Przed chwilą obejrzałem w tefałenie spotkanie prezydenta Komorowskiego z naszymi śmiałkami Rajdu Dakar, których bez cienia przesady można nazwać „bohaterami romantycznymi” przypominającymi najsłynniejsze postaci literackie tej moim zdaniem najpiękniejszej w dziejach świata epoki. Patrzyłem z podziwem na tych wyrastających ponad przeciętność odważnych facetów jakże odstających od naszego pozbawionego wyobraźni, spłaszczonego mentalnie i wyjałowionego z pasji i uczuć skomercjalizowanego społeczeństwa.
Niestety całą przyjemność tej celebry sknocił mi pan Prezydent, który chcąc się ogrzać w ciepełku sukcesu naszych herosów palnął mówkę okolicznościową, w której nie omieszkał zaznaczyć, że on też był rajdowcem i teraz musi cierpieć za Polskę, bo mu wredni borowcy siadać za kierownicą zabraniają. Cała Polska ocierała łzy przed telewizorami, ale nie był bym sobą gdybym nie dorzucił, że część płakała z żalu nad losem pana Prezydenta, a ci, którzy kumają o co biega ze śmiechu pękali. Niemniej jednak niczym nie zrażony pan Prezydent bez obciachu zawłaszczył sukces Sonika i Hołowczyca na rachunek zbliżającej się kampanii prezydenckiej.
Żal było patrzeć na żałosny lans pana Bronisława, który poklepując poufale naszych wspaniałych rajdowców sygnalizował ciemnemu ludowi: „ja też jestem wielki i wspaniały, a może nawet i większy i wspanialszy”.
Ponieważ od dawna znam Rafała Sonika przypomniała mi się pewna historyjka okolicznościowa, tym razem z krakowskiego podwórka.
Po upadku komuny, kiedy do władzy dorwała się Unia Demokratyczna w Krakowie zaczęły powstawać ekstrawaganckie kluby nocne, których bywalcami byli nowofalowi biznesmeni postępowi w białych skarpetkach, wokół których kręciły się intelektualne elity uniwersyteckie, głownie specjalności prawnej, które owym biznesmenom były wtenczas niezbędne do kręcenia pierwszych lodów złotodajnego okresu transformacji.
Owa uniwersytecka śmietanka, albo jak ktoś woli wiecznie rozgadane towarzystwo wzajemnego zachwytu nad samymi sobą grupowało w swych szeregach starannie dobrane grono największych gwiazdorów krakowskiego salonu wpływu i co znaczniejszych snobek w mieście.
Ale cały smaczek mojej opowieści to ciekawostka, że wtedy, kiedy owi „salonowcy” zabiegali mozolnie żeby rzeczywiście być salonowcami, a raczkujący wówczas „biznesmeni” szpanowali na kapitalistów z cygarami w zębach młody jeszcze Rafał Sonik był już rzeczywistym przedsiębiorcą, któremu szpanerstwo nie było do niczego potrzebne.
Piszę rzeczywistym, bo miał łeb do interesu i już wtedy się dorobił prawdziwej fortuny. A od tej całej reszty odróżniał się swoją romantyczną pasją, czyli zamiłowaniem do sportów motorowych, a nie tylko robienia pieniędzy, czym mi nota bene zawsze imponował.
W tamtych czasach w każdy piątek „eleganckie podwawelskie towarzystwo” spotykało się w modnym wówczas klubie przy ulicy Mikołajskiej, nazwy nie wymieniam by nie być posądzonym o kryptoreklamę, gdzie upojone wolnością rynkową towarzycho kombinowało jak sią najłatwiej nachapać tak zwanych "szybkich pieniędzy". Wszyscy obowiązkowo odwaleni w garnitury od Bossa z sygnetem na małym palcu by wszyscy widzieli.
Na te „elitarne” imprezy wpadał często późnym wieczorem Rafał Sonik, którego pasją była już wtedy jazda na motorze czemu się bez reszty oddawał. A ponieważ nie musiał niczego przed nikim udawać przychodził na te imprezy prosto po treningu ubrany w skórzany kombinezon z kaskiem przewieszonym przez ramię, co w nowobogacko zawistnym towarzystwie wzbudzało nieskrywaną pogardę i odrazę w stosunku do, jak wtenczas szeptano po kątach „jakiegoś świra".
Ale z biegiem lat obok biznesowej Sonik zrobił także światową sportową karierę. I raptem to samo towarzycho, które nie zostawiało na nim niegdyś suchej nitki modli się dziś skrycie, by ów „świr” nie zapomniał ich jednak zaprosić na wykwintne rauty, które hojny Rafał wydaje po każdym sukcesie sportowym w miejscach, gdzie warto bywać.
Przez ostatnie lata podziwiałem Rafała Sonika za konsekwencję, żar, zapał, pasję i odwagę w dążeniu do celu o jakim modelowy krakowski mieszczuch nawet by się pomyśleć nie odważył.
I jak patrzyłem dziś w telewizor oglądając spotkanie naszych heroicznych romantyków z prezydentem Komorowskim pomyślałem sobie: Trzymaj się chłopie jak najdalej od polityki i uważaj na dwulicowych salonowców, bo cię ograbią z sukcesów, które ogłoszą jako swoje.
Krzysztof Pasierbiewicz (nauczyciel akademicki)
Zapraszam do śledzenia na Twitterze: https://twitter.com/krzy…
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 5145
Co się stało? Ponad dwa tysiące wejść i ani jednego komentarza! Nawet pan Felek przestał trollować!
Szacun dla pana Prezydenta???
Czy może obraza, że o panu Soniku kilka ciepłych słów napisałem???
Pozdrawiam,
Krzysztof Pasierbiewicz
PS.
Właśnie dostałem wiadomość, że pewien utytułowany naukowo troll, który niegdyś paskudził na moim blogu zasypał dziś cały Uniwersytet Jagielloński swoimi mejlami, w których przekazuje krakowskiemu salonowi III RP radosną nowinę, że na Naszych Blogach Niezależnej.Pl do tekstu Pasierbiewicza o Soniku i prezydencie Komorowskim nie dodano ani jednego komentarza. I w ten sposób chcący, lub niechcący wielką radochę rzeczonemu trollowi sprawiliście Państwo!
A ORMO czuwa i bynajmniej nie zasypia gruszek w popiele.
Ale opowiem Pani inną historyjkę.
Kiedyś napisałem książkę o życiu towarzyskim na Półwyspie Helskim. Dyrekcja chyba najbardziej snobistycznego Hotelu "Bryza" w Juracie, gdzie pielgrzymują w lecie największe tuzy polskiego biznesu poprosiła mnie o kilka egzemplarzy, które zamierzali sprzedać vipowskim gościom.
Po miesiącu zadzwonili do mnie, czy nie opuściłbym ceny z pięćdziesięciu na czterdzieści złotych, bo goście hotelowi narzekają, że książka jest za droga. Kiedy zapytałem pana dyrektora, czy raczy żartować tenże odparł: "Proszę pana, polski biznesmen może kupić las za parę milionów złotych, ale pięćdziesięciu złotych na książkę nie wyda, bo nie mógłby zasnąć".
Dodatkowego smaczku dodaje okoliczność, że owa książka to było przepiękne wydanie albumowe, które weszło do ścisłego finału Międzynarodowego Festiwalu Książki - patrz: http://2006.bookart.pl/i…
No cóż, póki co takich właśnie mamy biznesmenów w Polsce.
Pozdrawiam
---------------------------
Miło mi to słyszeć.
Pozdrawiam Panią