Przejdź do treści
Strona główna

menu-top1

  • Blogerzy
  • Komentarze
User account menu
  • Moje wpisy
  • Zaloguj

Magia namiętności - odcinek (1)

Krzysztof Pasierbiewicz, 05.06.2015
Obejrzałem przed chwilą w TVN24 wyciskający łzy z oczu program „Czarne na Białym” o losach młodych Polaków w Anglii. Wzruszyłem się, bo przypomniało mi się, jak w roku 1967 wyruszyłem za chlebem do Chicago.

Więc postanowiłem opublikować w Internecie moją powieść autobiograficzną pt. "Magia namiętności", czytaj naszych, polskich. Może przeczytają ją młodzi ludzie myślący o emigracji. Bo ta książka jest między innymi o tym, że nie tylko pieniądze liczą się w życiu. Że nasza polska dusza więdnie na obczyźnie, a szczególnie na Zachodzie, gdzie ludzie o romantycznym wnętrzu, a takimi są Polacy, nigdy nie będą do końca szczęśliwi.

Bo głęboko wierzę, że to nieprawda iż młodzi Polacy są wyzuci z uczuć. Oni tylko w dobie polskiego kryzysu, desperacko goniąc za tym, co istotne, ważne i ważniejsze zapomnieli na chwilę o tym, co w życiu najważniejsze.

Ta książka to przestroga. Bo znam wielu ludzi mieszkających na Zachodzi, którzy cały czas oszukują siebie, że są szczęśliwi. Cały czas mówią o tym co mają, czego się dorobili, ale wrażliwy słuchacz wyczuje, że nie są jednak do końca szczęśliwi bo to, co ich otacza to nie ich miejsca i nie ich ludzie.

I pomyślałem sobie, że od dzisiaj w każdy czwartek będę publikował na blogu kolejne rozdziały mojej wydanej przez przezacną witrynę ARCANA powieści wydanej jako zapis fragmentu historii PRL-u, a także celem pokazania młodym Polakom myślącym o emigracji, że zachodnia ziemia obiecana to nie mleczna czekolada.

Do tego pomysłu zachęcił mnie także przedwczorajszy komentarz internauty komentującego pod nickiem WICHREN, cytuję:

„Ta książka to naprawdę gotowy scenariusz filmowy. Dziwi mnie ta opinia, że ludzie pragną krwi lejącej się z ekranu. Na pewno nie dotyczy to wszystkich a nawet większości. Myślę, że w scenariuszu opartym o Pana książkę może znaleźć się wiele scen podnoszących poziom adrenaliny: szybkie samochody, uprowadzenie dziecka i akcja jego odbicia, kontakty z ubekami. Sceny erotyczne w umiarkowanej ilości też mogłyby się znaleźć, choć w książce potraktował Pan te sprawy bardzo dyskretnie. Do tego muzyka z tamtych czasów, najpiękniejsze kobiety, plany filmowe w kilku krajach, egzotyka. Moim zdaniem niepotrzebna jest krew. A film trzeba zrobić teraz, by nasze dzieci i wnuki zrozumiały coś z życia swoich rodziców i dziadków, a także czym był PRL. To nie tylko ocet na półkach. Ocet nie był najważniejszy w tamtych czasach. Za 20 lat zainteresowanie tematem spadnie. Co innego umysły i emocje ludzi będzie zajmować…, koniec cytatu.

Motto książki:
[...] tą niewidzialną siłą, która wprawia świat w ruch, nie są miłości szczęśliwe, ale nieszczęśliwe właśnie.
( Gabriel Garcia Marquez)

Moim zdaniem, udana książka to taka, którą ludzie chcą czytać, bez oglądania się na opinie, mody, czy też trendy.

Noblista Isaak Singer powiedział, że: „nie sposób napisać dobrej powieści, w której nie byłoby wątku miłosnego, a ci, co próbowali doznawali zawsze porażki”. I właśnie w myśl tego spostrzeżenia pisałem „Magię namiętności”, powieść niepoprawnie romantyczną, w której na przekór temu, co obecnie modne, opowiedziałem o pewnej szalonej miłości, jaką Pan Bóg kiedyś podarował parze wybranych przez siebie kochanków. Powiem Pani więcej. Tę niewiarygodną historię opisałem ze strachu, że świat mógłby się o niej nigdy nie dowiedzieć.

Jeśli mnie ktoś spyta, co wynika z tej powieści, odpowiem, że nie wiem, ale w tym przypadku nie to jest najbardziej istotne dla czytającego. A jak mi zarzucą, że bohaterowie to para szaleńców, pozwolę sobie przypomnieć, że "Magia namiętności" to romans, a przecież miłość kończy się bezpowrotnie, gdy któreś z kochanków powraca do racjonalnej wizji postrzegania świata.

Mądry noblista, o którym wspomniałem, odważył się też powiedzieć, że: „literatura powinna być głównie rozrywką, a sztuka zbyt wnikliwa i długa jest nudna nawet, gdy jest dobra”.
Bacząc na tę oczywistość bardzo się starałem, żeby nie zanudzić czytelnika wydłużaniem akcji oraz analizą nikogo nie obchodzących problemów.

Książkę podzieliłem na szereg krótkich opowiadań, pilnując by każde z nich wnosiło coś nowego, generowało napięcie, zawierało jakąś niespodziankę i konkretną puentę.
Z tego powodu „Magia namiętności” to prawie gotowy scenariusz do sensacyjnego filmu. To taki, w dużym cudzysłowie, polski „Doktor Żywago” – tam był tragiczny romans z rewolucją w tle, a tu perypetie miłości, która na swej drodze natrafiła na rafy siermiężnego PRL-u.

By pobudzić wyobraźnię czytelnika posłużyłem się częstymi przeskokami akcji i powrotami do wspomnień dzieciństwa, a pragnąc powieść ożywić, na obrazy czarno-białe, symbolizujące mroczne czasy komuny, nałożyłem zrodzone z marzeń zniewolonych komuną ludzi kolorowe pejzaże ówczesnego Zachodu.

Niektórzy zapewne pomyślą, że to, co opisałem nie mogło się zdarzyć naprawdę, a bohaterów książki nie sposób przyrównać do żadnego wzorca. Zgoda, ale przecież sam Richard Burgin powiedział, że: „im mniej bohater przypomina innych ludzi tym jest prawdziwszy, a jeśli coś daje się porównywać, to już nie jest literatura”.

W myśl słów Isaaka Singera, że: „cała sztuka zajmuje się emocjami, a kiedy zaczyna być zbyt intelektualna traci wszystko”, pisałem głównie o tym, co wzbudza ludzkie namiętności – stąd celowo pretensjonalny tytuł książki. Ale, jeśli wbrew temu, co może sugerować okładka, tytuł „Magia namiętności” czytać w liczbie mnogiej, a więc w odniesieniu nie tyle do pary bohaterów, co do naszych namiętności polskich, sprawa nabiera zupełnie innego wymiaru.

Tworząc „Magię namiętności” wyrzekłem się przesadnych ambicji starając się tak pisać, by w trakcie lektury wzruszyli się jednakowo belwederski profesor i przemiła miła pani, u której się strzygę. I nie dbam o to, że mi wytkną komunał, a jeśli, to stawiam pytanie, czy MIŁOŚĆ, jeśli jest miłością, może być banalna???

Pamiętając o tym, że życie zwykle niesie z sobą więcej wyjątków niż reguł, starałem się stronić od wszelkich generalizacji. Zadbałem natomiast, by każdy fragment książki miał zarówno ziemskie, jak i mistyczne uzasadnienie. W tym aspekcie moja, na pierwszy rzut oka „kiczowata” powieść staje się areną ustawicznej walki pomiędzy emocjami i intelektem, w której bez wstydu przyznaję, emocje często biorą górę. Lecz pytam. Cóż, jeśli nie namiętność, wzmaga bardziej czytelniczy apetyt i radość z lektury?

Mając na uwadze, że istotą literatury jest umiejętność ukazywania jednostkowości, starałem się pisać o ludziach, których znałem najlepiej. Przy sposobności zarysowały się w książce bardzo wyraziście koszmarne realia PRLu, w którym to okresie toczy się akcja. Lecz, co bardzo ważne, stało się to niejako przy okazji, bez zbędnego patosu i nuty przesadnej martyrologii, co bardzo drażni i zniechęca młodych.

I ani się obejrzałem, jak z tego romansu wyszła bardzo polska i patriotyczna książka, która mam nadzieję, dzięki lekkiej formie sprawi, że sięgną po nią chętnie również czytelnicy, którzy nie pamiętają, czym była komuna. Więcej, że ta książka będzie dla nich rodzajem przestrogi, by w dobie wyścigu szczurów w ich życiu nie zabrakło miejsca na uczciwą miłość. Myślę, że to ważne, ponieważ ostatnio, w sferze przyzwoitości w ogólnym wymiarze, dzieje się niedobrze. Wierzę, że ta powieść uświadomi im również, że życie bez namiętności wyjaławia duszę.

Ktoś kiedyś powiedział, że autor nigdy nie wie, dla kogo naprawdę pisze. Czyta go kilkaset, czasem tysiąc osób, ale tylko dla kilku z nich staje się ważny. Więc, jeśli po lekturze „Magii namiętności” znajdzie się choć jedna taka osoba, to znaczy, że było warto napisać tę książkę.

A czy mi się udało ocenią sami czytelnicy, wszakże pod warunkiem, że zechcą przeczytać tę książkę.

A więc dziś pierwszy odcinek.

Uśmiech losu

Był grudzień 1966 roku. Kraków pogrążał się w zmierzchu mroźnego dnia. Wyludnione miasto tonęło w gęstniejącej mgle. Krzysztof wrócił zziębnięty do domu po całym dniu zajęć. Podszyta wiatrem kurtka nie dała ochrony przed surową zimą.

Może zostało jeszcze trochę żaru?, pomyślał z nadzieją.

Zajrzał w ciemną czeluść kaflowego pieca, gdzie pod warstwą popiołu tliło się jeszcze kilka bladopomarańczowych węgielków. Z dna wiadra wygrzebał wyszczerbioną szuflą parę bryłek węgla, które ułożył ostrożnie na wystygłym ruszcie. Przymknął żeliwne drzwiczki, przykucnął i zaczął wprawnie dmuchać w palenisko. Wygasłe węgielki ożywały różowawym blaskiem, aż raptem rozbłysnął pierwszy nieśmiały płomyk.

Za oknem zawył wiatr. Ogień na chwilę przygasł, a z pieca buchnęła na pokój chmura gryzącego dymu. Przymknąwszy oczy, dmuchał nadal. I nagle piec złapał cug. Jęzory bladozłotych płomieni wystrzeliły w górę, oblizując po drodze szamotowe cegły. Ogniste kędziory rozszalały się na dobre.

Przymknął drzwiczki, rozprostował nogi i przytulony do fajansowych kafli wsłuchiwał się w melodię buzującego ognia. Uwielbiał ten odgłos, bo dawał mu poczucie bezpiecznego domu.

     Trzeba by przynieść węgla, pomyślał. Pochwycił stare metalowe wiadro i zbiegł do piwnicy. Przez chwilę szamotał się z zardzewiałą kłódką. Zapalił świeczkę i migotliwy płomyczek rozświetlił piwniczną czeluść. W kącie majaczyła zwalista sterta węgla, zapas na całą zimę. Nadłamanym młotkiem zręcznie rozłupywał, co większe kawały. Miał w tym dużą wprawę. Wiedział, gdzie uderzyć by czarny diament pękał podług jego woli. Napełnione wiaderko wytaszczył na górę, skacząc dla rozgrzewki po dwa stopnie.

Gdy wrócił, mieszkanie było już wypełnione atłasowym ciepłem.

Na ulicy rozległ się przeciągły krzyk wieśniaka sprzedającego drewno na rozpałkę: – Drzewoooo! Drzewooo! Drzewooo! Podszedł do okna, skąd rozpościerał się widok na pokryte koślawą dachówką spadziste dachy starego Krakowa zasnute zielonobrunatnym dymem snującym się ospale z kominów. Jakaś opatulona babulinka odgarniała śnieg z chodnika. Słychać było miarowe szurgotanie szufli, zbitej z kawałka dykty i drzewca, porzuconego przez kogoś po pierwszomajowym pochodzie. Z pobliskiej kuźni dobiegał zmatowiony mgłą brzęk kowalskiego młota. Poza dziurawe rynny sterczały nawisy czarnego od sadzy śniegu. Horyzont zamykało monstrualne cielsko szpetnego budynku, który niedawno wyrósł przed oknami, przesłaniając widok na jego ukochany Wawel. Od tego czasu, ilekroć spoglądał w okno, odczuwał coś w rodzaju przygnębiającej klaustrofobii. Czuł się jak więzień w ciasnej celi.

Włączył przedwojenne, lampowe radio. Zapachniało kadzidłem rozgrzanego transformatora, a na podświetlonej szybce pojawiły się europejskie stolice. Między Londynem a Rzymem, wyskrobał kiedyś szpikulcem cyrkla pionową rysę. To było jego okno na świat, gdzie przy odrobinie szczęścia mógł złapać przebijającą się z trudem przez szum zagłuszarek muzykę wolnego świata, płynącą po falach radia z Luksemburga. Wpatrywał się bacznie w rozedrganą, zieloną źrenicę oka magicznego, pokręcając wprawnie gałką, by się zbyt nie rozwarła. Wsłuchany w zakazaną muzykę, widział świat wolny i kolorowy, jakże inny od tego, jaki go otaczał.

Wtem dał się słyszeć chrobot przekręcanego zamka. To mama. Wracała skonana z pracy, objuczona siatkami, bo akurat rzucili jakiś towar. Mimo zmęczenia na jej utrudzonej twarzy błąkał się tajemniczy uśmiech, a oczy zdawały się błyszczeć radośniej niż zwykle. Jak nieco odsapnęła, zapaliła zatkniętego w szklanej lufce ukochanego giewonta bez filtra, głęboko się zaciągnęła i walcząc z napadem kaszlu, wykrztusiła ochryple:

– Synku! W siatce z burakami jest jakiś list z Ameryki. Zobacz, co to takiego, czy na pewno do nas.

Zaciekawiony przeczytał nazwisko nadawcy.

– Do nas mamo, do nas. Jacyś Mary i Stanley.

– Do nas? – zdumiała się matka. – Czytaj szybko!

Otwierając drżącymi palcami kopertę, poczuł miły, nieznany mu zapach. Pachniało wielkim światem. Z bijącym sercem wyjął zapisane kartki, spośród których wypadły dwa kolorowe zdjęcia. Z jednego rozparta na różowej kanapie, cała w lokach, falbanach i złotych kokardach uśmiechała się jakaś tleniona na platynowo puszysta niewiasta, na oko po pięćdziesiątce. Na drugim, w pozycji na baczność, stał wystrzyżony na jeża zasuszony mężczyzna, o kilka lat starszy.

– No czytaj! – ponaglała mama, podekscytowana tajemniczą przesyłką.

List był pisany gwarą podhalańską, jaką mówiono na początku dwudziestego wieku. Z treści wynikało, iż odnaleźli się dalecy krewni mamy rzuceni falą emigracji do Ameryki. Chcieli zaprosić Krzysztofa do Chicago.

– Synu! – jęknęła wzruszona matka. – Tyle lat się modliłam, aż Bóg się nareszcie zlitował! Jesteśmy uratowani! Jedziesz do Ameryki! Zarobisz pieniądze i dokończysz studia!

Nadzieja

Krzysztof pędził jak szalony na spotkanie z Danutą. W ręce ściskał wytworny, kartonowy bilet na rejs transatlantykiem „Batory” na trasie Gdynia – Kopenhaga – Southampton – Montreal. Szalał ze szczęścia. Nigdy dotąd nie był za granicą, aż tu niespodziewanie wyjeżdża do Ameryki. Wszystko mu się zdało od razu piękniejsze. Oddychał pełną piersią, a zgniłe krakowskie powietrze wydawało mu się czystym tlenem. Fasady krakowskich kamienic stały się jakby mniej odrapane, a zaśmiecone Planty iście rajskim ogrodem. Wszystko już pozałatwiał. A łatwo nie było gdyż w kraju szalał gomułkowski reżim i otrzymanie paszportu na wyjazd do Stanów Zjednoczonych graniczyło z cudem. Poza tym bilet kosztował dwanaście tysięcy i ciężko tyrająca matka musiała się zapożyczyć u kilkunastu znajomych.

Danuta czekała w „Kolorowej”, maleńkiej kawiarence, blisko Uniwersytetu Jagiellońskigo, gdzie lubili się spotykać studenci, a także artyści krakowskiej „Piwnicy”.

– Jadę! – krzyczał od progu, wymachując biletem.

– Kiedy? – spytała, a w jej oczach dało się zauważyć skrywany niepokój.

– Nie cieszysz się? – spytał.

Danuta nic nie odpowiedziała.

– Przecież zarobię pieniądze, kupimy samochód, a może nawet mieszkanie – tłumaczył poirytowany brakiem entuzjazmu narzeczonej.

Z Danutą spotykali się już ponad cztery lata, od początku studiów. Łączyła ich bliska przyjaźń, którą brali za miłość. Paradoksalnie zbliżała ich do siebie całkowita odmienność charakterów. On był bowiem szalonym romantykiem, ona zaś poukładaną do bólu racjonalistką.

– Cieszę się – odparła markotnie. – Ale czegoś się boję. Przecież nie dokończyłeś studiów.

– Czy ty nie rozumiesz, że jakimś cudem wydali mi paszport? – rozzłościł się. – Czekałem na to ponad trzy miesiące. Całymi nocami stałem pod biurem paszportowym pilnując kolejki. Potem te odwołania i warowanie, by nikt nie podmienił listy z zapisami. A kiedy go wreszcie odbierałem na milicji, na trzydzieści pięć wniosków wydali w tym dniu tylko dwa paszporty! Czy ty to pojmujesz?! Tylko dwa paszporty! W tym jeden był dla mnie! To był cud, Danusiu!

Uspokoił się trochę i już łagodniej dodał:

– A ty zawsze to samo! Studia, kariera, poukładane życie i broń Boże żadnego wyzwania losu. Jedno, o czym marzysz to ta typowo krakowska, tchórzliwa egzystencja. Przecież los daje mi szansę! Trzeba zaryzykować!

– Może i trzeba – odparła jeszcze smętniej. – Jedź Krzysiu! Znam cię na tyle by wiedzieć, że cię nie powstrzymam. – Przełknęła zbierające się łzy mieszając niedomytą łyżeczką lurowatą kawę.

Transatlantyk

Kończył się październik 1967roku. W towarzystwie mamy i Danuty, zajechał taksówką na redę gdyńskiego portu. Gramoląc się ze zdezelowanej warszawy, dosłownie zaniemówili na widok monumentalnego cielska słynnego transatlantyku. Królewski statek, jak wieża Babel, wznosił się nad portowym nabrzeżem wypełnionym tłumem rozemocjonowanych ludzi. Statek był imponujący. Porażał ogromem. Olśniewał dziewiczą bielą. Ogłuszał rykiem syren pokładowych, jakby w finale filharmonicznego koncertu zagrało jednocześnie tysiące puzonów. Dojścia do statku bronił ciasny kordon milicjantów. Na portowym podeście grała orkiestra reprezentacyjna marynarki wojennej. Zewsząd było słychać nerwowe nawoływania wyjeżdżających za wodę szczęśliwców i pozostających w kraju cierpiętników. Rosło zamieszanie. Na szpaler milicjantów napierał gęstniejący tłum.

Krzysztof pożegnał się z matką.

Na widok łez w jej zmęczonych oczach, z kluchą w gardle usiłował jej dodać otuchy:

– Mamo! Nie ma się, co martwić! Wracam za trzy miesiące. To szybko przeleci.

– Dbaj o siebie, synku! – prosiła matka.

Złapał ją mocno za ręce. Próbowała się uśmiechnąć.

 – Jak ciebie nie będzie, pójdę na tę operację woreczka, którą odkładałam od tylu miesięcy.

– To dobrze, mamo! Rana się szybko zagoi i będziesz wreszcie mogła zajadać ten twój ulubiony bigos – próbował dowcipkować.

– Mam dziwnie złe przeczucia, synku. – Spojrzała na niego, jakby się z nim żegnała na zawsze.

– Mama znowu swoje! Wszystko będzie dobrze!

Zmartwiona kobieta patrzyła na syna w milczeniu, starając się zapanować nad wzruszeniem.

Przyszedł czas pożegnać Danutę.

Kiedy ją przytulił, drżała jak w ataku febry i po długim milczeniu wyszeptała:

– Krzysiu! Kochanie! Strasznie się czegoś boję!

Nie lubił pożegnań. Nigdy nie wiedział, co mówić w takich sytuacjach, więc i tym razem milczał.

Sprawę rozwiązał portowy megafon:

„Pasażerowie proszeni są o przygotowanie paszportów i biletów do odprawy”.

– Pa! – Danusiu! Sama widzisz...

W jednej ręce ściskał dokumenty, a w drugiej wlókł za sobą ciężką, tekturową walizę, gdzie miał trochę rzeczy osobistych i prezenty. Najcięższy był zakupiony w Cepelii – rzeźbiony w drewnie orzeł z rozpostartymi skrzydłami, którego z trudem upchnął pomiędzy kryształy i firmowe flaszki czystej wyborowej. Przepychając się przez kłębowisko podnieconych ludzi, dotarł w końcu do trapu pokrytego szkarłatnym dywanem. Kiedy stał bezradnie, nie wiedząc, co począć, usłyszał uprzejmy głos:

– Pan pozwoli ze mną. Pozwoli pan również, że zabiorę pańskie bagaże i pomogę panu dokonać odprawy.

Ubrany w biały mundur steward okrętowy, wyglądał tak elegancko, że wydał się Krzysztofowi co najmniej bosmanem. Kroczył za taszczącym jego walizę stewardem równie oszołomiony, co zażenowany. Po raz pierwszy ktoś coś robił za niego. Po przejściu przez odprawę steward wprowadził go na statek.

– Teraz zaprowadzę pana do kajuty – skłonił się uprzejmie.

Szli przez labirynt korytarzy wyścielonych miękkim, puszystym dywanem. Uderzała nieskazitelna czystość, a mosiężne poręcze lśniły od polerki. Statek był przepojony podniecającym zapachem luksusu.

– Proszę się rozgościć, a jakby pan czegoś potrzebował, to tutaj jest dzwonek, wystarczy raz przycisnąć – steward skłonił się grzecznie i zostawił go samego.

Przysiadł na krawędzi łóżka. Nie mógł pozbierać myśli. Aż raptem poczuł delikatne drżenie statku i dyskretny pomruk maszyn okrętowych.

A więc to wszystko prawda! Płynę do Ameryki!

Zauroczenie                                                                                                             

Drugiego dnia podróży oficer rozrywkowy zapowiedział na wieczór uroczysty bal kapitański.

Co ja teraz zrobię?, strapił się Krzysztof.

Co prawda zabrał ze sobą niegdyś białą koszulę, poprzecierany krawat i mocno znoszony garnitur, lecz ten dyżurny zestaw w niczym nie przypominał stroju balowego. Przywołał z pamięci, jak po pierwszym semestrze dostał na Akademii Górniczo–Hutniczej sorty mundurowe. Był to o kilka numerów za duży, górniczy mundur w stalowym kolorze, z solidnej gabardyny, który nieoceniony pan Mączka, przedwojenny krawiec, przerobił mu na garnitur za przystępną cenę. W tym szarym surducie, z fasonu przypominającym rycerską zbroję opędził dziesięć semestrów.

– Kurczę! Ale kompromitacja! myślał zdesperowany. – Na balu będą same wystrojone damy, a ja się mam przyodziać w ten koszmarny szarobury pancerz!

Wieczorem, tuż przed rautem, do drzwi kajuty zapukał dyskretnie steward i poprosił uprzejmie:

– Jeśli można, zabiorę pańską wieczorową toaletę do odprasowania.

Cholera! - zaklął pod nosem. – Ładnie się zaczyna.

Pąsowy ze wstydu, podał stewardowi znoszone ubranie, w którym zdał w czasie studiów blisko setkę egzaminów, świętując każdorazowo do białego rana. Steward dokonał jednak cudu i odprasowany garnitur odzyskał jaki taki wygląd.

Po wejściu do sali balowej, zaparło mu oddech. Jak świat światem nie widział takiego przepychu. Kryształowe kandelabry rozświetlały salę tysiącami migotliwych iskier, które się odbijały w wielkich kryształowych lustrach. Dystynkcji dodawał mahoń, zdobione sztukaterią plafony i mosiężne inkrustacje. Na stolikach zasłanych wykrochmalonymi obrusami oczekiwały na gości wykwintne nakrycia. Wszystko przyozdobione egzotycznym kwieciem. W tle przygrywała dyskretnie okrętowa orkiestra, a pod ścianą prężył się szpaler kelnerów w kremowych smokingach. Orkiestra zagrała tusz. Zapadła uroczysta cisza, przerwana po chwili zamaszystym wejściem kadry oficerskiej, pod wodzą kapitana. Mundury galowe polskiej marynarki, złote epolety i galanteria oficerów robiły piorunujące wrażenie. Dały się słyszeć westchnienia kobiet. Kapitan powitał zaproszonych gości i bal się rozpoczął.

Krzysztof miał dzielić stolik z trzema paniusiami nie pierwszej młodości, ale wciąż w pretensjach.

– Oj, nie będzie lekko! – pomyślał sobie w duchu. – Trzeba je będzie zabawiać co najmniej do północy.

Na szczęście, jego współtowarzyszki oddały się lekturze wielostronicowego menu. Lista wymyślnych przystawek, królewskich dań głównych i szokujących deserów zdawała się nie mieć końca, a nazwy tych wszystkich potraw znał jedynie z amerykańskich filmów.

Po chwili nadszedł kelner i z ugrzecznionym ukłonem oznajmił, iż wszystko, co w karcie, wliczono w cenę biletu.

– Proszę się nie krępować i śmiało zamawiać, co sobie państwo życzą.

Zadziwione staruszki rozdziawiły szeroko buzie:

– Czy mam przez to rozumieć, że mogę zamawiać, co zechcę, bez dopłaty? – spytała z niedowierzaniem najbardziej puszysta.

– Ależ oczywiście! Jestem do państwa usług! – skłonił się wyraźnie rozbawiony kelner.

Zaczęła się kolacja, przypominająca ucztę bogów. Oszołomiony, miętosząc w dłoniach menu, nie miał zielonego pojęcia, od czego zacząć.

W kraju w sklepach straszą puste półki – rozmyślał z poczuciem winy. – Co pewien czas coś rzucą na rynek od wielkiego święta, a tutaj, całe półmisy najprzedniejszych szynek parmeńskich, salami, pasztetów, tace pełne prowansalskich serów, żółwiowe zupy, krewetki, homary, langusty, krwiste polędwice i sięgające sufitu pryzmy egzotycznych owoców ze wszystkich stron świata!

Korzystając z okazji, ożywione staruszki zaczęły bez skrupułów zamawiać wszystko, à la carte, a cierpliwy kelner ledwie co nadążał z dostawą. Speszony łapczywością współtowarzyszek prawie nic nie zamawiał, chcąc, choćby troszkę podratować honor stolika. Co za koszmarne baby – myślał zawstydzony. – Wyfiokowane i zlane rosyjskimi perfumami, ale wstyd. Szczęśliwym trafem kolacja miała się ku końcowi.

Orkiestra znów dała tusz i przygasły światła. Zapanowała tajemnicza cisza. Wtenczas niespodzianie zagrzmiały fanfary, a w rytm bicia kotłów, bębnów i perkusji na salę wpełzł wijący się między stolikami wąż kroczących gęsiego kelnerów niosących ponad głowami na srebrnych paterach fantazyjne kompozycje rzeźbione w płonących lodach.

Chyba mi się to śni – pomyślał.

Objawienie

Jego medytacje przerwało głośne stuknięcie obcasów. Salutował jeden z oficerów:

– Pan kapitan będzie wielce zaszczycony, jeśli pan zechce przyjąć zaproszenie do loży kapitańskiej – oznajmił Krzysztofowi, który obejrzał się odruchowo za siebie sądząc, że oficer zwraca się do kogoś innego.

– Pan mówi do mnie? – zapytał skonfundowany. – To chyba jakaś pomyłka!

– Nie ma żadnej pomyłki, to pan jest proszony – odparł z tajemniczym uśmieszkiem wyprężony oficer.

Zszokowany przeprosił swe współtowarzyszki i ruszył za oficerem. Kiedy podeszli bliżej loży kapitana, wpadł w jeszcze większe osłupienie. Na skórzanych kanapach, w towarzystwie rozbawionej kadry oficerskiej siedziało, jak zdążył zliczyć, osiem niewiarygodnie pięknych dziewcząt. Ich urodę podkreślały stroje szokujące przepychem i wytwornym krojem, jak z żurnali domów mody Paryża, Londynu czy Nowego Jorku. To nie może być prawda! Chyba mi się to wszystko przyśniło!, myślał gorączkowo. Gdy tak stał, bez słowa, pan kapitan oznajmił z tajemniczą miną:

– Proszę uprzejmie przyjąć do wiadomości, że jedna z tych pięknych pań wyraziła życzenie, by pan dzisiejszego wieczoru zjadł z nami kolację.

Krzysztofowi zakręciło się w głowie. Oniemiały z wrażenia miętosił nerwowo poły marynarki, którą próbował niezdarnie ukryć przed taksującym wzrokiem dziewczyn. Boże, co za wstyd – starał się zebrać myśli. – Takie towarzystwo, a ja stoję przed nimi w niemodnym, przenicowanym ancugu!

– Jest mi niezmiernie miło – wydusił z siebie w końcu. – Ale czy mogę spytać, czym sobie zasłużyłem na to zaproszenie?

– Siadaj przyjacielu! – nakazał stanowczo rubaszny kapitan, po czym wrzucił do szklanki kilka kostek lodu, zalał na trzy palce złocistą szkocką whisky dopełniając naczynie coca-colą.

– To najlepsze lekarstwo na morską chorobę – stwierdził z miną znawcy, podając mu drinka.

– Bardzo dziękuję! Zdrowie pięknych pań, pana kapitana i panów oficerów! – wyrecytował roztrzęsionym głosem. Nigdy jeszcze nie pił whisky z coca-colą. Pierwszy łyk miał z lekka mydlany posmaczek, lecz drugi smakował już lepiej, a trzeci zdał się wręcz wyśmienity. Whisky zrobiła swoje i nareszcie poczuł miłe rozluźnienie.

Zajęte rozmową towarzystwo zdawało się nie zwracać na niego uwagi. Ze strzępów dyskusji zdążył jednak wywnioskować, że te piękne kobiety to najlepsze polskie top modelki, udające się z Modą Polską na światową wystawę „Expo 67” w Montrealu. Zaczynało do niego docierać, że siedzi w towarzystwie najpiękniejszych Polek końca lat sześćdziesiątych. Z rozmowy domyślił się, że nie jest to ich pierwsza podróż za ocean sławnym transatlantykiem, bowiem wszystkie świetnie znały pana kapitana i jego kompanów.

Ależ ci faceci mają wspaniałą robotę, pomyślał z zazdrością.

Suto podlewane spotkanie krążyło wokół opowieści, w których się przewijały słynne metropolie Europy, Australii i obu Ameryk. Wiało światowym salonem.

– Co ja tutaj robię? – starał się zebrać myśli. – Tu sami światowcy, a ja, skromny student ledwie wiążący koniec z końcem, z semestru na semestr, który nie był nawet w Czechosłowacji!

Kiedy tak medytował, kątem oka uchwycił ukradkowe spojrzenie jednej z modelek. Najwyraźniej mu się przyglądała. Po chwili przyłapał ją ponownie. Była to przepiękna długowłosa brunetka, o migdałowoe wykrojonych, piwnych oczach. Kiedy spojrzał w jej stronę spuściła pośpiesznie powieki i odwróciwszy głowę, udawała zajętą rozmową.

Gdzieżby taka dziewczyna zwróciła na mnie uwagę? Coś mi chyba odbiło, westchnął, powróciwszy z obłoków na ziemię...

CDN w przyszły czwartek
autor Krzysztof Pasierbiewicz

Post Scriptum
Paskudzącemu na moim blogu hejterowi piszącemu pod nickiem "cdn" oraz zmanipulowanym przez niego frajerom piszącym pod nickami tolens; felek, tarantoga, andzia; terenia; NASZ-HENRY; HENRYKHENRY; markop; danuta; angela, gorylisko …et consortes dedykuję okolicznościową piosenkę - kliknijcie sobie na biały trójkącik pod notką.
 
  • Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
  • Odsłony: 27206
Domyślny avatar

goscaga

05.06.2015 17:57

Dodane przez angela w odpowiedzi na @samarytanin, pewnie ze nie

@angela ja nie widze zadnego" silowego wcisku" mam ochote zagladam
Domyślny avatar

goscaga

05.06.2015 17:58

Dodane przez angela w odpowiedzi na @samarytanin, pewnie ze nie

@angela ja nie widze zadnego" silowego wcisku" mam ochote zagladam..
Domyślny avatar

Basia

05.06.2015 13:49

Obowiązkowo kupię!...:)))
Krzysztof Pasierbiewicz

Krzysztof Pasierbiewicz

05.06.2015 15:38

Dodane przez Basia w odpowiedzi na Obowiązkowo kupię!...:)))

@Basia --- Nie musi Pani kupować, bo opublikuję na blogu w kolejnych odcinkach całą książkę. No chyba, że chodzi o autograf autora, który wpiszę z największą przyjemnością
Domyślny avatar

markop

05.06.2015 15:40

markop - KOBIETA, do kobiety nie mówimy Pan, do kobiety zwracamy się PANI -------------------------------------------------------------------------- cz. I Ło Matko i córko!!!!!!!!!!!!!!!! Już kiedyś pisałam ( choć tylko na podstawie notek blogerskich ), że STYL "pisarstwa" który pan reprezentuje, to poziom H. Mniszkówny - niezapomnianej autorki "Trędowatej". No ale pomyliłam się ! Mniszkówna przy panu zasługuje na Nobla!!! Pana tekst czytałam z 14 letnią wnuczką - uczennicą II kl. gimnazjum. Ona jak to podlotek - kwiczała ze śmiechu, mnie z każdym przeczytanym zdaniem robiło się coraz bardziej wstyd, że człowiek posiadający ( jakby nie było ) tytuł naukowy nie wstydzi się podpisać pod czymś takim.... ba, zachwala ten grafomański gniot i straszy, że co czwartek da następny odcinek! Tekst roi się też od MERYTORYCZNYCH błędów: "Kraków pogrążał się w zmierzchu mroźnego dnia. Wyludnione miasto tonęło w gęstniejącej mgle. (...) Za oknem zawył wiatr." Mgła w mroźny wieczór przy wyjącym wietrze ? Toż to zakrawa na opis : "była mroźna zima, wszędzie śnieg, to my w zboże!" "Napełnione wiaderko wytaszczył na górę, skacząc dla rozgrzewki po dwa stopnie." Słownik Języka Polskiego wyjaśnia : TASZCZYĆ - "nieść albo ciągnąć coś ciężkiego; dźwigać coś z trudem" - więc nie można TASZCZYĆ i SKAKAĆ PO 2 STOPNIE równocześnie !!!! "mieszkanie było już wypełnione atłasowym ciepłem." Atłas - pomimo różnorakich zalet - jest CHŁODNY, by nie powiedzieć ZIMNY W DOTYKU... "przytulony do fajansowych kafli " Na tej nędznej uliczce pełnej koślawych domków piec "z fajansowymi kaflami "rodem" z magnackiego pałacu ???!!! Niech pan sprawdzi jak wyglądają "fajansowe" kafle i czym się różnią od zwykłych ....
Krzysztof Pasierbiewicz

Krzysztof Pasierbiewicz

05.06.2015 16:00

Dodane przez markop w odpowiedzi na markop - KOBIETA, do kobiety

@markop --- Cokolwiek by Pani napisała, czymkolwiek by mnie Pani (Pan ???) opluła, to każdy kolejny odcinek książki, jaki będę publikował na blogu pozwoli tym, którzy go zechcą przeczytać, wyrobić sobie własne zdanie o Pani. I to by było na tyle.
Domyślny avatar

Domasuł

06.06.2015 01:03

Dodane przez Krzysztof Pasi… w odpowiedzi na @markop --- Cokolwiek by Pani

Zgadza się. Wśród tego towarzystwa wrzeszczących staruszków, Markop to jest hard core.
Domyślny avatar

JJC

05.06.2015 16:44

Dodane przez markop w odpowiedzi na markop - KOBIETA, do kobiety

"przytulony do fajansowych kafli" :)... .................................. Pani Markop, Pani uwagi są oczywiście słuszne, ale w gruncie rzeczy ta panakrzysiowa twórczość literacka nie zasługuje na jakąkolwiek egzegezę, gdyż jest to po prostu zwykły, mówiąc kolokwialnie, fajans. I, proszę mi wierzyć, nikogo, a już zwłaszcza autora, nie warto o tym przekonywać. Kto tego nie widzi to i nigdy nie zobaczy, bo żeby zobaczyć trzeba mieć trochę inteligencji i odrobinę smaku. A o to nie można posądzić ani autora tego blogu, ani jego wielbicieli. Pozdrawiam serdecznie.
Domyślny avatar

goscaga

05.06.2015 17:07

Dodane przez JJC w odpowiedzi na "przytulony do fajansowych

@felicjan zazdroscisz Pan,potrafi Pan lepiej-OK INTELIGENTNY CZLOWIEK MA WYBOR...FAJANS BRAK SMAKU...,NIE CZYTAM...PROSTE
Krzysztof Pasierbiewicz

Krzysztof Pasierbiewicz

05.06.2015 17:13

Dodane przez JJC w odpowiedzi na "przytulony do fajansowych

@felicjan --- a oto moja odpowiedź: http://www.youtube.com/w…
Domyślny avatar

JJC

05.06.2015 20:00

Dodane przez Krzysztof Pasi… w odpowiedzi na @felicjan --- a oto moja

No właśnie, dobrze, że Pan to zacytował, po raz kolejny zresztą, bo oglądałem to po ostatniej emisji i bardzo się ubawiłem, ale z braku czasu nie pochwaliłem wtedy Pana. A było za co! Od tego Pana naukowego, acz wyluzowanego emploi poczynając, tej marynareczki z podwiniętymi rękawkami, tego zegarka zdobiącego prawy nadgarstek zwieszony teatralnie z uniesionego przedramienia, okularów w końcach paluszków, przez które spoziera Pan w "naukowe" notatki, tych banałów i plotek, które Pan oplata, po samych słuchaczy wreszcie, tych kilku przysypiających, nie wiedzących co robić z czasem starszych panów i dwóch nieopierzonych młodzieńców, "wolnorynkowych" aktywistów zadających naiwne pytania, na które nie potrafi Pan odpowiedzieć, więc wykręca się w zgrany, sztubacki sposób, że odpowiedź musiałaby zająć zbyt długo czasu, dlatego zaprasza ich Pan na rozmowę po spotkaniu. Tak, proszę szanownego Pana, tworzy Pan jednoosobowy, acz bardzo zabawny teatrzyk.
Domyślny avatar

goscaga

05.06.2015 17:50

Dodane przez markop w odpowiedzi na markop - KOBIETA, do kobiety

@Markop "Pana tekst czytalam z 14 letnia wnuczka-uczennica II kl. gimnazjum.Ona jak to podlotek-kwiczal ze smiechu" przynajmniej miala Pani darmowa terapie smiechu,prawda?Mozna wyniesc cos pozytywnego,ale w tym przypadku na sile jest szukanie hakow,a to merytoryczne bledy,a to Mniszkowna itd. ma przeciez Pani wybor...mozna usiasc poczytac I sie posmiac albo jak Pnai woli ze slownikiem w reku szukac bledow, a byc moze przy okazji odkryje Pani zdolnosci pisarskie i dzieki Pani powstanie inna wersja... nieco ironizuje,ale mam wrazenie,ze ow powszechny pesymizm odnosnie Autora sprawia wielu ogromna przyjemnosc dlaczego?..Rownie dobrze moze Pani przeciez sobie odpuscic I nie czytac NIE! KRYTYCZNA UWAGA MUSI BYC I JUZ
Domyślny avatar

markop

05.06.2015 18:17

Dodane przez goscaga w odpowiedzi na @Markop "Pana tekst czytalam

@goscaga " mam wrazenie,ze ow p o w s z e c h n y pesymizm odnosnie Autora" Cieszę się z tego stwierdzenia i zgadzam się z nim w 100% !!! My, inteligencja krakowska ( od kilku pokoleń ) nie możemy dopuścić, by Krakowianin z W Y B O R U ( tzw. ludność napływowa ) uzurpował sobie prawo do wygłaszania opinii w naszym imieniu! Czytelnicy tego bloga muszą wiedzieć, że ten pan głosi tylko swoje poglądy ( bo więcej Polsce szkodzi niż pomaga ) a my, w sposób zdecydowany odcinamy się od niego!
Domyślny avatar

samarytanin1

05.06.2015 20:09

Dodane przez markop w odpowiedzi na markop - KOBIETA, do kobiety

Jakbym miał tyle lat co ty ( i kasę) tobym sobie kazał wtaszczyć to wiadro na piętro. Ale On był młodziutki więc mógł zapieprzać po dwa stopnie. Poproś wnuczkę, może ci pokaże jak to się robi..
Domyślny avatar

markop

05.06.2015 21:58

Dodane przez samarytanin1 w odpowiedzi na Jakbym miał tyle lat co ty (

@ samarytanin1 No i pięknie pan to zrozumiał! Taszczyć - czyli dźwigać z wysiłkiem mogłabym ja, niemłoda kobieta nigdy fizycznie nie pracująca... Młody mężczyzna (jak pan to ujął ) robi to inaczej. A tu pożal się Boże autor maluje komiczną scenę: młody chłopak TAAAASZCZY ( dźwiga z wysiłkiem jak tłumaczy nam znaczenie tego słowa Słownik Języka Polskiego ) na stopień wiadro węgla, potem dla rozgrzewki SKACZE przez 2 stopnie, po czym znów TAAAASZCZY, znów SKACZE, znów TAAAASZCZY.... hihihi tylko film kręcić! Oskar murowany!
Domyślny avatar

markop

05.06.2015 15:43

markop - KOBIETA, do kobiety nie mówimy Pan, do kobiety zwracamy się PANI -------------------------------------------------------------------------- cz.II "Horyzont zamykało monstrualne cielsko szpetnego wieżowca, który niedawno wyrósł przed oknami, przesłaniając widok na jego ukochany Wawel." Pana zdaniem WIEŻOWIEC to ile pięter? 2 ? 3 ? Bo na ul. Zamkowej ( ponoć autobiografia ) NIE MA wyższych kamienic... I tak dalej i tak dalej... Nie będę cytować dalej, połowa pierwszego fragmentu wystarczy... A tak na marginesie, to w swoich notkach błędnie pan używa słowa "przycupnięta, przycupnięty". Owszem, pan może przycupnąć w kawiarni ( niewielka postura przy ogromnym stoliku ), natomiast Kościół Mariacki z 60 metrowymi wieżami, czy Kolegiata pod wezwaniem ( a nie imieniem - jak pan pisze ) św. Anny żadną miarą nie mogą przycupnąć przy budynkach dużo, dużo od nich niższych! Jedno jest pewne. Z całego zaprezentowanego tekstu BIJE, że dla pana najważniejszym było, jest i będzie, MIEĆ niż być... Przez taki pryzmat ogląda pan świat i ludzi... kobiety "przydzielone" do pana stolika i modelki - również..
Krzysztof Pasierbiewicz

Krzysztof Pasierbiewicz

05.06.2015 19:34

@ALL --- Profesor UJ piszący na moim blogu pod pseudonimem "cdn" w pewnym sensie zajmuje się zawodowo manipulacją, gdyż jest epistemologiem, czyli filozofem, który z racji zawodu powinien się zajmować relacjami między poznawaniem, poznaniem a rzeczywistością, a więc powinien być filozofem rozważającym naturę takich pojęć jak: prawda, przekonanie, sąd, spostrzeganie, wiedza czy uzasadnienie. Sęk w tym, że rzeczony profesor miast prawdę odkrywać zajmuje się jej zamazywaniem, jako jeden z najznaczniejszych w Polsce przeciwników lustracji. To jemu właśnie udało się na mnie poszczuć ludzi, którym się wydaje, że oblewając mnie pomyjami walczą o Polskę, nie zdając sobie sprawy, że zostali sprytnie omamieni. Tu chodzi o zniszczenie książki, która jest niepoprawna politycznie, a salon III RP nie toleruje takiej literatury. Pozdrawiam. Krzysztof Pasierbiewicz PS. Nie zdziwił bym się także, a jestem nawet prawie pewien że osobnicy oblewającymi mnie na NB pomyjami to tenże profesor piszący pod różnymi nickami, który sam ze sobą dyskutuje. Byli jego studenci mi mówili, że przerabiał z nimi takie manipulacje na zajęciach. To zawodowiec proszę Państwa.
Domyślny avatar

pietrek

05.06.2015 17:49

Panie Krzychu! Pan toś jest debeściak w tych pismach..heheh ale się usmialem Pozdrawiam Pietrek z gór Na razie wygrali my z Dudą bo pogoniło się szczynukowicza ale na jesyeń pospolite ruszenie heheh.Pogonimy wszelakich tw bolkowiczów i popleczników grubej kreski. Hejze zdrówka zyczę ja i moi kamraci z budowy Pietrek
Krzysztof Pasierbiewicz

Krzysztof Pasierbiewicz

05.06.2015 19:32

Dodane przez pietrek w odpowiedzi na Panie Krzychu! Pan toś jest

@piertek --- "na jesyeń pospolite ruszenie heheh..." --- Trzymam Was za słowo i najserdeczniej pozdrawiam, krzysztof pasierbiewicz
angela

angela

05.06.2015 18:05

Nie widzę tutaj żadnego wpisu 'cdn'ani Wolanskiego, dr KP ma juz urojenia, tak jak te spojrzenia modelki To pewnie od namietnosci do calonocnego, w głowie sie poprzewracalo biedakowi
Krzysztof Pasierbiewicz

Krzysztof Pasierbiewicz

05.06.2015 19:29

Dodane przez angela w odpowiedzi na Nie widzę tutaj żadnego wpisu

"angela --- Stali goście mojego blogu doskonale pamiętają, że internauta trollujący w przeszłości na moim blogu pod nickiem "cdn" i wieloma innymi nickami to profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego niejaki Jan Woleński, który zresztą sam to kilkukrotnie przyznał w komentarzach dodawanych na moim blogu podpisując się imieniem i nazwiskiem, co łatwo sprawdzić. To hejter najwyższej rangi, jakich, jak się właśnie pani Premier wygadała zatrudnia Platforma. A zresztą, co ja się będę rozpisywał. Wpiszcie sobie to nazwisko do wyszukiwarki a wyskoczy Wam przebogaty materiał faktograficzny. tyle.
Domyślny avatar

JJC

05.06.2015 20:52

Dodane przez Krzysztof Pasi… w odpowiedzi na "angela --- Stali goście

Stary numer pana Krzysia: wszyscy jego krytycy to Jan Woleński, a kto zacz Jan Woleński - zajrzyjcie do wikipedii. Zabieg jest prymitywny, jak cały pan Krzysio. Jan Woleński robi u niego za "czarnego luda". Naiwny ludek czytelniczy ma się domyślać: skoro "czarny lud" Woleński atakuje pan Krzysia to znaczy, ze pan Krzyś jest anioł, wzór cnót patriotycznych. Proste? To jest pana Krzysia numer fundamentalny, założycielski. Jest i numer drugi pana Krzysia, a właściwie numerek: to Szanowny Pan Bolesław. Zjawia się w potrzebie, gdy burza wokół pana Krzysia, albo gdy zupełnie pusto w komentarzach, co już dawno się nie zdarzyło, ale, pamiętam, bywało. A wówczas Szanowny Pan Bolesław zapełniał tę pustkę, robił ruch. Otóż szanowny pan Bolesław to wedle mojej obserwacji pan Krzysio we własnej osobie. Jest pytanie, ile jeszcze takich numerów pan Krzysio sobie tu produkuje? Z takich numerów, bo są i inne podobne, składa się blogowanie Pasierbiewicza. Czytelniku, nie bądź naiwny.
gracz ogame

gracz ogame

05.06.2015 18:51

profesor piszący pod różnymi nickami, który sam ze sobą dyskutuje : Pani Markop, Pani uwagi są oczywiście słuszne, ale w gruncie rzeczy ... / felicjan
Domyślny avatar

bolesław

05.06.2015 20:09

Szanowny Panie Krzysztofie. Przypomnę pierwszą recenzję (fragmenty) Pana książki, której byłem autorem. "MAGIĘ NAMIĘTNOŚCI przeczytałem z wielką radością. Zgodnie z wcześniejszą deklaracją spróbuję na swój mało profesjonalny sposób wydać opinię. Nie wiem od czego zacząć ale postaram się napisać tak jak mi serce podpowiada. Na początek powiem , że czyta się tę powieść „jednym tchem”. Stwierdzam niezwykły literacki talent , błyskotliwość i inteligencję , łatwość przekazywania myśli na papier. Jednym słowem widać tu doskonały kunszt pisarski. Przepiękny wątek miłosny Krzysztofa i Ewy. Wspaniale opisane zderzenie dwóch światów, tego biednego z za żelaznej kurtyny i bogatego zachodu......... ..........U Krzysztofa i Ewy ( mając w Brazylii dostatnie życie ) też widzę miłość do kraju w którym przyszli na świat. Nasuwają mi się tu słowa Donalda T. z 1987 roku kiedy to powiedział : „Polskość wywołuje we mnie odruch buntu: historia, geografia, pech dziejowy i bóg wie co jeszcze wrzuciły na moje barki brzemię, którego nie mam specjalnie ochoty dźwigać. Piękniejsza od Polski jest ucieczka od Polski”. Jednak jak czas pokazał umiał w pełni korzystać z dobrodziejstwa przemian i postanowił pozostać w kraju choć z innych powodów niż Ewa i Krzysztof. Myślę , że moje pokolenie w tej powieści może znaleźć cząstkę siebie. Ja przynajmniej znalazłem. A dla młodszego pokolenia jest to doskonała lekcja historii tamtego okresu napisana w bardzo ujmujący sposób. Gdybym był ministrem szkolnictwa wprowadził bym ją jako obowiązkową lekturę. Przytoczę też słowa Pana /Pani 'WICHREN' : " Ta książka to naprawdę scenariusz filmowy.......A film trzeba zrobić teraz, by nasze dzieci i wnuki zrozumiały coś z życia swoich rodziców i dziadków, a także czym był PRL......" Ja pisałem, że to doskonała lekcja historii (lektura) a "WICHREN", że zrobić film dla młodego pokolenia. Mniej więcej mieliśmy ten sam cel, pozostawić wiedzę o tamtych czasach dla potomnych. Porównałem wiele komentarzy dotyczących "MAGI NAMIĘTNOŚCI" sprzed lat gdy została wydana i dzisiejszych. Zastanawiam się co się stało, że są tak bardzo odmienne (pisane na zamówienie ??). Serdecznie Pana pozdrawiam, bolesław.
Krzysztof Pasierbiewicz

Krzysztof Pasierbiewicz

06.06.2015 17:28

Dodane przez bolesław w odpowiedzi na Szanowny Panie

@bolesław --- zauważył Pan, jakiego dostali szału? Pan zna książkę, więc Pan wie, że każdy następny odcinek jaki będę publikował na blogu będzie ich pogrążał i kompromitował, za to, co o tej książce wypisywali (szczególnie pewien noblista naukowy). Serdecznie Pana pozdrawiam. krzysztof p.

Stronicowanie

  • Pierwsza strona
  • Poprzednia strona
  • Wszyscy 1
  • Wszyscy 2
  • Wszyscy 3
  • Wszyscy 4
  • Wszyscy 5
  • Wszyscy 6
  • Następna strona
  • Ostatnia strona
Krzysztof Pasierbiewicz
Nazwa bloga:
Echo24
Zawód:
Emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta niezależny, autor, tenisista, narciarz, człowiek wolny
Miasto:
Kraków

Statystyka blogera

Liczba wpisów: 1, 593
Liczba wyświetleń: 12,555,482
Liczba komentarzy: 30,114

Ostatnie wpisy blogera

  • Niedorżnięta wataha
  • List otwarty do prof. Pawła Śpiewaka
  • A jednak miałem nosa pisząc, że mi nie po drodze z PiS-em

Moje ostatnie komentarze

  • Pamięta Pan jeszcze? - vide: https://raskolnikow2.fil… Serdeczności!
  • @Autor & @ALL   ---   W wolnej chwili zapraszam do lektury - vide: https://www.salon24.pl/u…
  • Jacy akademicy, takie uniwersytety - czytaj: https://www.salon24.pl/u…

Najpopularniejsze wpisy blogera

  • Nieznane oblicze Witolda Gadowskiego
  • Kraków olał post-komuszą subkulturę TVN-u
  • Pytanie prawicowego blogera do posłanki Scheuring-Wielgus

Ostatnio komentowane

  • Alina@Warszawa, Niestety owo PROSTACTWO (skupione wokół Tuska) wróciło do władzy. Że to niewyobrażalne "prostactwo" nie trzeba nikogo przekonywać - kto inny mógłby przyswoić i używać 8* w przestrzeni publicznej do…
  • Beskidzki Góral, Tego platfusa przejrzałem na wylot. Hedonista, wlazłby do doopy, każdemu za kilka kliknięć i marzy o zerżnięciu na boku głupiej dziewoi.
  • keram, Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma !!! Z uporem maniaka  część z nas nie potrafi się zadowolić tym czym dysponujemy , tym co mamy, lecz natychmiast przechodzi do natarcia. …

Wszystkie prawa zastrzeżone © 2008 - 2025, naszeblogi.pl

Strefa Wolnego Słowa: niezalezna.pl | gazetapolska.pl | panstwo.net | vod.gazetapolska.pl | naszeblogi.pl | gpcodziennie.pl | tvrepublika.pl | albicla.com

Nasza strona używa cookies czyli po polsku ciasteczek. Do czego są one potrzebne może Pan/i dowiedzieć się tu. Korzystając ze strony wyraża Pan/i zgodę na używanie ciasteczek (cookies), zgodnie z aktualnymi ustawieniami Pana/i przeglądarki. Jeśli chce Pan/i, może Pan/i zmienić ustawienia w swojej przeglądarce tak aby nie pobierała ona ciasteczek. | Polityka Prywatności

Footer

  • Kontakt
  • Nasze zasady
  • Ciasteczka "cookies"
  • Polityka prywatności