Tak mi przykro, ale muszę przeciągnąć pod pręgierzem krytycznej analizy również "naszoblogowego" celebrytę – pana Krzysztofa Pasierbiewicza – nauczyciela akademickiego – Profesora, jak i naszego nieocenionego celebrytę ogólnopolskiego – Korwina, czyli pana Janusza Korwin-Mikkego.
Nie chodzi mi o to, że pana Krzysztofa (nauczyciela akademickiego) nie lubię, czy też, że uważam o nim coś złego. Tym bardziej nie chodzi o to, że nie lubię naszego brylującego zawsze w tonacji wysokie C – Korwina.
Brylowanie jest cool, zwłaszcza jeśli przyczynia się do poczytności, co przekłada się na propagowanie naszego sposobu myślenia. Niestety, ale zawsze jest jakieś ale. W pewnym momencie dotykamy cienkiej czerwonej linii, która jest granicą tego co jest cool, a tego z czym się utożsamiamy (zgadzamy).
Ten właśnie mechanizm powoduje relatywizację.
Tu niestety, albo stety, muszę uderzyć w tony górnolotne, gdyż te pozornie drugoplanowe spostrzeżenia przesądzają o naszym być albo Być. Przesądzają o naszym człowieczeństwie, o tym czy jesteśmy, czy Jesteśmy, czy jesteśmy ludźmi, czy Ludźmi.
Oczywiście – rozmawianie o duperelach i jednoczesne nawiązywanie do najbardziej górnolotnych dystynkcji kondycji ludzkiej, może wydawać się i nie na miejscu i bez sensu. I tak przeważnie jest.
Ale są też wyjątki: niekiedy takie dywagacje są uzasadnione, i kolejny: niekiedy pozwala to otrząsnąć się z bieżącej problematyki i zastanowić się, czy frazesy, które w dobrej wierze powtarzamy, nie zostały zmanipulowane, i na przekór poczciwości i dobrej woli, zaczynamy wierzyć, że na przykład zgwałcić pijaną (schlaną do nieprzytomności) małolatę, to nie gwałt. Albo - żeby nie przesadzać: zbałamucić podpitą małolatę, to nie gwałt, ani nawet nic takiego. Albo - żeby nie przesadzać: zgwałcić dorosłą kobietę, to nic takiego, bo "każda chce być trochę zgwałcona", albo żeby w ogóle już nie przesadzać to po prostu wygarnąć: „ona winna, ona dawać nie powinna”.
Albo z innej beczki: "kijem tego, co nie pilnuje swego" (czyli winien jest okradziony, a nie złodziej), czy: „znalezione – nie kradzione” – szczególnie adekwatne w przypadku staruszki z Alzheimerem, która zapomniała portmonetki na ladzie w sklepie.
I tak rozpuszczamy nasze zasady od – "co nie twoje, nie rusz!" - do: „znalezione, nie kradzione”, a w sferze obyczajowej od – "bez poważnych zamiarów nie śmiej narzucać się pannie" – do: „dupa pijana, dupa sprzedana”.
Co wspólnego ma z tym Korwin? dużo. Też jest cool, i też w dziewięćdziesięciu na sto procent - mądrych i słusznych treści - przemyca 10% kłamstwa, które dotyka samego rdzenia naszej rzeczywistości.
A jeśli ktoś ma wątpliwości, czy takie „drobne” fałszerstwo może być groźne, niech porówna to do mnożenia kilku współczynników, z których jeden ma wartość zerową.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 7427
O celebrytach, którzy za cenę popularności zaczynają głosić nie tylko np. populistyczne tezy polityczne, co trudniej jednoznacznie potępić, ale zapuszczają się w obszary psychologii i moralności, na czym w ogóle się nie znają, i zaczynają propagować jakąś żulerską mentalność: że kobiety zawsze są, bo to lubią, być troszeczkę gwałcone, czy że gwałt na pijanej małolacie, to wina ojca małolaty, bo ją źle wychował.
Nie będę linkował tych bredni - każdy bez trudu sobie znajdzie.
Żeby wypowiadać się na temat kobiet trzeba je znać.
Skoro, jako student ma Pan już trójkę dzieci najprawdopodobniej poznał Pan w swoim życiu tylko jedną kobietę, a taka populacja dalibóg nie wystarcza do wyciągania wniosków statystycznych.
Kochany! Żeby coś wiedzieć o kobietach trzeba ich poznać dziesiątki, a nawet setki.
Proszę w wolnej chwili przeczytać recenzję mojej książki pt. „Podaj hasło!” – patrz:
http://www.ksiazka.net.p…
I już więcej mnie nie rozśmieszać.
Serdecznie Pana pozdrawiam,
Krzysztof Pasierbiewicz
Szanowny Panie,
co Pan ma na myśli pisząc "poznać"?
Ja znam setki kobiet (jak prawie każdy), więc nie o znajomość tu chyba chodzi, tylko o eufemizm zastępujący wyrażenie "współżyć z setkami kobiet".
Jeśli tak, to z logiki stawiam Panu niedostateczny, czyli leżące zero.
- Współżycie z żoną, jest tak samo miarodajne, jak współżycie z żoną i setkami kochanek, gdyż "próbka statystyczna" w relacji do 3 miliardów kobiet i tak ma podobną wartość.
- Każda kobieta jest odrębną osobą i jest niepowtarzalna, więc nie działa tu ani statystyka, ani dedukcja - a jedynie indukcja, której do prawidłowego rozumowania w zupełności żona wystarcza.
- Jeżeli poznaje Pan kobiety poprzez współżycie seksualne, to czy znaczy to, że nie zna Pan żadnego mężczyzny, czy też z każdym, którego Pan zna, współżył Pan seksualnie?
Te wszystkie rażące błędy wskazują tylko na to, że łajdactwo i amoralność usiłuje Pan maskować pięknymi, ale niestety pustymi frazesami o miłości i znajomości świata i ludzi.Pozdrawiam.
Ponadto, ta niewspółmierna reakcja świadczy o jakimś pańskim problemie, do którego przypadkiem zbytnio zbliżył się Autor.
W Krakowie, Paryżu, Nowym Jorku...
są otoczeni zawsze gromadą „przyjaciół”
znający wszystkich „wybrańcy”
mający za sobą życie lżejsze od snu.
Lecz za tę butną fanaberię musieli zapłacić na starość ceną samotności
gdyż ci łakomie zachłanni na życie koryfeusze luzackiej istoty szczęścia
„tracili czas” na tyle szaleńczo, wartko i beztrosko
iż nie zdążyli, a może nie chcieli spostrzec
że słońce zaczyna powoli zachodzić
a oni zostali w kawiarni sami.
Ale ta „samotność”, była ich własnym, świadomym wyborem
bowiem ci z natury krnąbrnie wolni mężczyźni
mieli charaktery zbyt harde by się dać oprawić
w zbyt ciasne dla nich ramy zaściankowych konwenansów
którymi buńczucznie gardzili
i niefrasobliwie, nie bacząc na utarte kanony
czerpali z życia samo piękno i radość.
I choć zawsze wiedzieli
że za to ich La Dolce vita
trzeba będzie słono zapłacić
mieli się za bogaczy
gdyż w głębi duszy czuli
że skarbu świadomości życia przebytego pięknie
nikomu odebrać nie sposób.
Dlatego warto się zastanowić
czy owi „samotnicy”
nie byli de facto mniej samotni
niż ci
których w bogobojnych, roztropnych i bezpiecznych stadłach
przez całe życie męczyło
skwapliwie skrywane przed samymi sobą poczucie dokuczliwej duszności.
Serdecznie Pana pozdrawiam i szczęścia w życiu życzę,
Krzysztof Pasierbiewicz