Wiele lat temu pewna panienka z dobrego domu z fortepianem wyszła za mąż za chłopca stajennego Jurka. Wśród amatorek wyścigowych zdarzały się często takie związki. Pewnego dnia zastałam Jurka malującego pod nieobecność teściów ich mieszkanie. Zamiast drabiny używał zabytkowego fortepianu.
„Zlituj się dlaczego niszczysz ten piękny instrument?” wykrzyknęłam przerażona. „Chcesz wiedzieć, to ci powiem”-odparł Jurek złażąc z fortepianu. „Nienawidzę tego fortepianu, nie mogę im darować, że chodziłem do szkoły 10 kilometrów w śniegu, a na śniadanie miałem zimny kartofel zawinięty w gazetę a oni mieli książki i fortepiany”. Faktycznie Jurek wywodził się z bardzo biednej wiejskiej rodziny, ale przyczyną biedy był alkoholizm jego ojca. Jego teściowie jako tak zwani bezeci byli po wojnie całkowicie spauperyzowani. Udało im się uratować z ich dworu ten nieszczęsny fortepian, a książki kupowali nałogowo już za czasów komuny kosztem innych potrzeb. A jednak te, zajmujące całe ściany proste sosnowe regały pełne książek były dla Jurka kamieniem obrazy. Jurek był dla mnie bardzo życzliwy. Nieustannie proponował mi remont mieszkania przynosząc co chwila kafelki w inne kwiatki. ”Daj spokój, nic mnie nie obchodzą kafelki” broniłam się nieporadnie. „ Ty tego nie zrozumiesz, chodziłem ( tu padł wulgarny termin oznaczający defekację) za stodołę i dlatego dla mnie kafelki są najważniejsze”- powiedział dając dowód wysokiego poziomu samoświadomości. Zrozumiałam dlaczego w sprawach sądowych o odbieranie dzieci argumentem przeciwko rodzinie były najczęściej zakurzone książki czy okruchy na stole. Dla sędziego czy kuratora z awansu społecznego kafelki w łazience są najważniejsze, przesłaniają mu świat. Odcinając się od swoich korzeni chce zapomnieć o tej przysłowiowej stodole za którą chadzał w wiadomym celu i za jedyny wyznacznik standardu życia przyjmuje kafelki. Nie rozumie, że w wychowaniu dziecka nieważne są kafelki, nieważne są kruszki na stole, a książki służą do czytania a nie do odkurzania.
Wzorce tych zakompleksionych ludzi- sposób ubierania się gwiazd show biznesu, wystrój ich mieszkań, te przysłowiowe kafelki w kwiatki i złocone ramy luster to najczęściej niezamierzona parodia dobrego smaku. Ale przecież ludzie dobrze wychowani nie przeszkadzają nikomu w kultywowaniu jego upodobań, nawet jeżeli ich nie podzielają. Nikomu nie zabraniam urządzać swego mieszkania według jego gustów. Niedopuszczalne jest jednak aby cudze prymitywne standardy decydowały o moim życiu. Nie interesuje mnie na przykład muzyka słuchana przez sąsiadów. Wczasowicze w pewnym ośrodku czuli się jednak urażeni, że zdarzyło mi się słuchać „muzyki pogrzebowej” jak w swojej naiwności nazywali muzykę symfoniczną i zgłosili swój protest do kierownictwa ośrodka. Odtąd w naszym domu muzykę klasyczną nazywa się żartobliwie muzyką pogrzebową.
To zabawne ale powstał specyficzny dress code à rebours. Kiepsko ubrana kobiecina ciągnącą na sznurku wyleniałego kundla bardzo często nosi historyczne nazwisko natomiast dama z chartem afgańskim na plecionej smyczy raczej nie. Marysia czy Jan to najczęściej imiona dzieci inteligencji natomiast Sandra i Angelika raczej nie. Nasz sąsiad golędzinowiec ( specjalna formacja milicyjna do walki z solidarnościowymi manifestacjami) który w chwilach szczerości mawiał ,że „tłukł solidaruchów tak, że mu się pała przegrzewała” zaczepił mnie na podwórzu mówiąc butnie: „ kupiłem dzieciakom charta, stać mnie na to, proszę dziękuję przepraszam”. Tym hasłem: „proszę dziękuję przepraszam” czyli słowami których zapewne nie słyszał nigdy w rodzinnym domu zwykł kończyć każdą swoją wypowiedź. Hołubiąc charta, który zresztą nieszczęsny nie pożył sobie długo, sąsiad jednocześnie z nienawiścią odnosił się do naszych przybłąkanych kundli tak jak nienawidził muzyki klasycznej. „Jak można słuchać takiego gówna?” mawiał z rozbrajającą szczerością. Tak właśnie działa resentyment. Nienawidzimy swoich korzeni, przysłowiowego chodzenia za stodołę, biedy i poniżenia ale jeszcze bardziej nienawidzimy tych przejawów życia sfer uważanych przez nas za wyższe, które są dla nas niedostępne ze względu na brak talentu, odwagi czy pracowitości. Tylko resentymentem można wytłumaczyć próbę zlikwidowania przez władze Warszawy Opery Kameralnej, która jedyna na świecie wystawiła wszystkie opery Mozarta oraz nieustanne próby zlikwidowania Wyścigów i stadnin choć sport jeździecki dawno się zdemokratyzował i przestał być rozrywką znienawidzonej przez komunistów arystokracji. Resentyment czyli odcinanie korzeni może wytłumaczyć również zdumiewający fakt, że ludzie wychowani w dozorcówce żądają aby podczas wycieczki szkolnej ich dziecko miało osobny pokój z łazienką.
To imitacja sposobu życia wyższych sfer do których taki człowiek nieudolnie aspiruje nie rozumiejąc, że wychowanie dzieci arystokracji i ziemiaństwa wbrew komunistycznej propagandzie nie było nastawione na użycie. Właścicielka Wilanowa pani Wolska po wywózce na Syberię pracowała w wieku szesnastu lat jako wozak i dawała sobie radę z załadunkiem ciężkich pni drzew. Maria Habsburg jako dziecko chodziła codziennie z matką obsługiwać chorych na wsi. Te dzieci były przyuczane że elitaryzm to gotowość służenia społeczeństwu, a wyznacznikiem przynależności do elity jest wiedza, talent, odwaga i ofiarność a nie luksusowa konsumpcja.
Nasze zainstalowane na sowieckich czołgach samozwańcze „elity” komunistycznej władzy, potomkowie markietanek sowieckiej armii, które paradowały w Brześciu w teatrze w ukradzionych we dworach nocnych koszulach biorąc je w nieświadomości swojej za balowe suknie dyktują teraz reguły dobrego ich zdaniem tonu. Pani Kwaśniewska uczy gawiedź jedzenia bezy łyżeczką co obśmiewał nawet jej partyjny towarzysz Oleksy. Dla profesora Króla ten kto nie jada ostryg i nie pija szampana nie jest godny rządzić krajem. Profesor Król nie wie chyba , że dzieli swe poglądy na elitarność i elegancję z bohaterką Zoli, prostytutką Naną.
Bo taka jest potęga resentymentu.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 11831
Co się dzieje gdy młody człowiek - ustawiony do życia w rodzinie "elity" PZPR - nagle musi zaistnieć w demokratycznej rzeczywistości ? Na mojej uczelni lata osiemdziesiąte były festiwalem marcowych docentów którzy z domu wynieśli przepisy na hurtowe pędzenie bimbru. To nie były seminaria teoretyków ! W dni bezwietrzne potrafiło na uczelni nieźle śmierdzieć ( oczywiście chemicznymi odczynnikami [maskowanie]). Jednocześnie, kadra naukowa po kopernikańsku tezauryzowała otrzymane koniaczki i "łyskaczyki" w szafach na dwa zamki. W obecnym roku, córka takowego naukowca za drobną usługę obdarowała mnie butelką nieznanego jej wina. Dostała je od pracowników na Nowy Rok, bo jest ateistką.
Wymieniła gatunki które pija - nie sprawdziła w internecie na co się złożyli pracownicy - a trzeba było !
Córka moja, po filozofii postanowiła studiować psychologię. Jak się nie pomoże ludziom, to będziemy mieli czwarte pokolenie AK walczące z .....
Walijczycy wszystkie mocne alkohole piją ze słoików po czymś i po tym można ich poznać . Nikomu to nie ujmuje . A szampan i ostrygi są nawet u nas synonimem buractwa , podobnie jak duży SUV . Ale oni tego nie wiedzą to ich kod towarzyski. Profesor Król też bo mu się od tytułów powaliło .
P.S.
Nie wiem kto to jest i w internecie nawet nie sprawdzałem , ale jak Pani pisze , to burak po prostu ,zasłynął pewnie ostrygami i winem i przepraszam Borata za porównanie .
A Pani zdrówka życzę .
Przypadki jakie Pani opisała - a tak - zdarzały się .
Ale te Pani uogólnienia ...
Przestaję traktować Panią poważnie, niestety.
Kafelki ręcznie malowane na ścianie potrafią być dziełami sztuki .
Pani Izabelo ,nie pochodzenie decyduje jakim się jest bo nie zaprzeczy Pani ,że arystokraci czy herbowi w swojej masie dalecy byli od kultury na wysokim C a ci co takimi byli to jednostki,potomkowie dawnych rodów mają dziś całkiem inne zainteresowania a do Opery Kameralnej to chadzają jak celebryci aby się pokazać i to przy wyjątkowej okazji.
Moja Mama dostała w 1945 nakaz pracy w Gliwicach...została dyrektorem Poczty Polskiej...kilka dziewczyn [Ślązaczek] i kogo sobie dobrała z Krakowa.
Był tam poniemiecki szpital...czerwona cegła...gmaszysko straszne...w szpitalu ranni żołnierze Sowiet Army.
Otóż lzej ranni wychodzili na szaber w Gliwicach...spodnie od pizamy jakas bluza...CZARNE LAKIERKI I CYLINDER!!!
Tak Niemcy chodzili w niedziele do kościoła...niektorzy nosili trafiejne fraki...ale za to groziło rozwałką pod ścianą.
Aaaa.Moja Mama i Polki z poczty....pracowały na zmiany...na wieczór wsiadały do ciężarówki z wojskiem polskim,które miało rozkaz: STRZELAĆ BEZ OSTRZEŻENIA DO
WSZYSTKIEGO CO SIE RUSZA.
PS.Gliwice jeszcze sie paliły jak Mama tam przyjechała...
Krótko pisząc. Pani Izabela traktuje lekceważąco czytelników zakładając że każdy z nich ma Alzheimera.
Cóż, lekceważenie innych to wyróżnik kasty, do której należy Pani Izabela.
podobnie jest z kompleksem blota i betonowaniem czy brukowaniem otoczenia nawet tam gdzie tego naprawde nie trzeba drzewom zostawia sie niewielki otwor w betonie ze rzekomo maja sobie poradzic. radza sobie kilka sezonow jak dobrze pojdzie. za komuny zabetonowali miasta wlacznie z rzeczkami w miedzyczasie zmienionymi w cuchnace scieki. teraz juz wies stac na zabetonowywanie sie.
znajomy zwierzyl sie ze musi zmienic stara dachowke ktora wprawdzie ma sie dobrze i dach nie przecieka ale cala okolica ma juz piekne blyszczace dachy z dozywotnia gwarancja z castoramy wiec on ze swoja karpiowka uwaza sie za pariasa.