
Nie da się wyłączyć tych myśli, które związane są z jądrem wszystkiego co się wokół dzieje. Jest tym niewątpliwie pandemia ogarniająca cały świat i zbierająca krwawe żniwo. Zupełnie nowy i kompletnie nie znany wirus nagle tajemniczo się objawił i masakruje wszystkich ponad rok, a my jeszcze tak mało o nim wiemy.
W tym nie wiemy najważniejszego – do czego jeszcze jest on zdolny?
<<< >>>
Czy można zarazić się szaleństwem? Pewnie, że tak!
Mentalnie mamy taki własny ugruntowany pogląd, że szaleństwo, to coś co z jakichś powodów spotyka człowieka i on wariuje. Wariuje w tym sensie, że swoim zachowaniem już jest niezdolny do normalnego życia w społeczności. Jego myśli, słowa i zachowanie przeczą tradycyjnym normom współżycia.
To coś, co raczej innym nie zagraża, chyba że występują napady furii, gdzie szaleniec może fizycznie skrzywdzić kogokolwiek z otoczenia i również samego siebie. Poza tym jest niegroźny. Można było go dotykać, wspólnie oddychać tym samym powietrzem, a nawet pocałować.
Historycznie szaleństwo przypisywano pierwotnie opętaniu. Czy to przez demony, czy przez szatana. "Leczenie" często kończyło się śmiercią biedaka, a w najlepszym wypadku ścisłą izolacją, jak to się opowiadało – w pomieszczeniu bez klamek z miękkimi ścianami. Choć wcześniej była to brudna i ciemna cela, gdzie za kratami, przykuty łańcuchami nieszczęśnik spędzał resztę życia.
Nieco bliżej naszych czasów szaleństwo uznawano za efekt załamania psychicznego, co później nazywano, jako że nie znano jeszcze tego słowa, za reakcję na wysoki poziom stresu.
A jeszcze później zaczęto się doszukiwać przyczyn, a nawet predyspozycji do szaleństwa, w cechach, czy też wadach genetycznych.
W sumie widać, szaleństwo to nic takiego, czym można się prosto zarazić, co oznacza, że nie przechodzi z człowieka na człowieka i jest dla otoczenia neutralne.
Czyżby?
Nieco inne spojrzenie daje przypomnienie faktów masowego szaleństwa, wtedy nazywane "ogniem świętego Antoniego", którego powodem było zarażenie się sporyszem, przetrwalnikiem grzyba buławinki czerwonej, znajdującym się w mące i trawach. Na to, jakże widoczne szaleństwo, co odnotowali kronikarze, w 994 r. W Akwitanii zmarło z tego powodu ok. 40 tys. ludzi.
Natomiast do dni dzisiejszych grozi nam skrajne szaleństwo spowodowane zakażeniem wirusem RABV, czyli wścieklizny. Dzięki szczepieniom ochronnym kolejne kraje deklarują, że są wolne od wścieklizny. Lecz w całej Afryce, a w szczególności w Indiach i południowej Azji, wścieklizna zabija rokrocznie tysiące ludzi.
Fakt, wścieklizną w większości zakażamy się od chorych zwierząt. Ale sprawdziłem – człowiek od człowieka również może się zarazić.
<<< >>>
O szaleńcu często mówi się potocznie <postradał zmysły>. Wszystkie? To znaczy jakie?
Zmysłów, czyli torów komunikowania się ze światem i obserwacji własnego ciała nie mamy aż tak wiele. Dwa główne – wzrok i słuch – wiadomo. Lecz równie ważne dla nas są smak i węch. Więc nieco szalejemy, jak je właśnie utraciliśmy? A do tego, jak obserwacje donoszą, mamy tutaj często do czynienia z zaburzeniami zmysłu równowagi oraz z zaburzeniami słuchu. A to już nie przelewki w drodze do szaleństwa.
No dobrze, lecz wszyscy rozumiemy co powszechnie oznacza szaleństwo. Tu nie ma dyskusji. Szaleniec to inaczej wariat. I niestety, często to nawet głupi wariat.
Za zmysły człowieka odpowiada najstarsza część naszego mózgu i pień mózgu. Ma też bezpośredni kontakt z substancją szarą – korą mózgu. Tu odbywa się całe myślenie, rozumowanie, ocena rzeczywistości, czy produkcja poglądów. To po efektywności tego pofałdowanego organu oceniamy, czy ktoś jest mądry, czy może nie. Także po rezultatach pracy kory mózgowej zawnioskujemy o tym, z kim mamy do czynienia: - kimś w miarę normalnym, lub może szalonym.
Koronawirus, nie ma wątpliwości ma wpływ na nasz gadzi mózg, a ten z kolei rozsyła efekty infekcji po całym ciele. Więc dlaczego nie miałby wpływać na blisko położoną korę mózgową?
Nie mam wątpliwości ,że wpływa, bo od czasu jak wirus trafił do Polski liczba wariatów rośnie w zastraszającym tempie.
Najwyraźniej to widać wśród osób znanych, występujących publicznie w mediach, oraz wśród internautów aktywnych w blogosferze i pozostałych społecznościowych forach.
Wczoraj byli normalnie, a dzisiaj już zgłupieli doszczętnie. Albo tylko trochę. Może zainfekowane szaleństwo nie jest zero-jedynkowe, tylko posiada stopniowe poziomy? Od lekki wariat, aż po totalnie zakręcony. Jedna z internetowych koleżanek zaczęła właśnie publicznie egzorcyzmy przeprowadzać. A inny stracił wiarę we wszystko. Ten zaś już niczego nie jest pewny. Tamten z kolei szuka wroga w swym laptopie. Stwierdził, że jest to wtyczka USB.
Jako nieoprawny optymista przekonany jestem, że ten taki szeroki stan szaleństwa jest uleczalny i zapewne sam przejdzie za pewien czas.
Trzeba być dogłębnie uczciwym i zadać sobie ważne pytanie: - czy mnie też dopada szaleństwo? Ciężka sprawa z oceną. Wariat prawie nigdy nie powie, że jest wariatem.
.
Niestety, ten portal jest tak skonstruowany, że wyłącznie administrator może cokolwiek usunąć, czy zmienić. Twórca i właściciel bloga tutaj nie ma nad nim żadnej kontroli. Mamy tu klasyczne rozwiązanie sowieckie, gdzie Biuro decyduje o wszystkim, a obywatel ma zapierniczać za friko i nawet nie ma klucza do drzwi. Piękna oto prawicowość, demokracja, sprawiedliwość i uczciwość.
Tym wszystkim, którzy się boją, którzy są "zawsze mądrzejsi" i tym, co wierzą różnym mesjaszom, krótko przedstawię przebieg ciężkiego przypadku COVID19.
W pewnym momencie, szybko narastając, podobnie do ciężkiej grypy i często wieczorem, ścina cię z nóg, gorączka skacze do góry, kaszel nie daje spokoju i ciężko się oddycha.
Rano już masz trudności by wstać do toalety, czy napić się wody. Praktycznie już jesteś w malignie, całkowicie bezsilny.
Zostajesz karetką zabrany do szpitala na OIOM. Natychmiast dostajesz tlen i jednocześnie przeprowadza się wszystkie badania i testy. Ciągle jesteś na pół przytomny. Lecz twoje życiowe parametry są już stale monitorowane. Skierowany jesteś w oddziale zakaźnym na tzw. łóżko kowidowe. Teraz już praktycznie w dużym stopniu tracisz świadomość.
Saturacja spada. Płuca nawet z dodatkowym tlenem pracują niewydolnie. Zostajesz podłączony do respiratora. Wzbogacone powietrze jest teraz pompowane pod odpowiednim ciśnieniem.
Mimo tej wentylacji i ordynowanych leków, płuca odmawiają pracy. Zostajesz podłączony do ECMO. Kiedyś na to mówiło się płuco - serce. To krążenie pozaustrojowe - tlen nie przez płuca tylko prosto do krwioobiegu (w dużym uproszczeniu). ECMO nie leczy, tylko nie pozwala umrzeć.
Może się okazać, że twoje płuca są już bezwartościowe. Podejmuje się decyzję o przeszczepie płuc. To oczywiście nie zawsze się dzieje.
Mija około miesiąca, gdy wreszcie odzyskujesz pełną świadomość. Praktycznie od wyjazdu z domu nic nie pamietasz.
Wkrótce, gdy szpital przejdzie powoli na odżywianie naturalne, stwierdzisz, że nie potrafisz się podnieść z łóżka bez pomocy i podstawowych ruchów, w tym chodzenia, siadania, itp. musisz uczyć się od nowa. Jesteś ciągle bardzo słaby.
Proces dochodzenia do siebie, do prawie pełnej sprawności trwa od pół roku w górę, a czy zostaniesz inwalidą, to się później okaże.
Oczywiście może z tobą być różnie - czasem gorzej, a czasem lepiej. Niepewność jest duża.
Warto ryzykować?
Poza tym relacje literackie bez istotnych szczegółów stanu klinicznego stają się w tym momencie propagandą.
Pisze o tym Łukasz Warzecha:
https://wei.org.pl/artic…
To nie są pojedyncze, odosobnione przebiegi choroby. To praktycznie standard, jaki potwierdza lekarz od początku walczący z covidem.
Wiem, też zbieram casusy zachorowań na kowid.
Niestety również z własnej rodziny, ale to akurat był przypadek wylewu ze zgonem w ciągu I dobry, zakwalifikowany jako zgon na kowid.
Inny przypadek: prawdziwy kowid, wymagający intubacji, przewidywalny bo ciężar ciała ok.135kg, cukrzyca, nadciśnienie, miażdżyca.
Jest też grupa przypadków, o których trudno się wypowiedzieć bo brak diagnostyki za życia i sekcyjnej.
Strasznie jestem ciekaw.
Ps. Gdybym się choć ciupinkę bał, zrobiłbym test, a potem pewnie oddał się w niezborne łapy służby zdrowia. I nie jak pan sr... w gacie, co może się stać. Po prostu stosuję tu radę Wegecjusza - Si vis pacem, para bellum.
Dyskusja o heterodynie jest doskonałym przykładem, że nie potrafi się Pan przyznać nawet do błahej pomyłki. A co do strachu, racja – Pan raczej rozmyślnie sieje panikę po linii propagandy.
Nawet zgłosiłem do polskiej Wikipedii, że definicja jest błędna. Proszę sobie sprawdzić na angielskiej, niemieckiej, czy francuskiej. Przecież języki pan zna. Tylko wtedy głupio będzie się do mnie przypieprzać. Tak fanie przecież łgać i kpić.
Nie umie się pan poruszać po wikipedii, to ja uczyć nie będę.