Kilka lat temu odwoziłam znajomą z dziećmi na wakacje do domku koło Nowego Miasta nad Pilicą. Sąsiad zaprosił nas na wiśnie i czereśnie. Powiedział: „ Bierzcie ile chcecie, i tak wycinam jutro sad”. Byliśmy wstrząśnięci. Okazało się, że w skupie dostawał powiedzmy 0,5 złotego za kilogram. Nie mógł za te pieniądze znaleźć pracowników do zbioru. W tym samym czasie w Warszawie wiśnie były w sklepach po kilkanaście złotych za kilogram. Sadownik twierdził, że za próbę sprzedaży towaru z furgonetki czy ciężarówki grozi niezwykle wysoka kara (bodajże 50 000 złotych.), albo wręcz pobicie.
Za kilka dni byłam świadkiem wydarzenia, które potwierdziło jego słowa. Na rogu Hożej i Poznańskiej w Warszawie pojawili się dwaj młodzi chłopcy z owocami i jarzynami na furgonetce. Towar był świeży i tani, więc do kupców ustawiały się kolejki. Sielanka trwała chyba ze trzy dni. Pewnego ranka podjechało kilka radiowozów i samochodów straży miejskiej. Chłopcy zostali skuci i wywiezieni. Widziałam na własne oczy jak jednemu z nich, obalonemu na ziemię, strażnik skakał kolanami po plecach.
„Po takiej lekcji na następny raz zamiast pracować będą kraść i słusznie” - zauważył ktoś przytomnie.
Wielka międzynarodowa polityka dosięgła obecnie sadowników. Aktorki fotografują się z jabłkami w ręku. Ktoś tam roi o fabrykach polskiego cydru. Patriotyzm ma się przejawiać jedzeniem jabłek i rezygnacją nie wiem z czego- z ruskich pierogów czy może raczej z kawioru. A w Warszawie w Śródmieściu jabłka nadal są po 4 złote za kilogram. Specjalnie sprawdziłam. Najtańsze, prawie odpadki za 2,80 w sklepie, który w swej nazwie odwołuje się niesłusznie do świeżości. Nie każdy ma czas i ochotę jeździć na wiejskie bazary albo do wielkich sklepów sieciowych.
Zbliżają się wybory samorządowe. Zamiast gruszek na wierzbie kandydaci mogliby obiecać, a jeszcze lepiej natychmiast zrealizować prosty, sprawdzony gdzie indziej pomysł. Dopuścić uliczną sprzedaż warzyw i owoców w specjalnie wyznaczonych miejscach, za niewielką dla producenta czy pośrednika opłatą. Miasto, czyli HGW zawsze zasłania się jednak troską o wielkomiejski ład czy raczej blichtr.
Mieszkałam kiedyś w Wersalu. ( 1985) Trudno zarzucić temu miastu czy dzielnicy Paryża brak elegancji. Nawet w mowie potocznej uważa się Wersal za wzór. Otóż po jarzyny i owoce chodziło się zawsze „do Araba” na doraźnie organizowane uliczne targowiska. Ceny były wielokrotnie niższe niż w sklepach. Szczegółów oczywiście nie pamiętam. Zapamiętałam jedną relację. Mandarynki na bazarze były po 4 franki za kilogram,a w sąsiednim sklepie po 15 franków. Oczywiście było to 100 lat temu, ale mechanizm jest ten sam i bazarki nadal w Wersalu działają (co sprawdziłam telefonicznie). Dodam, że nikomu ze znajomych Francuzów nie przyszłoby do głowy marudzić, że bazarki zaśmiecają miasto albo,że niepatriotycznie jest kupować „u Araba”. Sprzedawcy byli jak zawsze grzeczni i sprawni, towar doskonały, a ceny niskie. Po kilku godzinach z bazarku nie zostawało ani śladu. Sprzedawcy po zlikwidowaniu prowizorycznych stoisk starannie zamiatali i zmywali chodniki.
Zajmowanie się takimi głupstwami jest w mniemaniu wielu poniżej poziomu nadwiślańskiego patriotyzmu. Najlepiej snuć wizje geopolityczne, miotać pogróżki, zajmować (w gębie) sąsiednie państwa, albo oceniać w dosadnych słowach sojusze. Jak pewien (już były na szczęście) minister spraw zagranicznych. Tymczasem sprawa ratowania sadów jest niezwykle ważna. Powiedziałabym, że jest to sprawa strategiczna. Nie zawsze da się przywozić rzodkiewkę z Holandii, a truskawki z Chin. Likwidowanie sadów to ważna część likwidacji Polski, tak jak likwidacja stoczni czy fabryk. Sady to też klejnoty rodowe Rzeczpospolitej, wyrzucane teraz bezmyślnie na śmietnik. Żeby je ratować nie są potrzebne specjalne dotacje. Wystarczy nie karać przedsiębiorczych. Ceny detaliczne jabłek musiałyby spaść z pożytkiem dla ubogich mieszkańców. Ale i tak byłyby wyższe od tych 10 groszy za kilogram dla frajerów, o których raczył tak uprzejmie się wypowiadać minister rolnictwa.
P.S.1.Zgodnie z potoczną opinią nasi rządzący w swych wypowiedziach zeszli na poziom bazaru. To głupi stereotyp. Arabski bazarek mógłby dla nich wszystkich być, w kwestii form. niedościgłym wzorem.
P.S.2 Jeżeli mi ktoś napisze, że 21 września 1985 roku, o godzinie 12 03 w sklepie na rogu bld de Lesseps w Wersalu mandarynki kosztowały 14,98 a nie 15 franków, - słowo daję, chyba się rozpłaczę.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 10156
nie mieszkam w Wersalu, w mojej mieścinie jest raz w tygodniu na głównej ulicy rodzaju bazaru gdzie sprzedaje sie mydło i powidło... to jest UK gdzie takich bazarków, miejsc jest sporo...
kilka dni temu kupiłem kilka dużych bardzo smacznych jabłek za jedyne 2.20 za kg... własnie dojadam ostatnia sztuke rozkoszując się smakiem, kruchością i...twardością...
co do wycinania sadów... wiele lat temu pewien poeta śpiewał i recytował...."wycięto sady..." nie wiem czemu ale to jakoś dziwnie pamiętam... i te słowa brzmią w moich uszach do dziś, przez wiele, wiele lat... co do młodzieńców aresztowanych przez policję za tak poważne przestępstwo jak sprzedaż owoców bez pozwolenia gangu kierowanego przez hgw... no cóż, al capone się kłania...
no i ta wysublimowana wrażliwość hgw i gangu z którego pochodzi... może by tak zgromadzic zgniłe jabłka i przychodzic z nimi na mityngi wybrocze hgw...
Tym razem, jako permanentny miłośnik bazarów muszę ciebie niestety sprostować. Jak wiesz Gdynia jest w posiadaniu najwspanialszej w Polsce Hali Targowej, którą, jakże przezorni (dlaczego oni przed II WŚ byli przezorni, a teraz nie są?) nasi dziadkowie wybudowali w latach 30-tych. Jestem tam regularnym klientem. Właśnie dyskutowałem z przemiłym panem Tadeuszem (to jedno się poprawiło - oni wszyscy są teraz przemili), wybierając największe i najwspanialsze jabłka z mojej ulubionej odmiany Da Costa (wolałbym oczywiście kronselkę, ale tylko raz w tym roku na nią trafiłem),dlaczego przy takiej klęsce urodzaju i tych ruskich embargach, ceny są tak wysokie. To system - stwierdził pan Tadziu. Kiedyś jeździłem codziennie na dwa wielkie targowiska hurtowe, które były na przedmieściach Gdyni i tam od rolników i sadowników kupowałem świeży towar prosto z samochodu. Teraz już tak nie wolno robić. Od sadownika do stoiska na bazarze towar przechodzi przez łańcuch pośredników, krwiopijców. Jest to podobno standard unijny.
Sadownik piękne jabłka sprzedaje po 50 gr/kg, a my klienci kupujemy po 3 zł/kg. Ile to jest - 600% narzutu? I jak tu ma być dobrze?
Wiesz, że unia zaleciła płacić, bodajże 27gr/kg za niszczenie jabłek. Przecież to paranoja.
Czy ty potrafisz zrozumieć, do czego ta Europa zmierza? Zauważę jeszcze, że takich idiotyzmów nie ma w Stanach Zjednoczonych.
Poza tym, w ludziach obudziła się dziwna pazerność, prowadząca do zmowy cenowej. W jednym miejscu, obok siebie siedzą ludzie, którzy nazbierali trochę grzybków. Mają teraz takie plastikowe pojemniczki, a w nich podzielone na kupki, prawdziwki, podgrzybki, zielonki, czy kurki. Możesz przejść cały sznur stoisk i wszędzie znajdziesz te same wysokie ceny: pięć prawdziwków - 17zł. Pojemnik zielonek - 7zł (na zupę potrzeba przynajmniej trzy).
Mówię ci, w drobnym handlu wszystkim odbiło.
Serdecznie pozdrawiam