęłibyśmy myśleć, a wtedy gra stałaby się szaleństwem, absurdem. Więc grzejemy na maksa te emocyjki. Co widać. Słychać. I czuć.