Telewizja Polska w nowy rok weszła – częściowo dosłownie – z przytupem. Transmitowany przez Dwójkę Sylwester w Zakopanem okazał się sukcesem, jeśli chodzi o oglądalność. Widzowie zagłosowali pilotami i okazało się, że Polsat i TVN pozostały daleko w tyle.
Co do tej ostatniej stacji, to trudno się dziwić, zważywszy, że do roli jednej z głównych gwiazd aspirowała pani prezydent Gronkiewicz-Waltz, która ze sceny złożyła warszawiakom życzenia. Szkoda, że nie życzyła głębokich zmian i szybkiego rozliczenia narosłych przez jej kolejne kadencje patologii. Ale wszak pani prezydent to nie złota rybka i nie spełnia, ani nawet nie wygłasza życzeń wedle uznania mieszkańców. Chociaż, jak już wiemy, była grupa osób, dla których stołeczny Ratusz był właśnie bajkową złotą rybką, darowującą kamienice wedle uznania.
Tymczasem okazało się, że Sylwester Dwójki urósł do miana narodowej tragedii. Niestety, oglądalność dopisała, a nawet przekroczyła oczekiwania, więc „pisowską telewizję” trudno było krytykować za to, iż dała się pokonać konkurentom. Zaczęły się więc tradycyjne narzekania na disco polo (demokraci, jak wiadomo, Nowy Rok witają tylko przy Lutosławskim) i, o zgrozo, setki tysięcy wydanych na zagranicznego wykonawcę.
I nie jest ważne, że impreza miała sponsorów, ani to, że nakład ten zwrócił się z nawiązką. Ważne, że prezes Kurski zawiódł nadzieje tych, którzy już szykowali się do komentarzy obwieszczających klapę. Nie wyszło. Trudno.
Pierwszego stycznia wystartowała zapowiadana od miesięcy historyczna telenowela „Korona Królów”. Do jej produkcji zaangażowano najlepszych twórców, od scenarzystki Ilony Łepkowskiej począwszy, a na kostiumologach i charakteryzatorach skończywszy. Pierwsze odcinki obejrzały ponad 4 miliony widzów. Trudno o lepszy start. Ale ta wysoka oglądalność również zmobilizowała malkontentów. Bo przecież bohaterowie w czternastym wieku rozmawiają współczesną polszczyzną.
To, szanowni czytelnicy, wielki skandal, bowiem oczywiste jest, że widzowie powinni słuchać dialogów pisanych językiem „Kazań świętokrzyskich”. Argument, że i wielki Sienkiewicz w „Krzyżakach” dopuścił się tego anachronizmu, nie jest usprawiedliwieniem. Ani to, że w wynoszonej pod niebiosa „Grze o tron” bohaterowie mówią raczej współczesnym językiem.
Surowi recenzenci zauważyli, że w pierwszych dwóch odcinkach wystąpiły jedynie dwa konie. Mało. W takim „Potopie”, kręconym wszak parę dekad temu, tych koni było znacznie więcej. I być może to, idąc krętą ścieżką logiki krytyków, przesądziło o sukcesie ekranizacji. Jaka szkoda, że producenci „Korony” tego nie wiedzieli, bo z pewnością w każdym odcinku wystąpiłby co najmniej tuzin koni. Albo i dwa.
No i zarzut najcięższy. „Korona Królów” nie jest polską „Grą o tron”. Dodam więcej: nie jest polskimi „Gwiezdnymi wojnami” ani polskim „House of Cards”. Co gorsza, nigdy nie miała być. Nie jest bowiem ani filmem fabularnym, ani serialem, tylko telenowelą. Mówić w dużym uproszczeniu, to tak, jakby wejść do bistro i dziwić się, że nie podają tam homara w majonezie ani prosięcia z rożna. Porównywanie telenoweli z serialami o ogromnym budżecie jest pozbawione sensu.
Na szczęście kuriozalne zarzuty to margines. Pierwsze recenzje były ciepłe – i słusznie. W roku stulecia odbudowy polskiej państwowości otrzymaliśmy pierwszą od bardzo dawna odcinkową produkcję dotyczącą polskiego średniowiecza. Czasów, gdy Polska budowała konsekwentnie swoją potęgę. TVP pokazała kolejny raz, że można godzić misję – bo edukowanie o narodowej historii jest misją – z komercją. Kolejny, bo sukces ostatnich spektakli Teatru Telewizji jest świetnym na to dowodem.
To tyle o najnowszych programach TVP. Gdyby tak jeszcze telewizja publiczna częściej przypominała najbardziej wartościowe spektakle dawnych teatrów telewizji (nie tylko w TVP Kultura, ale i w swych głównych programach), w tym słynnej „Kobry”, to byłby miód na moje serce, a moja satysfakcja z oglądania programów TVP była naprawdę pełna.
A tak nawiasem mówiąc, ciekawe ilu z owych malkontentów opłaca regularnie abonament za możliwość oglądania telewizji? (ja płacę...)
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 9759
Co jak co, ale "narodowy" nadawca bez względu na poziom odbiorcy powinien starać się o wysoką jakość produktu, a nie zasłaniać się ograniczonymi potrzebami estetycznymi przeciętnego oglądacza. W końcu misyjność, polega między innymi na tym, by za pomocą małych kroczków podnosić wrażliwość, wiedzę, poczucie piękna, a nie na sypaniu do koryta podkolorowanej paszy treściwej, byle by tylko była bardziej kolorowa niż ta na TVN.
Nie mam tej praktyki jaki miłośnicy misji made Kurski mają w kontakcie z "wodą życia"
Albo trzeba tworzyć ascetyczne arcydzieło być może nie dla każdego odbiorcy które ma szanse poprzez artyzm zdobyć klientów czyli coś na kształt Faraona Kawalerowicza, albo pełen rozpasania paru odcinkowy film z statystami, plenerami etc, byle by nie wyszło Quo Vadis też Kawalerowicza.
Wyznacznikiem poziomu dla serialu historycznego jest Królowa Bona lub Królewskie sny, ale nie Gniewko-syn rybaka.
Samo intro jest tak badziewne że wręcz odrzucające. Zamiast sięgnąć do linii melodycznej Gaude Mater Polonia - który to utwór jest ściśle związany z odrodzeniem Polski po rozbiciu - i na tej bazie stworzyć parę nowoczesnych bitów zapadających w pamięć , wstawiono jakieś zawodzenie poszeptuchy.
Kwestia języka - kto chce aby aktorzy mówili "daj, ać ja poobruszę, a ty poczywaj"? Albo mówili językiem pana Paska? Nawet przedwojenna polszczyzna różniła się od dzisiejszej, jak ktoś chce, niech się wsłucha w te "milość ci wszistko wybaczi" albo "to idzie mlodość".
Sprawa wyglądu i stylu życia - znów umówmy się, że nie ma filmów które wiernie odzwierciedlałyby realia dawnych epok. Weźmy Trylogię - sztuczny język, papierowe jednowymiarowe postaci, uproszczenia dalekie od realiów. W "Potopie" Sienkiewicz nie wspomniał np. o Janie Sobieskim, który występuje też w "Czarnych chmurach" jako postać zatroskana o "dobro ukochanej ojczyzny". Bo w rzeczywistości Sobieski był jednym z ostatnich magnatów którzy odstąpili od króla szwedzkiego. Przypominanie o tym nie "krzepiłoby serc".
A sienkiewiczowska czy fordowska wizja bitwy pod Grunwaldem? Armia krzyżacka nie była kolorystycznie "biała", składała się w dużym stopniu z rycerstwa zachodniego, wedle historyków była raczej "błękitna". W dodatku polskie rycerstwo nie było mniej okrutne i chciwe od Krzyżaków. Czy ktoś jednak na serio krytykuje Sienkiewicza, Forda, Konica czy Hoffmana za pomijanie historycznych faktów i manipulacje?
A może ktoś chciałby obejrzeć film, którego bohaterowie siedzą o zmroku w komnacie oświetleni takim światłem świec, jakie w rzeczywistości one dają? Wpatrywać się w cienie postaci? Ilu ludzi chciałoby oglądać z dziećmi filmy traktujące o dawnych czasach w których wszyscy bohaterowie od rana chodziliby na co najmniej lekkiej bani? Przecież do XVIII wieku głównym napojem było piwo, a nie woda. Piwem popijano śniadania, piwem, miodem pitnym albo winem obiady.
A już czepianie się, że kolory nie te, że sprzączki wymyślone, ubrania odprasowane, to już rzeczywiście jest zwykła złośliwość. Mówiąc krótko, można poprawiać pewne szczegóły, jednak oczekiwać od telenoweli serwowania wiedzy ściśle historycznej świadczy o braku wyobraźni.
― Eska
Przeoczyłem, więc nie oceniam, ale recenzje nie zachęcają. Osobiście wolę fikcyjną fikcję od fikcyjnej prawdy.
Mam wrażeie , że dialogi są nie najgorsze.
Przecież sama Łepkowska powiedziała że jest to nic innego jak odpowiednik Klanu grany w kostiumach.