Półwysep Helski zwany także polską Riwierą Północy to zaczarowane miejsce na ziemi, gdzie opalenizna ma barwę miodowo złocistego jantaru. Ta od wieków wygrywająca z morzem kosa ulepiona z uśpionych wydm porosłych rozczochranymi od wiatru garbatymi sosnami, prócz baśniowego piękna krajobrazu dostała od Boga w prezencie ozdrowieńczy mikroklimat z wszechobecnym w tamtejszym powietrzu przywracającym młodość, wigor i energię jodowym aerozolem, który ulecza kaca nim jeszcze ośmieli się zrodzić.
Ów cud natury odkryto w latach trzydziestych ubiegłego wieku, a Półwysep Helski stał się miejscem letniego relaksu elit Drugiej Rzeczpospolitej, kiedy na ziemi helskich Kaszubów rodziła się przedwojenna szkoła wytwornej rozrywki elit ekskluzywnego kurortu podług rytuału: poranny spacer w szykownej pidżamie, plażowa rewia mód, potem kawiarniane pogawędki w aurze cienkiego dowcipu i frywolnej plotki, wieczorem zaś panie i panowie w smokingach i cocktailowych sukniach tańczyli na osławionych dancingach, gdzie przygrywały z fasonem big-bandy Golda i Petersbuskiego.
I tak, helskie rybackie wioski przeistoczyły się z czasem w ekskluzywne kurorty, gdzie królowały nienaganne maniery, szyk, elegancja i szacunek dla piękna bałtyckich plaż. To tam spędzały swe letnie wakacje takie ikony, jak Mościcki, Beck, Bodo, Halama, Smosarska...
Tę sielankę przerwał jednak pewien obłąkany malarz z chaplinowskim wąsikiem.
Po wojnie, kiedy nas Roosevelt z Churchillem odsprzedali Moskwie kurorty helskie nawiedziła pandemia Funduszu Wczasów Pracowniczych. Jednak nawet w tych mrocznych i ponurych czasach, kiedy marzeniem Polaków był romans z kaowcem domu wczasowego na Półwysep powrócili ludzie, którzy chcieli i umieli się szarmancko bawić.
I tak, przez kilka dekad drugiej połowy ubiegłego wieku, przy ciepłej wódeczce i śledziu w śmietanie bawił na Helu kwiat inteligenckich elit pomrocznego czasu komuny, swoisty konglomerat gwiazd teatru i filmu, świata nauki, sztuki, niebieskich ptaków, prywaciarzy i ubeków, którzy byli wszędzie.
Wtedy to na Helu nastąpił samorodny podział władzy, bowiem w Chałupach królowali artyści, w Jastarni grasowali birbanci, w Kuźnicy medytowali wrażliwcy, a w Juracie panoszył się biznes i jego popłuczyny. Jednakże wszyscy żyli w zadziwiającej „symbiozie” ludzi z nazwiskami, fantazją, pieniędzmi złączonych chęcią wysmakowanej zabawy i upodobaniem wolności.
I tak, mimo szpetoty komuny ta „epopeja helskiej balangi” była piękna, bo łączyła ludzi. A choć w głębi lądu bywało wtedy ponuro, a częstokroć chłodno i głodno, na Półwyspie Helskim nigdy nie zabrakło sytej strawy za małe pieniądze.
Bowiem, gdy upał już nieco zelżał, przed rybackimi chatami wystawiano na wykoślawionych zydlach tace mieniących się srebrem rolmopsów z gorczycą i pachnące jałowcem patery przesypanych kryształami soli świeżo wędzonych fląder połyskujących w blasku gasnącego słońca miodową barwą bursztynu. Pod wieczór zaś zaczynał się snuć po Półwyspie aromat „świętego dymu” starych kaszubskich wędzarni wabiący najwybredniejszych smakoszy do owych magicznych miejsc, gdzie jak w cynamonowych sklepach na ręcznie kutym ruszcie zwisały ciężko szkarłatno brunatne płaty bałtyckich łososi i grona węgorzy wędzonych z maestrią na czereśniowym drewnie - iście boskie cymesy o smaku, który podlany kieliszeczkiem „czystej” przywracał wątpiącym wiarę, iż życie potrafi być piękne.
Aż nadszedł czas, „upadku” komuny, kiedy nas Pan Bóg „pokarał wolnością” i wszystko, co było na Helu piękne szlag trafił, gdyż wraz z nastaniem Trzeciej Rzeczpospolitej rozpleniły się w Polsce nowobogackie lemingi, które Półwysep Helski upodobały sobie za miejsce wakacji.
Ich sztab zagnieździł się wówczas w Juracie, a ten czas helscy Kaszubi nazwali dobą Niemczyckiego, czarodzieja interesu, który obskurne komusze sanatorium zmienił w snobistyczny hotel „Bryza”, dokąd jak muzułmanie do Mekki pielgrzymują baronowie polskiego biznesu i wlokąca się za nimi chmara aspirantów.
Na plaży owego „elitarnego” hotelu zagnieździło się wówczas jedzące Michnikowi z ręki post-komusze bractwo lemingów naczelnych, które zwykło leżakować w tak zwanym „grajdole intelektualistów”, czyli żmijowisku ustawionych przez komunę przemądrzałych snobów. To wiecznie rozgadane towarzystwo wzajemnego zachwytu nad samymi sobą nie zostawiwszy suchej nitki na rezydujących opodal „nadzianych sprawcach wszelkiego zła” modliło się jednak skrycie by owi „złoczyńcy” nie zapomnieli ich zaprosić na swojego grilla rozpalanego w miejscu, w którym warto bywać.
I w taki oto sposób zrodziła się wtenczas na Helu złotodajna symbioza docentów marcowych z ober majstrami od kręcenia lodów. To między innymi stamtąd nadawano wówczas w Polskę przekaz, że lewactwo to cnota, a patriotyzm to obciach, co lemingi uznały za życiowe credo, a jakość wypoczywającego na Helu „towarzystwa” zatrważająco sczezła. Bowiem ta oszołomiona przez media mainstreamowe szarańcza wystrojona w handlowych centrach wielkometrażowych, gdzie Europa wyzbywa się bubli, w których już nikt nie chce chodzić, dała na Helu początek pladze tandetnej szpetoty, gdyż leming polski czuje się tym lepiej im wokół niego obskurniej i brzydziej.
I choć zrobiono na Helu wiele, że wspomnę oczyszczalnie ścieków, odnowione porty, wybrukowane chodniki, nowe mola, kwieciste klomby, szkoły windsurfingu, i chyba najpiękniejsze w świecie ścieżki rowerowe, to niestety, w centrum Jastarni, niegdysiejszy aromat świętego dymu starych kaszubskich wędzarni musiał ustąpić miejsca fetorowi podpałki do grilla i przepalonego oleju. A niegdyś ciche i przytulne korso spacerowe zmieniło się w upstrzone pod gust owych homo novus targowisko, sklecone na sezon z ohydnych bud i straganów, w których leming modelowy, z Gazetą Wyborczą pod pachą nabywa tandetne szkaradztwa z debilnie zadowoloną miną, że nareszcie silna i bogata Polska należy do niego.
O chorych cenach za kawałek bałtyckiej ryby nawet nie wspominam, bo szlag mnie trafia na myśl, że za te same pieniądze w borykającej się z kryzysem Grecji można zjeść przepyszny obiad z wyszukanym deserem i markowym winem.
W tym chłamie, depcząc sobie po piętach przewalają się wrzaskliwe hurmy żelaznego elektoratu Platformy, a dokładniej woli tabuny zadowolonych z siebie bezszyich, łysoczaszkich, wytatuowanych ogrów opychających się bezmyślnie z nudów hot dogami, goframi, chipsami, popcornem i watą cukrową. I ta karuzela kaleczącego wrażliwość bezguścia wiruje od rana do nocy w kakofonicznym zgiełku rzężących nieznośnie mechanicznych żyraf i słoników, na których kiwają się tępo znudzone bachory, a ryk biesiadnych hitów disco polo gryzie się z jękliwym zawodzeniem peruwiańskich fujar.
I coraz mniej w tym tłumie kulturalnych twarzy, gdyż niedobitki czujących coś jeszcze wrażliwców wieją przed tym rejwachem gdzie pieprz rośnie przemierzając kilometry brzegiem morza by znaleźć, choć skrawek pustej plaży i pogadać z mewami, jak pięknie było niegdyś na Półwyspie.
Jurata zaś zmieniła się ostatnimi laty z willowego leśnego kurortu w pipidówkę, gdzie straszą budowane na wynajem, ogacone szpanerskimi butikami „apartamentowce” sterczące ponad koronami bałtyckich sosen, jak kolce w oku helskiego pejzażu.
A po deptaku wiodącym do molo, gdzie niegdyś przechadzało się rzeczywiście eleganckie towarzystwo, włóczą się trzody biznesowych aspirantów spozierających zazdrośnie w stronę rozpartych na kawiarnianych krzesłach rezydujących w „Bryzie” beneficjentów okrągłego stołu, do których nota bene (sic!) wpadają często cichcem na śniadanie ziomkowie z miejscowych pól namiotowych, by się obeżreć na sępa frykasami ze szwedzkiego stołu.
Zaś na hotelowej plaży leczą swe kompleksy genealogiczne przepraszam za wyrażenie „ciećwierze”, no, bo jak inaczej nazwać dorobkiewiczów, co miast na mięciuchnym jak puch z gęsiej szyi piasku, wylegują się dla szpanu na szpecących plażę łożach z baldachimem. Ale nie dziwota, bo bacząc na fizis owych szczęśliwców dam głowę, że gros tych mających się za elitę kabotynów nie odróżnia smaku szlachetnego bałtyckiego łososia od karmionej chińskim łajnem pangi, gdyż dla takiego prawdziwka jedno i drugie to ryba.
A jedynym, o czym taki leming marzy jest pragnienie by pewien łasujący na sępa na Półwyspie Helskim bajkopisarz, od niedawna zwerbowany jawny współpracownik Szkła Kontaktowego, wspomniał o nim choćby słówkiem na przed ostatniej stronie tygodnika WIVA!, co ponoć nobilituje do krajowych „elit”.
Oto dzisiejszy obraz "creme de la creme" III RP.
Strasznie nam napaskudziły te lemingi na Helu, a zakorzeniona w przedwojennej tradycji kultura wysoka została brutalnie wyparta z Półwyspu przez para-europejską subkulturę bazarowo podwórkową.
Lecz nic to! Nie takie plagi przetaczały się po tej ziemi, a ludzie na szczęście zaczynają się już wybudzać z letargu, w jaki ich podstępnie wprowadził złotousty Donad. Jest, więc nadzieja, że jesienią Polacy pokażą przy urnach wyborczych, że pandemia post-komuszej subkultury podwórkowo bazarowej to już mniniony epizod, a Półwysep Helski znów odzyska niegdysiejszy sznyt i wysmakowaną tożsamość.
Krzysztof Pasierbiewicz (nauczyciel akademicki)
Post Scriptum
Zainspirowany komentarzem pana @ROBIN na Salonie24 (g. 1:00), celem doprecyzowania przekazu notki pragnę dodać, że wcale nie mało lemingów chodzi do kościoła, a wystarczy pojechać na Jasną Górę, bądź odwiedzić jakikolwiek jarmark parafialny żeby się przekonać, jak upiornie antyestetyczne koszmarki mogą sobie dzieciaki pooglądać na przykościelnych straganach. A więc równie dobrze tytuł dzisiejszej notki mógłby brzmieć: „Lemingowa subkultura bazarowo odpustowa”.
Nasuwa się tedy jeszcze jeden wniosek, że leming polski to niekoniecznie zwolennik wyłącznie jednej opcji ideologicznej.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 6948
Hahah Panie Krzychu ależ pięknie opisana rzeczywistość...Byłem na Helu ostatnio w 1989 jak służyłem w Darłówku w jednostce 1199 MW...Było istotnie cudownie.
Pozdrawiam MIŁEGO wypoczywania Pietrek
ps.duże prawdopodobieństwo że zara odezwie się PANI ANDZIA i powie że jestem dupowłaz ,a ja zwyczajnie Pana lubię czytać i czekam na artykuł haha ona twierdzi ze Pan se te posty sam pisze co ja pisze do Pana.W życiu nie czytałem podobnych bzdur..ale oki
Tradycyjnie dodam Z Panem Bogiem
@pietrek
Witaj Pietrek!
Dzięki za miłe słowa!
A nawiedzonymi trollami się nie przejmuj, bo sam widzisz jakie chore myśli mogą się rodzić w ludzkich głowach.
Jest lato i trzeba się każdym dniem radować.
Pozdrawiam Ciebie i Twoich kumpli, jak zawsze serdecznie.
Z Panem Bogiem!
pisze Pan o chorych cenach za pobyt na Połwyspie Helskim,ale społeczeństwo nie narzeka.Za to wielki krzyk podnosi ,,Fakt''z powodu tygodniowego wypoczynku prezydenta -elekta Dudy z rodziną i przyjaciółmi w luksusowym hotelu-willi w Toskanii.Z przedstawionej faktury wynika,że ceny toskańskie nie są wyższe niż w naszych renomowanych kurortach.
@xena2012
"pisze Pan o chorych cenach za pobyt na Połwyspie Helskim,ale społeczeństwo nie narzeka..."
----------------
Do czasu, moja droga Pani, do czasu!
Serdeczności.
Dziękuję panu za ten tekst. Od paru dopiero lat jeżdżę nad polskie morze i mam dokładnie takie same wrażenia estetyczne co do tłumów, które tam "grasują", jak pan. I zawsze się zastanawiam, jak tam było wcześniej, choćby w ponurych czasach głębokiej komuny.
@Domasuł
"I zawsze się zastanawiam, jak tam było wcześniej, choćby w ponurych czasach głębokiej komuny..."
---------------
W mojej książce pt. "Epopeja helskiej balangi - GRUPA" pisałem między innymi o grupie moich Przyjaciół, cytuję:
"„Grupa” bawiła się hucznie, acz nad wyraz wytwornie
frywolnie lecz niezwykle szarmancko
szaleńczo ale nigdy bezmyślnie
zawsze zaś
ze wszech miar elegancko
i jak na tamte czasy
wręcz nieprzystojnie wykwintnie
Każdego lata
„Grupa”
urządzała w Jastarni
cztery głośne imprezy
„Bal otwarcia”, „Ognisko”, „Rejs” i „Bal Sezonu”
wielkie wydarzenia Półwyspu
za zaproszeniami
o które zabiegała
niekiedy bezskutecznie
cała helska śmietanka
Bo to nie były jakieś zwyczajne zabawy
to były wyrafinowane w swym brzmieniu symfonie
„bałtyckiego snu nocy letniej”
grane pod partyturę
„ścisłego kierownictwa”
„Bartochy”, „Ślepca”, „Konia” i „Dunina”
którzy
pod płaszczem nocy
na pamiętnych „tajnych naradach”
pisali swoje genialne libretta
owych niezwykłych spektakli
subtelnie smakowanego dowcipu
współgrającego w cudownej harmonii
z graną na cienkiej strunie
melodią
finezyjnej intrygi letniego kurortu
Po balu
rytualnie
wiedzeni zapachem pieczonego chleba
najbardziej wytrwali birbanci
już w brzasku letniego poranka
ze swymi kobietami
szli do miejscowej piekarni
gdzie obnażeni z ukropu piekarze
rozczapierzonymi palcami
miesili rosnące ciasto
a ta wypisz wymaluj rubensowska scena
wzbudzała na naszych karkach
ów
boski przeskok iskry
wzniecając w nas wilczy apetyt
na świeżo pachnący kęs
jeszcze ciepłego chleba
lecz również
a może jeszcze bardziej
pragnienie
dzikiej porannej miłości...", koniec cytatu.
Serdecznie Pana pozdrawiam.
Szanowny Panie Krzysztofie.
"Półwysep Helski zwany także polską Riwierą Północy to zaczarowane miejsce na ziemi, gdzie opalenizna ma barwę miodowo złocistego jantaru. Ta od wieków wygrywająca z morzem kosa ulepiona z uśpionych wydm porosłych rozczochranymi od wiatru garbatymi sosnami, prócz baśniowego piękna krajobrazu dostała od Boga w prezencie ozdrowieńczy mikroklimat z wszechobecnym w tamtejszym powietrzu przywracającym młodość, wigor i energię jodowym aerozolem, który ulecza kaca nim jeszcze ośmieli się zrodzić."
Pozwoliłem sobie powtórzyć te kilka pana słów napisane przepięknym językiem.
Jeżeli złośliwcy i to skrytykują to ja ich ............
A odnośnie całości tekstu to niestety muszę stwierdzić, że to prawda.
Pozdrawiam i życzę słonecznych dni,
bolesław
@bolesław
"Jeżeli złośliwcy i to skrytykują to ja ich ..."
-------------
Ja również Panie Bolesławie.
Za życzenie słonecznych dni nie dziękuję, żeby nie zapeszyć.
Serdecznie Pozdrawiam,
krzysztof
Witam.
"Strasznie nam napaskudziły te lemingi..."
Dziwię się pańskiemu zdziwieniu/zniesmaczeniu. Tam gdzie ścierwo, zgnilizna, rozkład, łajno i fetor, tam ucztują padlinożercy, bo w tym trupim smrodzie gustują.
Ani sęp, ani hiena, ani nawet mucha ścierwnica nie przeleci obojętnie mimo najohydniejszego żerowiska.
Dlatego kwestią higieny podstawowej jest eliminacja żerowisk i bezwzględna eksterminacja rozbestwionych ścierwojadów.
Wtedy - i tylko wtedy, na użyźnionej glebie śmierć obróci się w nowe życie.
@minimax
Ostre wejście, ale myślę, że tylko takie stanowisko jest w tym względzie coś na lepsze zmienić.
Serdecznie pozdrawiam.
PS. Ma Pan talent do obrazowego i zarazem taktownego wyrażania swoich myśli.
Początek nieomal mickiewiczowski. Przyjemnie się to czyta.
Co do reszty - morze, góry, masowy turysta, dzieciaki, dojazd, nocleg, mikroekonomia. To musi tak wyglądać jako wypadkowa wielu czynników. Polska linia brzegowa jest oblegana w całej rozciągłości i miejscami dość szczelnie. A jednak nadal nie ma poważnej masowej oferty jeśli chodzi o duże hotele dla masowego , średniozamożnego Polaka. W głębi kraju stare zamki i dwory mogłyby być dużo szybciej odbudowywane, a wokół mogłoby rozwijać się coś nowego, małe inicjatywy kulturalne. Ale łatwiej i taniej jest nie robic nic. Nie ma żadnego planu. Poza sprzedażą, handlem, nie liczy się nic.
@Ptr
"Ale łatwiej i taniej jest nie robic nic. Nie ma żadnego planu. Poza sprzedażą, handlem, nie liczy się nic..."
--------------
Niestety tak samo wygląda każda inna branża - nie tylko turystyczna. Czy nowa władza to zmieni??? To pytanie mnie od dawna dręczy.
Pozdrawiam serdecznie.
Ufam, że nie pogorszy, o ile realnie będzie mogła działać. Zrównoważony rozwój to mniejsze marnotrawstwo i efektywniejsze wykorzystanie środków oraz mniej okazji do nadużyć. Centralizacja to droga łatwego , acz efektownego wyrzucania pieniędzy w błoto lub ich odpływu...
Pozdrawiam
"Osobiście obiecuję Panu, że nie ustanę w mojej walce o praworządną i sprawiedliwą Polskę."
Tak reklamuje sam siebie Pasierbiewicz na blogu Darskiego. A co pisze w komentarzu powyżej?
Pasierbiewicz nie odpowiada czytelnikowi, że ma pewność, a choćby nadzieję, jak wszyscy na prawicy, że nowa władza, czyli, możemy się domyślać - PiS, to zmieni. "To pytanie mnie od dawna dręczy" - pisze, a więc, innymi słowy, Pasierbiewicz wątpi, czy PiS to zmieni.
Czy to jest walka o prawicową Polskę? Czy może raczej - sianie defetyzmu?
"I tak, mimo szpetoty komuny ta "epopeja helskiej balangi" była piękna, bo łączyła ludzi".
Właśnie tak było - to łączenie ludzi...
Czas PRL to moja młodość i potem aktywna dorosłość, dlatego zawsze będzie wspominane kolorowo.
Te ośmiane dziś FWP na helskiej klamce czy pod Giewontem dawały możliwość "bez łaski" siedzenia przy jednym stoliku albo bawienia się na wieczorkach zapoznawczym/pożegnalnym z profesorem, artystą, aktorką, nauczycielem akademickim et corsortes, dziś mógłbym tylko z daleka ukłonić się Panu KP gdybym Go zobaczył na spacerze w Jastarni.
Z okna mego pokoju co dzień widzę miasteczko Hel, trochę w lewo Jastarnię, jeśli Pan tam będzie, proszę spojrzeć na Gdynię i choćby skinąć ręką, a ja już to odczuję.
Serdecznie Pana pozdrawiam - z głębokim uszanowaniem - wilniuk.
@wilniuk
"Z okna mego pokoju co dzień widzę miasteczko Hel, trochę w lewo Jastarnię, jeśli Pan tam będzie, proszę spojrzeć na Gdynię i choćby skinąć ręką, a ja już to odczuję..."
-----------------------
W Jastarni będę od 31.07 do 10.08 w willi 6/9, o której w mojej książce pt. "Epopeja helskiej balangi - GRUPA" pisałem, cytuję:
"Choć trochę żal „starych czasów”
to jednak nieuchronnie
w dobie wolnego rynku
Jastarnia zaczęła się zmieniać
z surowej rybackiej wioski
we wzięty wczasowy kurort
gdzie jak grzyby po deszczu
poczęły wzrastać
coraz to piękniejsze
wille i pensjonaty
jak Willa 6/9
gdzie z moją córką Julką
miałem szczęście odnaleźć
nasz letni rodzinny dom
o niespotykanym już dzisiaj klimacie
przedwojennego letniska
który potwierdził maksymę mych dawno już zmarłych rodziców
którzy mi zawsze mówili
że
do osiągnięcia pełni urlopowego komfortu
niezbędne są
stosownie dobierane
miejsca i ludzie
I teraz już wiem na pewno
że ani ja, ani moja córka
nie zapomnimy nigdy
tego urokliwego miejsca
przycupniętego u stóp, uśpionych bałtyckich wydm
porosłych rozczochranymi wiatrem garbatymi sosnami
a również
nie zapomnimy nigdy
ludzi, z którymi właśnie tam, zawsze w tym samym czasie, od lat
mieliśmy szczęście przeżywać
obrządek
kultowych posiłków jedzonych w przeszklonej jadalni
rytualnej porannej kawy, popijanej w zacisznym patio drobnymi łyczkami
w atmosferze cudownie leniwej beztroski
cienkiego dowcipu i nieco frywolnej wakacyjnej plotki
oraz
pobrzmiewającego w tle
krzyku bałtyckich mew
i przekomarzających się ciągle, naszych kochanych dzieciaków
bawiących się w sobie tylko znanych willowych i leśnych zakamarkach
które tam właśnie, jak w zaczarowanym ogrodzie
spędzały z nami, jak myślę, prawdziwie szczęśliwe dzieciństwo
by z biegiem lat
na naszych oczach
utworzyć coś na kształt
naprawdę sobie bliskiej, wakacyjnej rodziny...", koniec cytatu.
Wieczorem lubię sobie usiąść na tarasie z chłodnym drinkiem i patrzeć na migające z drugiej strony Zatoki światła Trójmiasta. Obiecuję, że będę, co wieczór spoglądał na Gdynię i machał do Pana - z głębokim szacunkiem - Krzysztof.
...dobrze napisane panie Krzysztofie...niemniej nie liczyłbym na jesień...żeby nie było tak jak w tej rymowance:
..."a to było tak, bociana dziobał szpak, a potem była zmiana i szpak dziobał bociana"..potem było tych zmian jeszcze trochę:))
..nie jestem defetystą, ale w kwestii jesiennych wyborów, to niestety "nihil novi sub sole"...pozdrawiam
"nie jestem defetystą, ale w kwestii jesiennych wyborów, to niestety "nihil novi sub sole..."
-------------
No właśnie.
Pozdrawiam Pana.
Pierwszy raz zawitałem do Jastarni po tym, jak umieścił Pan fantastyczne zdjęcie cienia rzucanego przez krzyż na mur kościoła w Jastarni w popłudniowym słońcu. Trafiłem tam o tej samej porze i udało mi się zrobić bardzo podobne.
Z birbantów widywałem szansonistę mile widzianego u postkomunistycznego prezydenta , a raczej jego żony. Tego od zapodzianych gdzieś tamtych prywatek na zielonych wzgórzach nad Soliną. Pana również chyba dostrzegłem na opisamym przez Pana z obrzydzeniem korso w towarzystwie nobliwych pań i panów :)
Faktycznie łomot i stragany przeszkadzają, ale to i tak jeszcze nie Karwia, którą pamiętam sprzed kilku lat. Wynajmowaliśmy wówczas pokój na skraju Ostrowa ale odległa o dwa kilometry Karwia rozlegała charakterystycznym umcyk-umcyk do białego rana.Przeszedłęm się tam kiedys przez pola z ciekawości i nic mnie tak nie ubawiło, jak kilkanaście samochodów na wąziutkich podwóreczkach zajętych w 80% przez wielopiętrową posesję - pensjonat.Byłem świadkiem wyprowadzania jednego z samochodów z takiej posesji. Obecność wszystkich kierowców obowiązkowa.Wakacje polegające na ciągłym wprowadzaniu i wyprowadzaniu coraz bardziej "wypasionych fur" - ulubione zajęcie zmotoryzowanych lemingów mających chwilę dla siebie. Będę w tym roku wypatrywał Pana na korso, pozdrawiam serdecznie.