Podczas pierwszej wycieczki szkolnej statkiem do Płocka, w której uczestniczyłam jako uczennica liceum im. Narcyzy Żmichowskiej w Warszawie jedna z koleżanek powiedziała o innej, która jako jedyna pojechała w spódnicy: „ale hołota, nie stać ich nawet na spodnie”. Przeżyłam szok. W moim środowisku i w mojej rodzinie podstawową zasadą bon tonu było ,że nie robi się nikomu bez powodu przykrości. Inaczej mówiąc nie przypominamy ślepemu, że jest ślepy chyba, że właśnie wchodzi pod pociąg. Oczywiście można zarzucać temu środowisku obłudę i hipokryzję, ale wolę taką hipokryzję od szczerości raniącej bez powodu, a najczęściej dla własnej satysfakcji innego człowieka.
Nauczyciele Żmichowskiej aby przeciwdziałać uprawianej w szkole rewii mody egzekwowali noszenie fartuchów. Fartuchy nosiło się rozpięte, celowo obszarpane- taki był obowiązujący fason- a to co istotne (czyli modne ciuchy) było demonstrowane w rozbieralni przed lekcjami WF.
„ W takim sweterku z MHD musisz się nieźle pocić” – troszczyła się o mnie obłudnie „życzliwa” koleżanka. MHD czyli Miejski Handel Detaliczny była to za komuny sieć tanich i kiepskich sklepów. Elita finansowa ubierała się wówczas za granicą, w Peweksie, albo kupując tak zwane ciuchy na bazarze Różyckiego. Warto sobie uświadomić, że warunkiem koniecznym ubierania się za granicą było otrzymanie paszportu. Nie był to oczywiście warunek dostateczny, należało mieć również pieniądze. Nie spełniałam nawet warunku koniecznego, nie mówiąc o dostatecznym. Szczęściary takie jak żona Cyrankiewicza Nina Andrycz latały podobno co tydzień do Paryża na zakupy i do kosmetyczki. Na takie szczęście moi rodzice musieliby jednak sobie odpowiednio zasłużyć.
Pracując potem w tym samym liceum słyszałam podobne komentarze od kolegów. Wrażenie, że ktoś usiłuje mnie urazić docierało do mnie jak przez mgłę. Wstawałam o 5 rano na konie, po przejażdżkach pędziłam do szkoły i jedynym moim pragnieniem było się gdzieś zdrzemnąć. Raczej z rozczuleniem wspominam jak koleżanka z pracy, a przedtem moja nauczycielka, lubiana i ceniona polonistka, zaśpiewała mi kiedyś w szatni: „senorita, niewyspana, niedomyta”. Pewnie miała rację, a czy chciała mnie sponiewierać nie wiem.
Obserwując zjawisko stratyfikowania się społecznego poprzez ubiór najpierw z perspektywy ucznia, a potem z perspektywy pracownika, doszłam do wniosku, że potrzeba stratyfikacji społecznej jest dla ludzi równie pierwotna jak na przykład potrzeba snu, a samo stratyfikowanie się jest odruchowe jak oddychanie. Stratyfikacja społeczna jest nierozłącznie związana z dzieleniem się na grupy, a ponieważ grupa najłatwiej organizuje się przeciwko komuś równie odruchowa, instynktowna jest zabawa w wykluczanie. To nieprawda, że dzieci powielają wyłącznie wzorce wyniesione z rodzinnego domu, dzieci podejmują grę w wykluczanie spontanicznie, na własną rękę. Nieprawdą jest również, że można tego uniknąć, albo skutecznie temu przeciwdziałać.
Dzieci w przedszkolu wykluczają wybrane dziecko ze swego grona nie chcąc się z nim bawić. Racjonalizują swe postępowanie twierdząc, że prześladowane dziecko jest brzydkie, śmierdzi albo kradnie. Nastolatki wykluczają koleżankę zbyt grubą, albo źle ubraną. W więzieniu mechanizm wykluczania opiera się na grypserze za zmianami której niewtajemniczeni nie są w stanie nadążyć. W więzieniach prześladuje się również zaciekle pedofili. Nie wynika to bynajmniej ze zmysłu moralnego skazanych, to świetny pretekst do przynoszącego satysfakcję prześladowania kogoś, czyli racjonalizacja okrutnej gry.
Jak wyjaśnia twórca analizy transakcyjnej psycholog Eric Berne w książce „ W co grają ludzie?” przyczyną międzyludzkich gier mających na celu sponiewieranie bliźniego jest satysfakcja z tego czerpana. „Ktoś czuje się lepiej kiedy ktoś inny czuje się gorzej”- tłumaczy Berne.
Zabranianie wykluczania przez penalizację mowy nienawiści jest po prostu nieskuteczne. Doskonale można upokorzyć kogoś nie odzywając się ani słowem. Znana jest historia pewnej kobiety, którą koleżanki w biurze doprowadziły do załamania i próby samobójczej otwierając za każdym razem gdy wchodziła okno. Nie używały przecież mowy nienawiści, a trudno karać kogoś za wietrzenie pokoju.
Jeszcze co do mowy nienawiści- Czy jeżeli ktoś ma zwyczaj mówić „ ja nie mogę, ja się zabiję” jak to robił pewien znany mi instruktor jeździecki widząc błędy popełniane przez kursantów oznacza, że naprawdę ma zamiar popełnić samobójstwo? Żyje do dziś i cieszy się dobrym zdrowiem. Czy jeżeli zniecierpliwiony ojciec słysząc w szkole o wybrykach syna mówi: „urwę mu łeb” oznacza, że naprawdę chce to zrobić i powinien odpowiadać za groźby karalne?
Rewia mody funkcjonuje obecnie w trochę innej formie niż za zgrzebnych czasów realnego socjalizmu. Obowiązuje noszenie ubrań „firmowych” to znaczy pochodzących ze znanych i drogich firm. Tłumaczenie dziecku, że obuwie sportowe z bazaru jest równie dobre jak obuwie znanej firmy a za to dziesięciokrotnie tańsze skazane jest z góry na niepowodzenie. Większość rodziców postępuje więc niekonsekwentnie. Z jednej strony krytykują szpanowanie firmowymi ciuchami, z drugiej starają się zapewnić dziecku właśnie takie ciuchy żeby nie narazić go na kpiny i wykluczenie. Bardzo wzrosły możliwości licytowania się przedmiotami mogącymi służyć jako wyróżnik pozycji. Już w przedszkolu dzieci operują telefonami komórkowymi i laptopami. Zwiększyły się również możliwości prześladowania. Kpiny z czyjegoś niemodnego czy zbyt taniego ubrania w wąskim gronie szkolnej klasy nie mają takiej siły rażenia jak prześmiewcze filmy wrzucone do Internetu. Nie da się jednak zlikwidować podłości zakazując mówienia.
Pierwszą ofiarą penalizacji mowy nienawiści stała się prawda. Poza tym ustawodawca dał do ręki nienawistnikom narzędzie do prześladowania ludzi o innych poglądach, specyficzny „ młot na czarownice”.
Na stwierdzenie, że sędziowie nie powinni kraść, w roli przysłowiowych nożyc odezwała się Małgorzata Gersdorf.
Młotem oberwał sędzia Piotrowicz.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 10852
Pan Piotrowicz nie używał dużego kwantyfikatora. Nie powiedział, że wszyscy sędziowie kradną. Użył kwantyfikatora małego- istnieją sędziowie którzy kradną. Wobec istniejących dowodów ten fakt nie budzi wątpliwości. Czy powinni kraść decyduje obowiązujące prawo. Czy mogą orzekać to rzecz dyskusji. Stawianie jakiejkolwiek grupy społecznej ponad prawem nie ma nic wspólnego z demokracją., którą wszyscy wycierają sobie usta. Wręcz przeciwnie,stawia cofa nas do innych epok.
Promują artyści ☺
WYBACZ MI, OJCZYZNO...
Cóżeś Ty Polsko zrobiła artystom-celebrytom,
Że tak Cię tu opluwają, zaprzedani srebrnikom?
Czym zawiniłaś Ojczyzno tym sprzedawczykom podłym,
Że Matkę swą poniżają, która jest samym dobrem?
Twórca był zawsze człowiekiem wrażliwym na cierpienie;
Skąd nagłe to opętanie? I kto ich tak odmienił?
Stado naćpanych prześmiewców, zaprzedajnych frustratów.
Możesz ich talent dziś kupić. Niedrogo, nie przepłacisz...
I nie zawstydzisz ich mianem portowej ladacznicy;
Oni już dawno to wiedzą. Oni się wręcz tym szczycą!
Mogliby naród obudzić, losy świata odmieniać,
Lecz oni nie piszą sercem... Tworzą na zamówienie
I krzyczą głośno, najgłośniej – na cztery świata strony:
„Ja Ją najbardziej zszargałem! Wpuście mnie na salony!”
A Salon z pogardą skrytą, jak kundlom wyposzczonym
Rzuca przepustki do sławy, na dobrobyt talony...
Przecież bywało inaczej; Wieszcze i Sienkiewicze
Walczyli o Jej przetrwanie, pamięci paląc znicze.
Złu dobro przeciwstawiali, nad ludem pieśń ponieśli,
A gdy nastąpił czas próby – za Baczyńskim odeszli...
Pytasz, co po nas zostanie, gdy czas zatoczy koło?
Po jednych – „Czerwone Maki”... Po drugich – pustka zgoła...
P.S.
Jeżeli nie dość Ciebie sławią rymy me częstochowskie
Wybacz mi proszę, Ojczyzno... Lecz nigdy: „Sorry, Polsko”...
(z tomiku "Pro publico bono")
Na stwierdzenie, że sędziowie nie powinni kraść, w roli przysłowiowych nożyc odezwała się Małgorzata Gersdorf.
Młotem oberwał sędzia Piotrowicz.
Chodzi mi o to co, gdzie i kiedy ukradła pani prof.Małgorzata Gersdorf I.Prtezes SN i jakie są na to dowody? Poza oczywiście "przysłowiowymi nożycami".
Kiedy, od kogo i jakim młotem oberwał nieskazitelny prok...pardon: sędzia TK Stanisław Piotrowicz?
Z góry dziękuję za odpowiedź!
https://www.pch24.pl/pra…
Może się zatem zdarzyć, że wola człowieka siedzącego naprzeciw plutonu egzekucyjnego w białych kitlach jest mniej ważna niż odpowiednio opieczętowany papier, który jak wiemy skądinąd, przyjmie wszystko.
P.S.: Powyżej pasuje bardziej przykład 70-letniego emeryta, który co trzeba przyznać, dość bezczelnie zjadł śliwkę w czekoladzie (za pozostałe zakupy zapłacił) i "oberwał" 20 dni pracy przymusowej. Natomiast przypadek kobiety, która z głodu zjadła batonik Marsa to wypisz wymaluj historia Jana Valjeana z "Nędzników" przeniesiona w nasze realia ;) Widocznie sędziowie nie czytają klasyki.
A Pan wie może o tym,że sąd musi skazać wielokrotnego recydywistę, bo inaczej złamałby prawo? I kwota nie ma tu żadnego znaczenia.
Nic nie ukradła więc po co się odzywa.
Pan Piotrowicz powiedział słusznie, że sędziowie nie powinni kraść. Chyba wypada się z tym zgodzić. Nikomu nie wolno kraść. Za to był sądzony.
Te kompromitujące zdania jako odpowiedź na moją prośbę kładę na karb zaawansowanego wieku Pani Autorki. Wiadomo,że z upływem lat, gdy stoi się już u progu wieku sędziwie podeszłego, ubywa szarych komórek i mózgowie niektórych ludzi pióra zwłaszcza, jakby się kurczyło... Skoro "przysłowiowe nożyce się odzywają",to znaczy, że ta osoba chociaż nie ukradła, to jest złodziejką i nie powinna się w ogóle odzywać (a jeszcze pozwała do sądu Piotrowicza). A biedny komunistyczny ex-prokurator był sądzony jedynie za za swoją wiekopomną maksymę, że sędziowie nie powinni kraść!
Ukończyłam medycynę w 1973 r. na krakowskiej Akademii Medycznej im. Mikołaja Kopernika z wyróżnieniem. Wyłącznie z tej racji zostałam zatrudniona w II Katedrze Chirurgii, którą kierował znakomity chirurg,genialny operator, Twórca metabolicznej Szkoły Chirurgicznej w powojennej Polsce - prof. dr Jan Oszacki, w której nieprzerwanie pracowałam do 12.10. 2011 r. W tym dniu za pośrednictwem pracownika administracyjnego pan Dyrektor Szpitala Uniwersyteckiego odebrał mi tzw. godziny usługowe, co skutkowało niemożliwością jakiejkolwiek pracy na chirurgii, włącznie z prowadzeniem zajęć ze studentami, bez podania przyczyny i z możliwością odwołania się w ciągu 7 dni. Nie skorzystałam z tej "szansy" Równocześnie zaproponowano mi prowadzenie ostrych dyżurów tak, jak do tej pory.Propozycji nie przyjęłam. Ostatecznie z dniem 30.09.2013 r. na własną prośbę rozwiązano ze mną umowę o pracę w UJ CM. Przez okres praktycznie 1 (jednego miesiąca) prowadziłam wykłady z Ratownictwa w Akademii im. Frycza Modrzewskiego. Rozwiązano tamże ze mną umowę o pracę na zasadzie porozumienia stron, co naprawdę przyjęłam z ulgą.I Tak zakończyła się moja przygoda z chirurgią, której bezkompromisowo podporządkowałam całe moje życie. Uczyłam się jeszcze filozofii na Papieskiej Akademii Teologicznej (obecnie Uniwersytet Jana Pawła II) i prawa na UJ, których nie ukończyłam. Byłam członkiem Rady Naukowej przy Ministrze Zdrowia- wówczas przewodniczącym Rady był prof.dr Jan Oszacki. Od 1983 roku byłam wybranym członkiem Komisji Chirurgii Doświadczalnej i Terapeutycznej PAN, której przewodniczącym był prof. dr Jan Nielubowicz. W 1991 r. zostałam powołana przez Ministerstwo Zdrowia na stanowisko Sekretarza Medycznego Krajowego Nadzoru Specjalistycznego ds Chirurgii Ogólnej, gdzie pracowałam do 31.12.1994 r. Przewodniczącym był prof. dr Otmar Gedliczka, zastępcy nie powołano.W ramach tej pracy opracowałam ankietę, którą otrzymały wszystkie oddziały chirurgiczne podległe Ministerstwu Zdrowia i Opieki Społecznej. Skomputeryzowanie przeze mnie uzyskanych danych z 492 oddziałów chirurgicznych różnych szczebli wraz z klinikami Akademii Medycznych pozwoliło na opracowanie bazy i warunków ich pracy. Od początku istnienia, to jest od grudnia 1991 r. pracowałam w Przychodni dla Bezdomnych zorganizowanej przez Stowarzyszenie "Lekarze Nadziei" w Krakowie.Przez pierwsze sześć lat pełniłam funkcję kierownika tej placówki. Od 2013 r. jestem na wymuszonej emeryturze. Jestem dr habilitowanym medycyny w zakresie chirurgii. Specjalista II stopnia z zakresu chirurgii ogólnej.
Czy to kogokolwiek, poza autorką tego jakże burzliwego CV,obchodzi...?
Jestem przekonany, że szybko wyrosłaś z tych dziecięcych upokorzeń i stłumiłaś wrażliwość na zatrute języki niby-przyjaciółek.
Stratyfikacja, którą tu rozważasz, wg. mnie związana jest z pierwotną potrzebą przynależności do grupy. Oczywiście do grupy, która w pewnym stopniu imponuje. Chyba ostatnim rozważanym naukowo systemem stratyfikacji był system klasowy. Ale to dotyczy dużej skali. W realu znacznie ważniejsze są te codzienne relacje towarzyskie.
Tych, co już są na wyższym poziomie jest niewiele. Za to jest wokół mnóstwo, jak to nazywam, aspirantów. Ludzi, którzy usilnie się starają do ekskluzywnej grupy dostać, a ponieważ muszą być zauważeni, to przesadzają, często robiąc karykaturę z rozpoznawalnych znamion grupy ( jak oni chodzą w spodniach o długości 5 cm powyżej kostek gołych nóg, to aspirant ubiera się w spodnie 10 cm powyżej kostek, itd.).
Nie cierpię grup, formalnych, czy nieformalnych, klubów, zjazdów różnych absolwentów, czy wspólnych wyjazdów wakacyjnych. Wygląda to, jakbym cierpiał na socjofobię, ale to bzdura. Swobodnie przemawiałem na dużych zgromadzeniach. Po prostu uważam, że przynależność do grupy zawsze pozbawia człowieka części własnej suwerenności.
Toteż również od dawna ubieram się wyłącznie komfortowo i maksymalnie wygodnie, a nie co dyktuje dzisiejsza moda. Czytam te książki, które mnie interesują i także takie filmy oglądam. I tak jest praktycznie ze wszystkim.
Ile ludzie tracą, gdy wszystko robią na pokaz. Biedacy.
Serdeczności
Pozdrawiam serdecznie.
Natomiast ciekawą sprawą ostatnich czasów jest przybyła z zachodu i jak zwykle u nas, karykaturalnie wykoślawiona przez często homoseksualnych trendmakerów, bogata subkultura hipsterska i szerzej, jak nazywam to, korpo-niewolników.
Tu często dzieją się rzeczy straszne. Właśnie dotarła do mnie wiadomość od znajomych z Warszawy, przyzwoitej i dosyć zamożnej rodziny, rodziców fantastycznego syna, którego przyłapali w łóżku z kolegą. Późniejsza rodzicielska rozmowa spowodowała, że chłopak się rozpłakał i wyznał, że on jak najbardziej jest heteroseksualny, kocha się w Magdzie, ale w grupie rówieśniczej liczy się tylko ten, kto odbywa homoseksualne stosunki. Sporo czasu upłynęło kiedy starałem się zrozumieć patologię brytyjskich szkół publicznych i nigdy do głowy mi nie przyszło, że słowiańska dusza, z rycerskością i stawianiem kobiet na piedestale, wielkimi miłościami, kiedyś ugnie się przed modą na pederastię. To nie nasze obszary. Osobiście wychowany na psychiatrii prof. Bilikiewicza (starszego) nadal uważam skłonności homoseksualne za schorzenie. Patologię. A teraz jest to ważny element przynależności do grupy. Wiem, że jeszcze gorzej jest w środowiskach artystycznych - na scenie teatralnej i filmowej.
Fin de siècle z całą tą dekadencją i zepsuciem? Czy raczej zmierzch i upadek cywilizacji zachodu?
Uściski