"Rashomon" A. Kurosawy i pytania o człowieka

Deszcz jakiego nikt nie widział. W ruinach, dawnej bramy miejskiej, dwójka znalazła schronienie. Dwal i mnich. Siedzą pod dachem,  naokoło leje. Film jest czarno-biały. Gesty i zachowania aktorów, jak z kreskówek, symboliczne, mające oddawać to, co przedstawiają, dalekie od realizmu. Gdy schronienie znajduje tam trzeci przybysz, zaczyna się opowiadanie historii.
Ciekawa jest muzyka. Toporna, o dziwo dobrze pasująca do klimatu filmu. Bądźmy szczerzy, miejscami to kopia czy przeróbka "Bolero" Ravela.
Opowiadanie tych ludzi w deszczu dotyczy morderstwa, jakie miało miejsce trzy dni wcześniej i w które były zamieszane trzy osoby. Toshiro Mifune gra bandytę. Pozostałych dwoje aktorów, odtwarzających role małżeństwa, nie zrobiło kariery tak, by pamiętać ich imiona.
Okazuje się, że każdy z uczestników zdarzenia opowiadał historię zupełnie inaczej. Zamordowany, mąż, opowiada ją poprzez inną kobietę. Na koniec historię tę opowiada ów drwal, który to wszystko widział, ale nie chciał opowiedzieć na policji. Wolał być "z boku". Jego wersja też jest inna od historii bandyty, żony i zamordowanego jej męża. Nie ma prawdy. Są punkty widzenia. Ludzie widzą rzeczywistość tak, jak chcą ją widzieć. Jak im pasuje. To wszystko, co jest.

W oglądaniu filmu w ogóle nie przeszkadza brak kolorów. Co więcej, można dostrzec jakoś tę zieleń liści, te barwy kimon. Nie przeszkadza także format obrazu 4:3 dziś już nie spotykany. Rzuca się w oczy sztuczność zachowań, scen walki. Która znów, o dziwo, wcale nie razi. Bo widz wie - że nie o to chodzi.

Jest Rashomon, jakby po drugiej stronie przepaści czasu, pomiędzy współczesnym a tamtym kinem. Dziś jest odwrotnie. Skupienie na realizmie obrazu. Wszystko jest, jak naprawdę, efekty CGI są olśniewające. Tyle, że wychodzi się z niczym, że to wszystko mdłe, bo... nie o to chodzi w kinie, nie o to chodzi w sztuce.

Na koniec, trójka w ruinach zabudowań słyszy płacz dziecka. Znajdują je zawinięte, kwilące. Ostatni z przybyszy wyrywa spod niego drogie kimono.

- Co robisz?! - woła do niego drwal.
- A tobie, co do tego?
- To okropne! Okropne!
- Tak? Ktoś inny mógł zabrać to kimono. Czemu nie ja?
- Bo to zło!
- Zło? A co z rodzicami tego dziecka? Zrobili sobie dobrze i porzucili dziecko? To oni są źli!
- Myślisz tylko o sobie!
- A co w tym złego? Żeby przetrwać, trzeba być samolubnym - odpowiada kradnący kimono.
- Kurwa mać. Wszyscy to egoiści i kłamcy - wykrztusza z siebie, drżący z gniewu drwal. - Same pozory, wymówki. Bandyta, kobieta, jej mąż i ty! - I rzuca się na złodzieja.
- A ty nie!? - krzyczy złodziej
Okazuje się, że oburzony drwal, też nie jest bez winy, bo ukradł z miejsca zbrodni drogocenny sztylet i nikomu o tym nie powiedział, fałszując swoją wersję całego zdarzenia.
- Bandyta oskarżający innych! - wyrzuca mu ze śmiechem złodziej, policzkuje go i odchodzi z łupem.

Samotni w strugach deszczu, stoją mnich, trzymający dziecko na rękach i drwal, który również okazał się złodziejem, a jego opowieść kłamstwem.
I znów wraca pytanie, o co chodzi w sztuce? O co chodzi w kinie? Albo o co chodziło, dawniej i dziś...? Kurosawie chodzi o rzeczy podstawowe. Uniwersalne. O to, jacy są ludzie, kim są? O motywy ich działania. O dobro i zło. "Żeby przetrwać, trzeba być samolubnym" - mówi złoczyńca w jego filmie. Mówi to teraz po 71 latach. Mówi to szeptem, w umysłach i sercach tak wielu ludzi. Te słowa stały się może zbyt często osią działania, podstawą zachowań. Może zawsze były? Choć teraz, o dziwo, bezpośredni głód czy śmierć - nie grozi.A jednak...

We współczesnym kinie rzadziej już  o coś chodzi. O wielkie dylematy. O naturę człowieka. Biegają w nim bohaterzy komiksów dla dawnych młodszych nastolatków. Człowiek włącza film. Wtłacza go do głowy. Ma odnieść jakieś wrażenia i być gotowy do dalszej pracy. To po prostu konsumpcja. Czasem... tylko konsumpcja. Tylko nie wiadomo już, czy to my konsumujemy te filmy, czy one konsumują nas. Przydałby się dobry film na ten temat.

A człowiekowi. Nie chodzi tylko o kolory, ekrany, dokładność. Chodzi mu o sens, o esencję, o rzeczy wielkie i ważne, o dramaty i co wobec nich zrobić. Ten prymitywizm filmu Kurosawy tylko to podkreśla, bo istotna jest w nim prawda, bieg zdarzeń, reakcje i postawy. W końcowej scenie drwal, który okazał się kłamcą i złodziejem, bierze od mnicha to płaczące dziecko. - Mam sześć swoich. Jedno więcej nie zrobi różnicy - mówi i niesie je do domu. Kurosawa w ten sposób nie chce, mimo całych naszych wad, nas przekreślać. Stara się zachować "wiarę w człowieka". Czy my tę wiarę, potrafimy dziś, swoim życiem i postępowaniem, ocalić? Czy może staliśmy się... już tylko "konsumentami"? O to, boleśnie, pyta nas dziś "Rashomon", odpowiedź, wcale nie jest prosta, a zjawisko, że każdy ma "swoją opowieść" japoński reżyser dobitnie pokazał w swoim filmie.

Motywy muzyczne filmu.Warto posłuchać od 5 minuty "Bolero"
---------------------------------------------------------
Zdjęcie na zasadzie cytatu

YouTube: 
Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika u2

10-09-2021 [22:25] - u2 | Link:

Stara się zachować "wiarę w człowieka".

Relatywizowanie zbrodni widać na przykładzie oskarżania Polaków za niemieckie zbrodnie. Choć Polska była okupowana przez Niemców to obecnie trwa nagonka na Polaków jako rzekomych sprawców mordów na żydach.

Celują w tym Polacy żydowskiego pochodzenia typu prof. Gross, prof. Grabowski, czy też prof, Engelking. Ale również Niemcy nie żałują słów, aby fałszować historię, używają nagminnie określń "polskie obozy śmierci" a ostatnio bodajże Deutsche Welle zabłysnął określniem "polskie ghetta", które jednak było używane i wcześniej :

https://niezalezna.pl/59661-ni...

PS. Zważywszy na rok powstania Rashomona (1950) widać pewne odniesienie do drugiej wojny swiatowej.