Nie będąc jeszcze niczego pewnym w sprawie Tragedii Smoleńskiej, dzisiaj, w rocznicę po siedmiu latach i widząc w koło, jak silne ciągle są emocje, a naród podzielony, zastanawiam się czy tylko i wyłącznie chodziło o śmierć Prezydenta i zgromadzonych wokół niego elit.
To, co teraz piszę, to takie gorące, ad hoc przemyślenia, praktycznie myśl ulotna, nad którą jednakże powinni się zastanowić o wiele poważniejsi ode mnie myśliciele.
Czy przypadkiem wobec Tragedii Smoleńskiej nie chodziło o coś znacznie gorszego dla Polski. O rozbicie społeczeństwa, niedopuszczenie by się powtórzyła dziesięciomilionowa Solidarność, o podważenie wiarygodności państwa, zbudowanie międzynarodowej pogardy i ośmieszenie Rzeczypospolitej (pijani Polacy rozbili samolot ze swoim Prezydentem, a teraz przez lata się awanturują – taki niestety pogląd dominuje).
Reasumując – czy nie chodziło o powolną dezintegrację naszego państwa. A jeżeli nie o to, to przynajmniej o poważne osłabienie.
By nie dopuścić do tego, aby na ważnym skrzyżowaniu dróg wyrósł silny i niezależny konkurent.
Bodajże redaktor Karnowski wskazał, ze praktycznie były dwie tragedie: smoleńska i po-smoleńska.
Bazując na tym można przedstawić dwa scenariusze, których suma jest stuprocentową pewnością. Są to rozważania teoretyczne, lecz muszę tu podkreślić, że jako inżynier mający do czynienia z tysiącem, awarii, defektów i niemalże katastrof, jestem przekonany, że katastrofa w Smoleńsku była świadomie wywołana. A jak to zrobili, to sprawa drugorzędna.
Załóżmy więc w pierwszej wersji, że makabryczne rozbicie TU-154 przy lotnisku w Smoleńsku i śmierć wszystkich 96 pasażerów, było wynikiem przemyślanej z pełną premedytacją akcji, abstrahując na razie od tego, czy według planu uzgodnionego przez ówczesne władze Polski ze stroną rosyjską, czy tylko samodzielną decyzją przywódców Rosji.
Przywołując rzymską zasadę cui bono można wysnuć wnioski, że zarówno władza Tuska, jak również Kreml wiele zyskały pozbywając się prezydenta Kaczyńskiego, oraz najważniejszych prawicowych elit.
Można też iść głębiej w teorie spiskowe i stwierdzić, ze taka katastrofa była również korzystna dla Berlina i Brukseli, a zapewne także dla międzynarodowych manipulatorów wspieranych przez światową finansjerę.
Warto tu podkreślić, że jak pokazuje historia, żadne z tych środowisk nie wahały się w przeszłości zabijać, by osiągnąć zamierzony cel.
Przyjmijmy w wersji drugiej, że w Smoleńsku wydarzyła się tragiczna katastrofa, bez zaangażowania się osób trzecich. Muszę dodać – bez zaangażowania się osób trzecich z pełną premedytacją, bo mamy pewność, że rosyjscy kontrolerzy lotu aktywnie przyczynili się do tragedii.
Jednakże był to wypadek a nie zamach.
Te dwa scenariusze wyczerpują całkowicie wszystkie możliwości.
I w tym momencie dochodzimy do tego, co się działo potem i co słusznie nazwano tragedią po-smoleńską.
Czy była to niesłychana indolencja i wręcz skrajna głupota, czy wypełniane uprzednich ustaleń (na przykład z rozmowy na molo w Sopocie), czy w końcu tak charakterystyczna dla tamtego rządu lokajskość i służalczość, rezultat był jeden – sprawę Tragedii Smoleńskiej oddano całkowicie w ręce Rosjan, jakby nie mając świadomości, że to własnie oni mają najwięcej do ukrycia i że to oni na polu politycznym dużo z tych śmierci skorzystali.
Z drugiej strony, już po dwóch godzinach po tragedii, tak, jakby wszyscy tylko czekali w blokach startowych, ruszyła machina, która została przekształcona, bo nie dokonało się to samoistnie, w przemysł pogardy.
Minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski, nie mając żadnych dowodów w ręku, czy nawet oficjalnych dokumentów, informował wszystkich w koło o śmierci 96 pasażerów, w tym prezydenta z małżonką, z winy polskich pilotów.
Przypominam, że ciało Lecha Kaczyńskiego zostało odnalezione około 15-tej, po południu, a zgon oficjalnie potwierdzony dopiero wieczorem.
Nie przeszkadzało to marszałkowi Komorowskiemu, jak dzisiaj wiemy, człowiekowi ściśle związanemu z Wojskowymi Służbami Informacyjnymi, już dwie godziny po katastrofie dokonać najazdu na Pałac Prezydencki i bezprawnie, bez dokumentów do tego upoważniających, przejąć funkcję prezydenta.
Bardzo szybko, po krótkim, właściwie chwilowym okresie zamieszania, gdy nawet główna funkcjonariuszka antykaczystowskiej propagandy, Monika Olejnik lała krokodyle łzy, mainstreamowe towarzystwo się pozbierało, zorganizowało i pod kierownictwem pozostających do dzisiaj w cieniu faktycznych manipulatorów, rozpoczęło dzielenie Polski na pół, skłócanie ludzi nawet wewnątrz jednej rodziny, zrywanie więzi, zaprzeczanie wiecznym wartościom i tradycji.
To był silny i niesłychanie brutalny atak. Skutki jego trwają do dzisiaj. Według najlepszych wzorców wojny psychologicznej zderzono rozum z emocjami.
Podawano tyle dezinformacji, zwykłych kłamstw i wydumanych poszlak, po to tylko, by wprowadzić totalny zamęt, a na tym zamęcie budować konflikt, agresję i wrogie postawy.
Widzimy, jak łatwo i szybko zdołano zlikwidować jedność społeczną
Zagrażała ona bowiem w sposób krytyczny tym, co z Tragedii Smoleńskiej, nieważne, czy z zamachu, czy katastrofy skorzystali.
Mogła bowiem powstać iskra, stan krytyczny, w ktorym naród zmiótłby rządzących ze świata polityki, a głównych aktorów ostro ukarać.
Ktoś kiedyś może dokładnie policzy, ile państwo Polskie straciło na Tragedii Smoleńskiej. Jak byśmy wyglądali dzisiaj, gdyby w Smoleńsku nic się nie wydarzyło.
Czy dzisiejsza postawa Timmermansa, Hollande, Guy'a Verhofstadta, czy Martina Schultza nie jest pokłosiem pogardy i niechęci do Polski i Polaków, która powstała z powodu wojny, jaka wybuchła w kraju po 10 kwietnia?
Świadomie rozbito powagę państwa.
Ponownie zbudowano wizerunek Polaków nieudolnych, kłótliwych i durnych.
Czy przypadkiem również o to chodziło, w tej dziwnej wojnie, która nadal wewnątrz kraju się toczy?
Ps. Poseł Grzegorz Schetyna, który w tzw. konstruktywnym veto został wystawiony na kandydata na premiera, w swoim sejmowym przemówieniu stwierdził między innymi – "... trzeba szaleńców odsunąć od władzy..."
Post smoleńska wojna trwa więc na całego. I jest to walka z szaleńcami.
.
Ważne jest to, że od 10 kwietnia zaczęto z całą intensywnością wcielać dezintegrację narodu i państwa. To już nie były ordynarne zaczepki grube kawały szkopów, To był kompletnie nowy etap wojny. Mieliśmy być tacy, jak dzisiejsza Ukraina.
Ale nie o to mi chodzi w moim wpisie.
Moim zdaniem wskazuje to na dość szeroko, w Polsce, zorganizowany spisek
Przypomniano te ćwiczenia ostatnio, w zupełnie innym kontekście, jako zarzut, że obecny rząd nie kontynuuje ich na niższych szczeblach.
Jakieś linki?
...Słowo dobrałem precyzyjnie, nie chodzi o to, że się z wami nie zgadzam, że mam odmienne zdanie, że wyznaję inny system wartości. Po prostu was nienawidzę, za to kim jesteście, co robicie i przede wszystkim za to ile zła wyrządziliście... ( Kontrowersje P. Wielgucki " Nienawidzę was" )
Pozostaje nam zatrudnić Mściciela, bo sami się z tym nie uporamy.
W sobotę na TVP Kultura przypomniano film Clinta Eastwooda "Mściciel" - polecam, kto jeszcze nie widział.
Komentatorzy głównie koncentrują się na elementach smoleńskiego nieszczęścia. A to zupełnie inna dyskusja. A właściwie fragment wielkiej, ogólnonarodowej dyskusji.
Chcę, by zacząć nową, ważniejszą dyskusję: jak się niszczy Polskę. To nieprawda, że to tylko walka z PISem. Każdy donos do Brukseli tak faktycznie niszczy Polskę.
Niestety, nie ma precyzyjnej definicji zdrady stanu. I dlatego można swobodnie szkodzić. Pluć i opluskwiać własny kraj.