Pisane dnia 1 września roku 2014.
Dzisiejszą notkę piszę nie tylko jako bloger, lecz także wieloletni tłumacz języka angielskiego wyspecjalizowany w dziedzinach zaawansowanych tłumaczeń technicznych i negocjacyjnych.
A teraz do rzeczy.
Jak podkreślają bombastycznie media mainstreamowe w sobotę Donald Tusk został mianowany „Prezydentem Europy” i można by pomyśleć: „nic tylko być dumnym i cieszyć się, że Polak objął tak prestiżowe stanowisko w Unii Europejskiej”. Jest jednakże pewien równie istotny, co zastanawiający szkopuł, że do tak poważnej roli wybrano człowieka nieznającego angielskiego, który w Brukseli jest językiem urzędowym.
Ale, gdy zapytany na konferencji prasowej przez jednego z zachodnich dziennikarzy jak sobie wyobraża pełnienie swojej funkcji bez znajomości urzędowego języka UE - w manierze typowej dla niekumatych ekspedientek w wielko-metrażowych centrach handlowych - Donald Tusk z głupawym uśmieszkiem na twarzy wydukał w języku, który mu się jakże złudnie angielskim wydawał, że „nie widzi problemu, bo do grudnia podszlifuje swój angielski”, - w pierwszej chwili omal nie pękłem ze śmiechu, po czym zastanowiwszy się chwilę nad tym obciachowym oświadczeniem zrozumiałem istotę wyboru Donalda Tuska na to stanowisko.
Otóż jako tłumacz z kilkudziesięcioletnim stażem wiem, że porozumiewania się w języku obcym można faktycznie się nauczyć na intensywnym kilkumiesięcznym kursie. Jednakże ducha języka obcego zaczyna się czuć dopiero po kilkunastu latach operowania tymże językiem na co dzień w różnych sytuacjach. A osąd, że znamy jako tako dany język zasadny jest dopiero wtedy, gdy znamy około sześciu tysięcy słów. Mówię o języku kolokwialnym.
Ale szef Rady Europejskiej musi dodatkowo znać „unijną nowomowę” opartą na terminologii poza-słownikowej obejmującej dodatkowych kilka tysięcy słów i „slangowych” idiomów. Wiem coś na ten temat, bo przez dziesięć lat pracowałem jako tłumacz – konsultant techniczny jednej z największych korporacji światowych, która ma swoją fabrykę w Krakowie. Ta amerykańska korporacja ma swój oddział europejski w Szwajcarii, z którym współpracowałem. Jeżdżąc z nimi po całej Europie, w trakcie rozmów z kooperantami przekonałem się, jak piekielnie trudnym i kompletnie dla Polaków nieznanym jest język angielski niezliczonej ilości przepisów i procedur Unii Europejskiej. Przez cały ten czas wrzucałem do komputera te zupełnie dla mnie nowe słowa i zwroty z czego po dziesięciu latach powstał stustronicowy glosariusz terminów, których próżno by szukać w ogólnie dostępnych słownikach, a standardowy anglista bladego pojęcia o nich nie ma.
Ale to jeszcze nie koniec.
Bowiem główną rolą przewodniczącego Rady Europy jest negocjowanie i koordynowanie unijnych procedur, projektów, ustaw, uchwał i dyrektyw, co pociąga za sobą konieczność znajomości wysoko specjalistycznej angielskiej terminologii technicznej, ekonomicznej, prawnej i biznesowej, a poruszanie się w tym gąszczu wymaga wieloletniej praktyki i znajomości dodatkowych kilku tysięcy wysokospecjalistycznych określeń, zwrotów i terminów. Powiem jeszcze więcej. Takie negocjacje są bardzo często wieloosobowe, co wymaga od negocjatora nadzwyczajnej podzielności uwagi, do czego jest niezbędne perfekcyjne „czucie języka”, bo czasem jedno słowo może zdecydować o wyniku negocjacji.
Poza tym, przewodniczący Rady Europy musi umieć myśleć w języku angielskim, a do tego niezbędne jest bezbłędne wyczuwanie osobliwych niuansów językowych, do czego trzeba się urodzić. Ale do osiągnięcia tej umiejętności potrzeba wielu lat praktyki i ciężkiej pracy nad sobą, a jeśli ktoś nie ma odpowiednich predyspozycji jest to w ogóle nie możliwe. Zaś jak powszechnie wiadomo nasz premier niezbyt lubi się przepracowywać.
A przecież Donald Tusk funkcję przewodniczącego Rady Europy będzie sprawował zaledwie przez dwa lata, w którym to czasie nie ma praktycznie żadnych szans na nauczenie się wielobranżowego języka angielskiego na potrzeby profesjonalnego wykonywania pełnionej funkcji.
Dlaczego więc właśnie jego wybrano na to stanowisko???
Otóż myślę, że ten wybór nie był przypadkowy, bo rządzące z tylnego siedzenia rzeczywiste elity Unii Europejskiej założyły w Brukseli „teatr kukiełkowy”, a na afisz właśnie wchodzi spektakl, w którym do roli głównej potrzebny był właśnie niezbyt mocny w angielskim, dyspozycyjny i strusiowato nielotny fasoniarz. Dlatego też rolę przewodniczącego Rady Europy obsadzono w tym teatrze łasą na poklepywanie po pleckach pacynką, jaką będzie można z dziecinną łatwością wyprowadzać w pole, albo jak ktoś woli marionetką podrygującą podług woli tych, co za sznurki pociągają.
Pytacie, kto będzie pociągał???
Myślę, że najlepszą odpowiedzią jest załączona pod notką fotka, pstryknięta w dniu 1 września roku 2009r. na Westerplatte w siedemdziesiątą rocznicę wybuchu Drugiej Wojny Światowej.
Krzysztof Pasierbiewicz
(nauczyciel akademicki)
Post Scriptum
Właśnie w "Kropce nad i" Monika Olejnik cytuje, że w poważnej prasie niemieckiej napisano, iż Angela Merkel powiedziała, że "bardzo łatwo sobie wychować Donalda Tuska".
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 8184
Pozdrawiam.
Dziękuję za komentarz i serdecznie pozdrawiam.
-----------------
Jeśli to prawda, to znaczy, że mamy do czynienia z wyjątkowo dotkliwym upośledzeniem.
Pozdrawiam serdecznie.
------------------
No, No. Ciepło! Ciepło! Coraz cieplej! Gorąco!
Pozdrawiam serdecznie.
Nawet tytuł podpada pod mało sympatyczne opieranie się na twórczości innego blogera.
"Otwartą pozostaje kwestia na ile brukselska rejterada Tuska jest tworem polskiego sukcesu w Europie a na ile wyrafinowanym działaniem najpoważniejszych graczy starego kontynentu. Nie może przejść niezauważenie w powszechnej euforii paleta zalet nowego przewodniczącego, w której na pierwszy plan nie wybijają się niestety uczciwość, znajomość i sukcesy w polityce zagranicznej czy prozaiczne, ale niezwykle istotne (chociażby w kuluarowych negocjacjach i rozmowach) umiejętności językowe. Rzuca się w oczy natomiast marionetkowość i uległość względem najsilniejszych,bezwzględność wobec słabszych - wymarzony człowiek Berlina, Paryża i Londynu."
Pozdrawiam.
Obawiam się jednak, że standardowy Polak nie doceni wagi problemu, co w jakiś sposób należy zrozumieć, bo i na jakich podstawach miałby to pojąć.
Ale piszmy i nie ustawajmy w naszej trosce o polskie sprawy.
Miło mi było Pana gościć na moim blogu, zwłaszcza, że wciąż mało kto nad Wisłą rozumie o czym napisałem.
Serdeczności!
http://youtu.be/9WntjK-a…
Pozdrawiam Pana.
http://blogs.wsj.com/bru…
Bardzo znamienne jest ostatnie zdanie tego artykułu, cytuję za The Wall Street Journal:
"Gratulacje and viel Spaß!"
Serdecznie pozdrawiam.