Niedawno urządziłem na blogu ze wstydem przyznaję perfidną zasadzkę na ideologicznych adwersarzy zamieszczając pod jedną z notek anons następującej treści:
Ci z Państwa , którzy chcieliby wesprzeć finansowo moją działalność blogerską mogą to zrobić wpłacając dowolną kwotę w formie darowizny na moje konto bankowe.
Nazwa banku PKO Bank Polski SA, Krzysztof Pasierbiewicz, numer konta 34 1020 2892 0000 5502 0065 6579 Ewentualne wpłaty będę archiwizowane. Kontakt – www.pasierbiewicz.com
A zrobiłem to dlatego, że jak bywalcy mojego blogu wiedzą, czasem lubię dla hecy kogoś sprowokować, żeby się w emocjach odkrył kim jest rzeczywiście.
Trochę mnie trapiło, że tym anonsem narażę na szwank zaufanie moich czytelników, których wielokrotnie zapewniałem, że działalnością blogerską zajmuję się bezinteresownie, ale mam nadzieję, że ta notka ich przekona, że gra była warta świeczki, gdyż udało mi się zwabić w zastawioną pułapkę dwie nad wyraz grube ryby z salonów akademicko dziennikarskich Trzeciej Rzeczpospolitej.
Bo nie trzeba było długo czekać bym otrzymał e-mail następującej treści:
„Informuję, że –tu padają dwa nazwiska - i niżej podpisany postanowili dokonać darowizny na rzecz pana dr eng. Krzysztofa Wojciecha Pasierbiewicza. Uzasadnienie: działalność blogerska pana dr eng. Krzysztofa Wojciecha Pasierbiewicza jest tak absurdalna, że zasługuje na wsparcie finansowe. Wysokość wpłaty: 10 groszy. Każdy z darczyńców postanowił przeznaczyć na ten cel 3 grosze. Niżej podpisany dodał 1 grosz jako bonus, a także w celu ułatwienia rachunkowości przez obdarowanego. Znając jego arytmetyczne mistrzostwo, łatwiej mu będzie zsumować x (wpłaty przed naszą darowizną w złotych i groszach) + 10 groszy niż x + 9 groszy. Mamy nadzieję, że pan dr eng. Krzysztof Wojciech Pasierbiewicz, zgodnie ze swoją zapowiedzią, zarchiwizuje naszą wpłatę…”, koniec cytatu.
Mogłoby się zdawać, że to kiepski stylistycznie i nieco przyciężkawy żarcik jakiegoś pośledniego Internauty.
Jednakże cały smaczek w tym, że po uderzeniu w stół odezwała się starannie oddestylowana szpica „ortodoksyjnych platformersów”, a rzeczony e-mail został nadany z serwera Uniwersytetu Jagiellońskiego przez pewnego profesora owej szacownej Wszechnicy, który nie tak dawno na Zamku Królewskim w Warszawie odebrał z rąk premiera Tuska jedną z najbardziej prestiżowych nagród w Polsce za, cytuję: osiągnięcia naukowe, które przesuwając granice poznania, otwierają nowe perspektywy badawcze, wnoszą wybitny wkład w postęp cywilizacyjny i kulturowy naszego kraju oraz zapewniają mu znaczące miejsce w nauce światowej.
Powiem więcej, rzeczony e-mail został także wysłany do wiadomości jednego z byłych ministrów w rządzie Tuska, liderów krakowskiej Palestry, właścicieli renomowanych kancelarii prawnych i podwawelskich przedsiębiorców - a więc było nie było nie w kij dmuchał!
Natomiast jednym z dwu wymienionych przez utytułowanego uczonego darczyńców jest niedawno pozyskany jawny współpracownik „Szkła Kontaktowego”, salonowiec nad salonowcami i redaktor nobilitującej do krajowych „elit” szpalty, którą można znaleźć na ostatniej stronie pewnego kolorowego pisma, które przed kilkoma tygodniami podjęło się karkołomnej próby zrobienia wystrzałowej top-modelki z obecnie urzędującej pani Premier.
Tak. Tak. Ten sam pogodny staruszek, do którego w „Szkiełku” wydzwaniają nawiedzone fanki by po pochwaleniu fenomenalnego ich zdaniem programu wyznać mu bezgraniczną miłość nie omieszkawszy przy okazji napluć na przeklętą opozycję prawicową, co nam chce Polskę podpalić.
Szczególnej pikanterii dodaje notce ciekawostka, że wspaniałomyślni darczyńcy, zanim się dowiedzieli, że mam poglądy kontr-lewackie byli zapamiętałymi orędownikami mojej twórczości literackiej - patrz fotki i anonse w VIVIE! z promocji mojej książki książki pt. "Epopeja helskiej balangi - GRUPA", którą w hotelu SPA Dom Zdrojowy w Jastarni ochoczo i entuzjastycznie promowali w świętym przekonaniu, że jestem tak jak oni "fundamentalistycznym platformersem".
I powiem nieskromnie, że rozkosznie łechcze mnie świadomość, iż liniowy jajogłowy guru uniwersyteckiego Krakówka wraz z naczelnym bywalcem salonów mazowieckiej Warszawki czatują na moim blogu.
A skoro czatują to znaczy, że lękają się blogerów prawicowych przeczuwając bliski koniec.
Zaś niedowiarków, którzy mnie posądzą, że zmyślam zapraszam na Pocztę Wewnętrzną, gdzie w razie potrzeby odtajnię, kto zacz i okażę do wglądu zeskanowany e-mail stanowiący gwóźdź przekazu mojej notki.
Krzysztof Pasierbiewicz (nauczyciel akademicki)
Post Scriptum
Już piąty dzień mija i pieniędzy na koncie nadal nie ma, a ja już się szykowałem na zakupy. No, cóż. Czekam nadal cierpliwie, choć chyba mam marne szanse na ten przelew, gdyż wtajemniczeni bywalcy krakowsko warszawskich salonów wiedzą, że odtajnieni darczyńcy z rozrzutności raczej nie słyną.
Post Post Scriptum
Zapomniałem jeszcze o jednym. Minęło zaledwie 43 minuty od chwili opublikowanie niniejszej notki, a już liniowy jajogłowy guru uniwersyteckiego Krakówka rozesłał kolejny e-mail z odpowiednio zmanipulowanym komentarzem. A więc widać jak na dłoni, iż chluba naszej nauki i laureat "polskiego Nobla naukowego 2013" waruje na moim blogu, że tak powiem w cyklu całodobowym.
Post Post Post Scriptum
Yes! Yes! Yes! Wreszcie mam pieniądze! Nadszedł wyczekiwany przelew!
2015/02/11
WPŁATA GOTÓWKOWA ZEWNĘTRZNA
TYTUŁ DAROWIZNA NA WSPARCIE DZIAŁALNOŚCI BLOGERSKIEJ WPŁATA W UP NR:005533150209BC#00183
RACHUNEK ZLECENIODAWCY 59132000190099041520000398
DANE ZLECENIODAWCY JERZY IWASZKIEWICZ ZYGMUNT BIELSKI JAN WOLEŃSKI MICKIEWICZA 26 SUCHA BESKIDZKA
RACHUNEK BENEFICJENTA 34102028920000550200656579
DANE BENEFICJENTA KRZYSZTOF PASIERBIEWICZ KRAKÓW
KWOTA W WALUCIE OPERACJI 0.10 PLN
KURS WALUTY RACHUNKU 1,000000 KURS WALUTY OPERACJI 1,000000 DATA DOKUMENTU 2015/02/09
ID. OPERACJI 5042FE23400026299 0.10
Muszę przyznać, że szarpnęli się panowie i nigdy bym ich nie posądził o taką rozrzutność. No ale było nie było prof. Jan Woleński ps. "Sznaucer", wzorem prezesów mega-spółek zgarnął niedawno odprawę za całokształt „polskim naukowym Noblem” nazywaną (200 000,00 zł do rączki), red. Jerzy Iwaszkiewicz ps. "Iwaszko" nie za friko przecież kolaboruje z kontaktowym „Szkiełkiem”, a pan Zygmunt Bielski ps. "Zyzio" czerpie ze starych zasobów, bo ludzi niezasłużonych komuna do Polskiej Agencji Prasowej nie brała.
Zaraz wyciągam samochód z garażu i jadę na zakupy. Mam tylko mały problem, bo będzie mi chyba trudno wyjąć otrzymaną sumkę z bankomatu.
Czytaj również:
Ministra Kolarska Bobińska karci Jagiellońskich jajogłowych
http://salonowcy.salon24…
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 20000
A tam! Rycząca trzydziestka!
Pozdro
----------------------
I tego się trzymam.
Serdecznie Szanownego Pana pozdrawiam,
Krzysztof Pasierbiewicz
Na początku to nawet było zabawne, ale troszkę się robi nudne i małostkowe. A to tłumaczenie próśb o wpłaty (tak wcześniej gorliwie wyjaśniane wybranym czytelnikom) to groteska panie Krzysztofie, nawet jak na Pana ;)
Pozdrawiam!
----------------------
Groteska nie groteska. Ale jagielloński tuz i mazowiecki salonowiec trafieni i zatopieni.
Również Pana pozdrawiam,
Krzysztof Pasierbiewicz
Wiem, że mi Pan nie uwierzy, lecz byłem od dziecka nad wyraz nieśmiały. Z tego właśnie powodu do podrywów ulicznych musiałem sobie dobrać kogoś do pomocy.
Wybór padł na kolegę o imieniu Adaś, którego w Krakowie zwano „Scyzorykiem” gdyż siekł nie gorzej od pana Wołodyjowskiego. Był to młody inżynier elektryk widzącego życie w omach i faradach, co objawiało się kompletnym brakiem wszelakich oporów.
Rwaliśmy metodą „zaskoczenia z Mańki”’, a chodziło o to, by panienkę zagaić w sposób tak kretyński, by próba zrozumienia tej niedorzeczności wywołała u niej blokadę myślenia.
Wymyśliłem wtedy zaskakująco skuteczną metodę podrywu na „Klub Lotnika”.
Upatrzoną laskę Adaś zachodził od tyłu i pytał czy już odwiedziła dopiero, co otwarty nocny Klub Lotnika przy ulicy Chopina, gdzie jak nie trudno zgadnąć, mieściła się moja pakamera.
Zaskoczona denatka próbując zebrać myśli stała bezradnie, a ja wkraczałem w akcję i nawijałem panience, iż Klub Lotnika nosi chlubną nazwę Żwirki i Wigury, dodając, iż chyba nie muszę tłumaczyć, kim byli ci dzielni mężczyźni.
Zagadnięta panna dawała się łatwo wciągnąć w przyjazną rozmowę. A ja zakładałem bajer, jak tym dzielnym pilotom w ich ostatnim locie odleciało skrzydło snując ową opowieść na tyle kwieciście, iż ani się obejrzała, gdy lądowała mięciutko naprzeciwko wejścia do mojej alkowy.
Skoro już byliśmy na miejscu trudno jej było odmówić odwiedzenia klubu, z czym w dziewięciu przypadkach na dziesięć, nie było problemu..., koniec cytatu.
Pozdrawiam.
----------------------
Ponieważ na NB komentarze mają ograniczoną objętość będę opowiadał w odcinkach.
Odcinek 1
W mojej pakamerze, przy materacu, wisiał na boazerii przedmiot mojej dumy, który nazywałem „magiczną skrzyneczką”. Jak na tamte czasy był to unikatowy wytwór nowej technologii skonstruowany tak zmyślnie, iż przy pomocy stosownych przycisków, gałek i pokręteł mogłem w każdej chwili, nie wstając z materaca, sterować przebogatym osprzętem alkowy.
Były tedy pokrętła do dyskretnego ściemniania jarzących się tu i ówdzie lampek i kinkietów. Innymi modulowałem tony dyskretnie sączącej się muzyczki. Potem szedł rząd przycisków, którymi zależnie od fazy prowadzonej akcji włączałem, bądź wygaszałem szpulowy magnetofon, fornirowany szafkowy telewizor „Tosca Lux” z szybką przed ekranem, która zamieniała obraz czarno-biały na świat widziany w kolorach, podświetlany barek, grzejnik elektryczny z dmuchawą i ogromny wiatrak. Przyznacie, że jak na tamte czasy ful wypas i totalny odlot.
W tym wypasionym kokpicie znajdował się również pstryczek o funkcji specjalnej, służący do wypłaszania z alkowy w stosownym momencie mojego spaniela o imieniu Facet. Już śpieszę z wyjaśnieniem.
Otóż w fazie gry wstępnej, Facet odgrywał rolę nie do przecenienia. Jako pies towarzyski łasił się bezrozumnie do każdej bez wyjątku zaproszonej pani, która zwykle nie wiedząc, co zrobić z rękami głaskała ochoczo miłego pieseczka, a ja w międzyczasie opowiadałem zmyśloną bajeczkę jak kiedyś zabrałem z azylu to nieszczęsne zwierzę, zyskując już na wejściu sympatię partnerki.
Pieszczony na cztery ręce Facet rozwalał wtedy do góry łapami i przewracając ślepiami przyjaźnie pomrukiwał, co stwarzało nastrój ciepłego zbliżenia.
cdn.
Wówczas przechodziłem do kolejnej fazy mojej zmyślnej akcji, czyli pozostania sam na sam z partnerką. W tym kluczowym momencie strącałem nogą z materaca rozmarzone zwierzę, które jednak za cholerę nie chciało odstąpić od boskiej pieszczoty. Gorzej, ten przygłup ustawiał wtedy słupa i patrząc nam prosto w oczy przeraźliwie skamlał, żeby go z powrotem wpuścić na materac.
Bacząc by panienka nie ostygła, musiałem się jakoś pozbyć tego upierdliwca. Wtenczas wpadłem na pomysł z suszarką do włosów, której to maszyny Facet bał się jak ognia. W stosownym momencie włączałem ów sprzęt awaryjny, wspomnianym przed chwilą pstryczkiem o funkcji specjalnej. Na dźwięk warczącej suszarki, Facet jak oparzony dawał nogę do kuchni, gdzie się zaszywał za ciężką kotarą.
A ja jak pająk krzyżak, już bez żadnych przeszkód, mogłem do reszty rozmiękczyć ofiarę.
Goszczone panienki lubiły się często pokładać na leżącym na podłodze miękkim futrzaku nie mając pojęcia, na jakie niebezpieczeństwo były narażone. Albowiem pod spodem kłębiła się plątanina gołych kabli pod napięciem, które łączyły magiczną skrzyneczkę z osprzętem owczarni. Ten zawiły splot drutów łączonych na okrętkę starą izolacją mógł w każdej chwili sprowadzić nieszczęście, bo choć byłem już wtedy młodym inżynierem to jednak geologiem, a nie elektrykiem.
Owczarnia prosperowała z wielkim powodzeniem, niestety tylko do czasu gdy poznałem Grażkę, moją pierwszą żonę.
I tak, pewnego razu, zwabiłem do owczarni długonogą pannę, jak się miało okazać późniejszą małżonkę. Niestety sielanka szybko się skończyła, gdy jakaś życzliwa wyjawiła Grażce w jakiej dziupli bywa.
Do dziś mi serce wali na wspomnienie tego, co się później stało, gdy Grażka wpadła do domu jak tajfun i z jadowitą furią w jej błękitnych oczach zasyczała jak żmija: - JAAA CI DAM MAGICZNĄ SKRZYNECZKĘ!!!.
Po czym nie dacie wiary, gołymi rękami wyrwała z boazerii przedmiot mojej dumy. W efekcie, powstałe tu i ówdzie zwarcia elektryczne rozświetliły alkowę blaskiem stogu iskier, a rozjuszona Grażka, nie bacząc na skutki zrywała z podłogi resztki kabli pod napięciem.
Aż się zaplątała w goły drut pod prądem i nagle zaczęła jarzyć strzelając iskrami, jak w słynnej scenie wskrzeszania Frankensztaina wpisanej na trwałe do historii kina.
Jarzyła tak dosyć długo, bo bezpieczniki zwarte metodą „na gwoździa” nie chciały się spalić. I nie wiem, czym by się to wszystko mogło wówczas skończyć gdyby nie wywaliło stopek na klatce schodowej.
W ten efektowny sposób zakończyłem cudowne kawalerskie czasy.
Wyjawię Panu jednak, że w tajemnicy przed Grażką, udało mi się uratować magiczną skrzyneczkę, którą do dnia dzisiejszego, jak cenną relikwię, przechowuję w mojej Sekretnej Izbie Pamięci, jaką sobie później pięknie urządziłem w komórce pod stryszkiem.
Koniec opowieści
-----------------------
A tam. Dzisiaj znów sprawdzałem i nie ma żadnej wpłaty. Ale jak każdy salonowiec wie, rozrzutność nie jest cnotą owych muszkieterów. No i wszystko się zgadza, bo jeszcze dziś sprawdzałem i obiecana kwota na konto nie wpłynęła.
Serdecznie pozdrawiam.
Ciekawy jest stosunek komentujących do kwestii finansowych. To zapewne jeden z drobniejszych powodów, które składają się na fakt że prawica wciąż przegrywa. Mam zamiar wkrótce rozwinąć ten temat, ale finansowanie społecznościowe to jeden ze sposobów współczesnego pozyskiwania funduszy i coraz więcej ludzi zaczyna brać w tym udział. Poza wszystkim innym jest to jeden ze skuteczniejszych sposobów ograniczania władzy bankierów.
Sam zresztą napisałem piosenkę o złodziejstwie i niedługo przedstawię ją na platformie crowdfundingowej "Polak Potrafi".
Czytuję Pańskie utwory panie Krzysztofie, ale sam na razie nie jestem w stanie wesprzeć niczym oprócz życzliwości.
Kiedy jednak zakończy się sprawa, którą opisuję u siebie, pozwolę sobie dokonać drobnej wpłaty, ot tak, na szczęście.
Pozdrawiam.
Serdeczności,
Krzysztof Pasierbiewicz
"Czy zamierza Pan zmienić nick na "Erotoman Gawędziarz"?
-----------------
A kto pisze? Chłopak, czy dziewczyna?