Już przed dwoma laty pisałem w notce pt: “Dziesięć grzechów partii Jarosława Kaczyńskiego", cytuję:
„Po piąte – nie wstydź się korzystać z pomocy fachowców
Często się słyszy, że znowu pan prezes bądź któryś z posłów Prawa i Sprawiedliwości dał się wpuścić w maliny pijarowcom Platformy. Ktoś powie, że przecież ci ludzie są tak zaszczuci przez media prorządowe i nie ma się co dziwić, iż czasem popełniają błędy.
Otóż jest się czemu dziwić i wciąż nie mogę zrozumieć dlaczego PIS nie chce skorzystać z pomocy fachowców, którzy by ich odpowiednio przeszkolili jak unikać wpadek. Bo obecna polityka to bezpardonowa walka, w której liczy się każde potknięcie. I naiwne są chełpliwe wypowiedzi prominentów PIS, że sobie ze wszystkim poradzą sami i nie potrzebują konsultantów bądź doradców.
Skoro Adam Małysz, Justyna Kowalczyk i Agnieszka Radwańska nie wstydzą się korzystać z porad psychologów i strategów, to niby dlaczego z takich samych usług nie mieliby skorzystać zadziorny Jarosław Kaczyński, działający na ludzi jak płachta na byka Adam Hofman, pyskata Krystyna Pawłowicz, monotematyczny Mariusz Błaszczak, narwany Antoni Macierewicz, czy senna Beata Szydło??? Tak. Tak. Nie ma się czego wstydzić, ludzie są tylko ludźmi. Nie każdy polityk potrafi sobie sam poradzić z kutymi na cztery kopyta dziennikarzami i nie każdy z nich wie, jak unikać wpadek. Dlatego trzeba wygrzebać fundusze i zatrudnić zawodowców. A zaręczam, że taka inwestycja się zwróci z nawiązką…”, koniec cytatu.
Powyższą przestrogę przypominałem później przy okazji obciachowej wpadki PIS-u podczas pamiętnej internetowej telekonferencji z ekspertami światowymi, a także po kompromitującym blefie profesora Rońdy i temu podobnych wpadkach.
Niestety widzę, że pisanie czegokolwiek pod adresem PIS-u to „gadanie dziada do obrazu”.
No i wczoraj miarka się przebrała. Straciłem cierpliwość oglądając kolejną zawstydzającą wtopę zespołu Antoniego Macierewicza.
Niestety nie jestem pewien, w jakiej to było stacji (może pomogą internauci) ale włączyłem się akurat na fragment konferencji prasowej zespołu Antoniego Macierewicza, na której wystąpił ekspert zagraniczny.
Otóż Pan Macierewicz i jego zespół organizując konferencję wiedzieli przecież, że ogłoszenie najnowszej części raportu o przyczynach katastrofy tupolewa zapowiedziane na dzień 4-tej rocznicy smoleńskiej ściągnie szczególną uwagę wszystkich mediów mainstreamowych, które będą tylko czyhać na jakąś wpadkę.
I co ja widzę? W czasie wystąpienia eksperta zagranicznego (niestety nie zdążyłem zanotować nazwiska) pan Antoni Macierewicz beztrosko wywołuje do tłumaczenia zaprzyjaźnioną dziennikarkę prawicową, która, przepraszam za wyrażenie bełkocze coś bez składu i ładu. Wiem co mówię, bo od wielu lat jestem tłumaczem technicznym pracującym dla znanych korporacji światowych.
Przykro mi, ale muszę zakrzyknąć pod adresem Antoniego Macierewicza i członków jego zespołu odpowiedzialnych za przygotowywanie konferencji prasowych:
PROFESJONALIZM, GŁUPCZE!!!
Bo w przed zorganizowaniem wczorajszej konferencji prasowej ci ludzie powinni wiedzieć, że:
1. To, że ktoś zna język angielski wcale nie znaczy, że może być tłumaczem symultanicznym.
2. Konwencjonalny język angielski i język angielski techniczny to dwa całkowicie odmienne języki.
3. Tłumacz po anglistyce nie jest w stanie nawet „nadgryźć” specjalistycznego tłumaczenia technicznego, bo do tego potrzebna jest fachowa znajomość danej dziedziny i bogate, z reguły wielotysięczne słownictwo techniczne dla tej dziedziny charakterystyczne.
Dlatego też zorganizowanie wczorajszej konferencji z udziałem eksperta zagranicznego, która skupiała uwagę całej Polski bez zabezpieczenia odpowiednio wykwalifikowanego tłumacza było skrajnie infantylną nieodpowiedzialnością świadczącą o tym, że organizatorzy tej konferencji zachowali się, jak pomroczne dzieci we mgle.
Przecież tego rodzaju wpadki odstręczają bezpowrotnie potencjalnych wyborców od Prawa i Sprawiedliwości!!! To pozostawia fatalne wrażenie, że PIS to partia ludzi nieodpowiedzialnych i niekompetentnych!!!
Wiem, że to mocne słowa, ale tyle razy przestrzegałem i nic, więc może tym razem coś dotrze do działaczy PIS-u, którzy zdają się być głusi na sugestie sprzyjających im blogerów.
A jak nie dotrze, to sorry, ale PIS może zapomnieć o wygraniu wyborów. Koniec. Kropka.
Krzysztof Pasierbiewicz
(nauczyciel akademicki)
Post Scriptum
Notkę napisałem przed dwoma dniami. Jest niedzielne przedpołudnie. W TVN24 skończyła się właśnie "Kawa na ławę". Wszyscy wiedzieli, że dziś w Warszawie będą utrudnienia w ruchu w związku z biegiem ulicznym. Na audycji stawili się punktualnie politycy PO, PLS, SP, SLD i Twojego Ruchu Palikota.
Tylko jeden poseł Hofman nie dojechał i przyszedł parę minut przed końcem audycji, która ma ogromną oglądalność. Całe media mainstreamowe już o tym trąbią. Resztę dopowiedzcie sobie Państwo sami.
Post Post Scriptum
Na mój blog od dłuższego czasu napatacza się upierdliwy troll niejaki hertr-wol vel Jan Woleński.
Zacytuję więc teraz Państwu tekst pt. "Żałoba przystoi" autorstwa rzeczonego trolla zaczynający się następującym stwierdzeniem odnośnie śmierci śp, prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego: "Paradoksalnie rzecz biorąc zgon głowy państwa jest świętem państwowym, aczkolwiek, po prawdzie, nie ma czego świętować", który to tekst tenże troll przysłał mi w kilka dni po tragedii smoleńskiej, cytuję:
„ŻAŁOBA PRZYSTOI…
państwu, które straciło prezydenta. To, że z Lechem Kaczyńskim zginęło 95 innych osób potęguje tragizm wydarzenia, bezprecedensowego w historii. Paradoksalnie rzecz biorąc zgon głowy państwa jest świętem państwowym, aczkolwiek, po prawdzie, nie ma czego świętować. Gdy zmarły polityk jest człowiekiem wierzącym i praktykującym, religijny aspekt uroczystości pośmiertnych jest niekwestionowalny. Tak właśnie jest w przypadku L. Kaczyńskiego. Z drugiej jednak strony, nie powinno być tak, iż konfesyjna oprawa żałoby i pogrzebu przyćmiewa jej państwowy wymiar. W Polsce stało się inaczej. To Episkopat informował o dacie pogrzebu prezydenta i jego małżonki, to metropolita krakowski zdecydował o pochówku na Wawelu, bez inicjatywy władz państwowych. Ta ostatnia kwestia wygląda niejasno. Kard. Stanisław Dziwisz oświadczył, że uczynił tak na prośbę rodziny dodając, że nie znalazł argumentów, aby temu życzeniu nie zadośćuczynić. Wszelako prominentni działacze PiS stwierdzili, że nic im nie wiadomo o tym, jakoby rodzina zmarłego prezydenta zaproponowała Wawel jako miejsce jego wiecznego spoczynku. Tak czy inaczej, niezależnie od tego, czy rodzina cokolwiek proponowała, wysoki hierarcha Kościoła katolickiego zdecydował o tym, gdzie znajdzie się grobowiec prezydenckiej pary. Miał do tego prawo, gdyż jest gospodarzem wawelskiej katedry, ale jego decyzja dotyczyła czegoś, co ma wymiar publiczny i symboliczny.
Tempo podjęcia tej decyzji było zaiste niezwykłe, zważywszy historię podobnych wydarzeń (Mickiewicz, Słowacki, Piłsudski, Sikorski). Nie jestem skrajnym deterministą, ale sądzę, że w sprawach publicznych, zwłaszcza tych wagi najwyższej, nic nie dzieje się bez przyczyny. Jeden z zagranicznych dziennikarzy zapytał mnie, jak tłumaczyć niezwykłą aktywność duchowieństwa po katastrofie pod Smoleńskiem. Odpowiedziałem, że chodzi o kolejny przypadek zawłaszczania państwa przez Kościół katolicki i nadal tak uważam. Nie zaprzeczam oczywiście temu, że miała miejsce normalna i zrozumiała posługa religijna, wymagana zasadami religii katolickiej, ale to, co działo się w ubiegłym tygodniu, zdecydowanie przekroczyło rozmiary przewidywane przez liturgię. Może nie warto byłoby o tym wspominać, gdyby nie pojawiało się pytanie o miejsce władz państwowych w powstałej sytuacji. Były oczywiście obecne, ale w zasadzie tylko w tle wydarzeń kreowanych przez kościelnych hierarchów, rzeczywistych gospodarzy uroczystości pogrzebowych. Wspomniana wyżej niejasność w sprawie genezy decyzji o pochówku w narodowym sanktuarium jest być może pochodną kontrowersji na ten temat, ale metropolita krakowski dał wyraźnie do zrozumienia, kto ma kompetencje w kreowaniu narodowych bohaterów. Nie wiadomo, co premier i p. o. prezydenta myślą na temat podziału ról w zeszłym tygodniu. Być może godzą się z takim przebiegiem wydarzeń z przekonania, być może ich milczenie jest tylko taktyczne. Jakby nie było, mamy do czynienia z bardzo osobliwym stanem rzeczy, zważywszy konstytucyjne przepisy o miejscu Kościoła katolickiego w życiu publicznym. Neutralność światopoglądowa państwa, deklarowana w Konstytucji RP zdecydowanie kłóci się z przebiegiem i charakterem uroczystości żałobnych, w szczególności, pogrzebowych. Symbolom i ceremoniom religijnym należy się zasłużony szacu8nek, ale prezentowanie broni przez kompanię honorową WP w momencie podniesienia (elementu mszy św.) jest przesadą. Skoro żałoba przystoi państwu, ono winno być jej najważniejszym podmiotem w przestrzeni publicznej w trakcie stosownych uroczystości. To, że nie jest i na to pozwala, stanowi bardzo wyraźny symptom słabości polskiego ładu demokratycznego. Osobnej wzmianki wymaga fakt, że mszy pożegnalnej w Warszawie przewodniczył nuncjusz papieski, abp. Józef Kowalczyk, a w Krakowie miał to czynić kard. Angelo Sodano, a więc osoby spoza Episkopatu Polski. Wprawdzie Kościół rządzi się swoimi prawami, ale desygnowanie obcokrajowców na prowadzących państwowo-kościelnych uroczystości żałobnych jest grubym nietaktem wobec państwa polskiego, a podobne wrażenie sprawia to, że warszawską uroczystość zakończyła homilia (podsumowanie) ze strony abp. Józefa Michalika, przewodniczącego Episkopatu Polski, a nie przedstawiciela władz polskich.
Dla wielu tragedia smoleńska stała się wezwaniem do zakopania politycznych toporów wojennych, zarówno krajowych jak i międzynarodowych. Zacznijmy od tych drugich. Trudno było oczekiwać, że media toruńskie posłuchają takiego wezwania. „Radio Maryja” i „Nasz Dziennik” od początku snuły sugestie o czynnym udziale Rosjan w spowodowaniu katastrofy. Nie zaprzestały ich nawet po pierwszych i wyraźnych ustaleniach śledztwa. Wszelako tego rodzaju hipotezy można uznać za folklor polityczny, śladowo obecny także na rozmaitych forach internetowych. Pojawiły się także głosy, że Polacy zostali zaskoczeni serdecznością reakcji rosyjskich, zarówno oficjalnych jak i ze strony zwykłych ludzi. Zdumiewające to wypowiedzi. Czyżby ich autorzy sądzili, że politycy rosyjscy zachowają się inaczej w obliczu dramatu, jaki rozegrał się na ich terytorium? Tym, którzy mają jakieś wątpliwości w sprawie postawy zwyczajnych Rosjan, polecam przepiękną pieśń Aleksandra Dolskiego „Zdrastwuj Polsza” (Witaj Polsko) i wiersz Aleksandra Gorodnickiego „Pominalnaja polskomu wojsku” (Wypominki za polskie wojsko). Przypuszczam, że u podłoża tych niewyważonych oświadczeń, prasowych i prywatnych znajduje się przekonanie o naszej rzekomej wyższości cywilizacyjno-kulturowej. Czas pożegnać się z tym złudzeniem, bo bez tego normalizacja stosunków polsko-rosyjskich nie będzie możliwa. Zgadzam się z tymi, którzy uważają, że postawa strony rosyjskiej (oficjalnej) wobec katastrofy pod Smoleńskiem jest jedynie epizodem, który nie będzie automatycznie skutkował w sferze politycznej. Wolę mówić o normalizacji niż o pojednaniu, bo ta druga kategoria trąci sentymentalizmem. W tym kontekście, wezwanie kard. Dziwisza „Wybaczamy i prosimy o wybaczenie” jest niestosowne. Po pierwsze, stanowi, mówiąc kolokwialnie, odgrzewany kotlet (po liście biskupów polskich do biskupów niemieckich z 1965 r.). Po drugie, nie do końca jest jasne, co ma być przedmiotem wzajemnego wybaczania, bo obie strony inaczej liczą swoje rachunki. Po trzecie, krakowski hierarcha wkroczył na terytorium zastrzeżone dla oficjalnej dyplomacji, a jego apel może być kiedyś użyty przeciwko jej poczynaniom (podobnie jak Niemcy, wprawdzie rzadko, ale jednak próbowali równoważyć wzajemne roszczenia tonem przesłania polskich biskupów).
Pierwszy dzień po smoleńskiej tragedii zneutralizował konflikty wewnętrzne, do czego wzywały media i o co apelowali politycy, także w przemówieniach w czasie głównych uroczystości pogrzebowych w Warszawie i Krakowie. Nie trwało to zbyt długo, a w przypadku medialnych tub o. Rydzyka zapewne ani minuty. Można było zaobserwować zdecydowaną różnicę pomiędzy mediami prawicowymi i innymi. „Rzeczpospolita” sama sformułowała wezwanie do pokoju medialnego kilka godzin po katastrofie, ale wytrwała w tym zbożnym dziele jakieś 12 godzin. Potem pojawiły się ataki (w formie dyskretnych wątpliwości) na Komorowskiego, że mianował X-a a nie Y-a, na Tuska, że wręczył komuś wcześniej podpisaną dymisję i innych polityków, np. za ich wcześniejsze wypowiedzi. Moderatorzy forum tej gazety sformułowali wprawdzie apel o umiar w komentarzach (patrz też niżej), ale byli nader tolerancyjni wobec wpisów nadsyłanych przez zwolenników IV RP, a znacznie mniej wobec ich przeciwników. Red. red. Paweł Lisicki, Piotr Gabryel, Piotr Gociek, Igor Janke, Marek Magierowski, Piotr Semka, Michał Szułdrzyński, Bronisław Wildstein czy Rafał A. Ziemkiewicz, a więc pierwszy garnitur publicystów „Rzeczpospolitej”, dwoili się i troili, aby coś ugrać dla prawicy (nie twierdzę, że wszyscy złamali deklarowany rozejm wobec oponentów); w sukurs pospieszył Zdzisław Krasnodębski, socjolog o filozoficznych ambicjach, a politycznie rutynowany obrońca i promotor IV RP. Telewizja publiczna zaangażowała do akcji Jana Pospieszalskiego i Joannę Lichocką, doświadczonych bojowców o współczesną wersję moralnej jedności społeczeństwa. Nie szczędzili trudu i prawicowi literaci, jak Jarosław Marek Rymkiewicz, Marek Nowakowski czy Marcin Wolski (nie powadziłem monitoringu mediów i stąd podaję tylko kilka przykładów znanych mi z autopsji). Media o innej orientacji poświęciły tragedii smoleńskiej wiele miejsca, ale w zasadzie powstrzymywały się od komentarzy politycznych z wyjątkiem przytaczania opinii zagranicznych.
Typowy argument prawicowych publicystów polegał na tym, że dawni krytycy zmarłego prezydenta nie mają prawa do żałoby, że protesty przeciwko pochówkowi . Dla ilustracji przytoczę fragment felietonu Ziemkiewicza z „Rzeczypospolitej” (17 IV 2010) i wiersz Wolskiego ogłoszony w „Gazecie Polskiej” (13 IV 2010). Oto, co pierwszy zapamięta (dla porządku, początek zaznaczam, że felietonu traktuje o bohaterach pozytywnych, zwykłych ludziach i harcerzach):
I wykrzywione nienawiścią gęby pod papieskim oknem w Krakowie. Gówniarza wyciągającego do kamer paluch w ordynarnym geście czarnych raperów „ja cię pier…”, transparenty z karykaturami, skandowane obelgi pod adresem zmarłego. Nowe pokolenie „elyty” III RP, wychowane już nie na Michniku, ale na Wojewódzkim.
Faryzejskie miny redaktora gazety [tj. Adama Michnika – J. W.], która cynicznie, dla zburzenia podniosłego nastroju wykreowała te „protesty”, miotającego gromy na nieuszanowanie żałoby… przez rozmówców programu Pospieszalskiego. I smucącego się, że kardynał Dziwisz tak głęboko podzielił Polaków, nie konsultując decyzji o pochówku prezydenta z Andrzejem Wajdą i jego żoną. I małość innego wykreowanego przez media na Wielki Autorytet starego nienawistnika [Władysław Bartoszewski? – J. W.], który w tej chwili odmawia „ich prezydentowi” nawet tego, że był głową państwa, tytułując go tytułując go szyderczo „prezydentem Warszawy”.
I jeszcze ten stary wiersz Mariana Hemara o pokoju i wojnie. Ten z pointą: „Pokój – z wami? Nigdy w życiu!”
A zaraz pod tym wezwanie (już wspomniane), jawnie jednostronne zważywszy powyższy cytat:
Do uczestników dyskusji:
Ze względu na trwającą żałobę narodową prosimy o większą niż zwykle staranność i delikatność publicystyczną. W ten sposób wyrazimy szacunek dla tragicznie zmarłych, ich rodzin oraz pogrążonych w bólu i smutku Polaków.
Dziękujemy za nadesłane komentarze i serdecznie zapraszamy do portalu rp.pl
Tekst Ziemkiewicza przypomina prasowe enuncjacje z 1968 r. i te z czasów pierwszej „Solidarności”, opowiadające o garstce wichrzycieli i zdrowym narodzie. Podobieństwo polega nie tyle na tym, że Michnik jest jednym z negatywnych bohaterów we wszystkich przypadkach, ale przede na współmierności stylu i retoryki.
A Wolski tak poucza i ocenia:
“Na śmierć Prezydenta Kaczyńskiego”
Prawdę mając na ustach, a kłamstwo w kieszeni,
Będąc zgodni ze stadem, z rozumem w konflikcie,
Dzisiaj lekko pobledli i trochę stropieni,
Jeśli chcecie coś zrobić, to przynajmniej milczcie!
Nie potrzeba łez waszych, komplementów spóźnionych
Waszej czerni, powagi, szkoda słów, nie ma co
Dzisiaj chcemy zapomnieć wszystkie wasze androny
Wasze żarty i kpiny wylewane przez szkło.
Bo pamięta poeta, zapamięta też naród
Wasze jady sączone bez ustanku, dzień w dzień.
Bez szacunku dla funkcji, dla symbolu, sztandaru…
Karlejecie pętaki, rośnie zaś Jego cień!
Od Okęcia przez centrum, tętnicami Warszawy,
Alejami, Miodową i Krakowskim Przedmieściem
Jedzie kondukt żałobny, taki skromny, choć krwawy.
A kraj czuje – Prezydent znowu jest w swoim mieście.
Jego wielkość doceni lud w mądrości zbiorowej.
Nie potrzeba milczenia mącić fałszu mdłą nutą
Na kolana, łajdaki, sypać popiół na głowę
Dziś możecie Go uczcić tylko wstydu minutą!
Utwór ten przedstawia prosto, niemal w żołnierskich słowach, aczkolwiek jeden fragment jest a la Miłosz (chociaż chciałoby się powiedzieć, że poeta pamięta, ale Wolski nie bardzo), pogląd na to, kto jest godzien, a kto nie.
O ile proza Ziemkiewicza po raz kolejny ilustruje jego obsesję na punkcie „Gazety Wyborczej” i jej redaktora naczelnego (można to zrozumieć w przypadku osoby wyrzuconej z radia należącego do Agory), to poezja Wolskiego zawiera ogólniejsze przesłanie, mianowicie
dotyczące wymiaru L. Kaczyńskiego jako prezydenta Polski. Jest rzeczą oczywistą, że o zmarłych mówi się dobrze, pomija się ich słabości, a podkreśla cechy pozytywne i takież dokonania. Tak też postąpili dziennikarze i politycy z tym, że zdecydowana większość odniosła się do osobistych rysów zmarłego i ogólnego stosunku do państwa, którego był głową. Z drugiej strony, to jak dany polityk umarł, nie przesądza o ocenie jego działalności, w szczególności, nie czyni z niego wybitnego męża stanu, o ile nim nie był za życia lub odwrotnie. Należę do tych, którzy nie uważali prezydentury Lecha Kaczyńskiego za udaną. Opinia ta jest dość szeroko rozpowszechniona i nie widzę powodu, aby ją zmieniać z powodu katastrofy pod Smoleńskiem. Nie miejsce tutaj ani czas do dokonywania bilansów, więc pomijam uzasadnienie oceny wyżej zaznaczonej. Jako obywatel Polski smucę się z powodu śmierci prezydenta i innych osób z nim podróżujących, niezależnie od moich sympatii politycznych. Otrzymałem szereg kondolencji z USA, Rosji, Niemiec, Izraela, Hiszpanii, Rumunii, a nawet Kamerunu. Podziękowałem za nadesłane wyrazy współczucia i nawet przez myśl mi nie przeszło dodanie, że wolałbym inną osobę na stanowisku pierwszego obywatela kraju, którego jestem obywatelem. Niemniej jednak, głosy odkrywające nowe i rzekomo niezwykłe pozytywy jego działań jako głowy państwa, uważam za element, a nie tylko zapowiedź gry politycznej z uwagi na przedterminowe wybory prezydenckie. Niektórzy powiadają, że L. Kaczyński zginął jak bohater, ale najwyraźniej nie odróżniają śmierci bohaterskiej od tragicznej. Powaga żałoby wcale nie wymaga, drugiej kwalifikacji, podobnie jak i pierwszej, aczkolwiek tragedia jest zawsze bardziej dojmująca od tego, co naturalne. Nie ma wątpliwości, że określanie śmierci prezydenta RP jako bohaterskiej ma intencję perswazyjną, a nie opisową. Wyraźny cel, daleki od żałobnej refleksji, ma także porównywanie tego, co zdarzyło się w Katyniu w 1940 r. i tego, co stało w pobliżu tego miejsca w dniu 10 kwietnia 2010 r. lub też śmierci Jana Pawła II i L. Kaczyńskiego, nawet z dodatkiem, że pierwsza była spodziewana, a druga nieoczekiwana. Tego rodzaju komparatystyki są pozbawione sensu i w gruncie rzeczy zamieniają to, co wzniosłe i jedyne w swoim rodzaju, czyli ludzką śmierć w swoistą licytację uskutecznianą znaczonymi kartami.
Powyższe uwagi nie mają na celu pomniejszania tragedii i jej rozmiarów. Nie są też przeciwko żałobie czy jej rozmiarom (niech każdy odczuwa to po swojemu, czy była adekwatna do jej przyczyny, aczkolwiek nie musi tego upubliczniać), ponieważ, powtarzam to raz jeszcze, przystoi ona państwu jako zbiorowości obywateli po stracie jego prezydenta, ani też przeciwko szczegółom uroczystości żałobnych w postaci ich oprawy, organizacji czy treści wypowiadanych słów. Masowy udział Polaków w pożegnaniu zmarłych, tym na Pl. Piłsudskiego w Warszawie i tym na Rynku Głównym w Krakowie świadczy przede wszystkim o ich stosunku do tragedii smoleńskiej, a nie o zbiorowych postawach politycznych. To drugie ujawni się mniej więcej za dwa miesiące. Nie sądzę, aby żałoba po śmierci L. Kaczyńskiego zmieniła rodzimy dyskurs polityczny na lepszy, także w nadchodzącej kampanii wyborczej. Skoro zmiana nie nastąpiła w tygodniu od 10 IV 2010 do 18 IV 2010, trudno oczekiwać, że zdarzy się później, gdy rzecz będzie dotyczyć fundamentalnych interesów politycznych. Taka opinia staje się coraz powszechniejsza. Stawiam hipotezę, że inicjatywa będzie należała do prawicy, przynajmniej jej publikatorów. A potem rzeczy potoczą się wedle zasady domina. Dla jasności, zaznaczę, że samą kampanię wyborczą uważam za niezbędny element politycznej codzienności i normalności nawet w zaistniałej sytuacji…”, koniec cytatu.
Reszta jest milczeniem
Patrz także:
DZIESIĘĆ GRZECHÓW PARTII JAROSŁAWA KACZYŃSKIEGO
http://salonowcy.salon24…
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 10861
Serdecznie pozdrawiam,
Krzysztof Pasierbiewicz
Pamiętam, że jak zbliżała się Unia zaproponowałem mojej uczelni, że im napiszę skrypt do nauki języka angielskiego technicznego na użytek wyuczonego zawodu.
Próbowałem im tłumaczyć, że żaden anglista nie ma najmniejszych szans napisać takiego skryptu.
Wielu profesorów wyśmiewało mnie wtedy, że to jakiś głupi pomysł, bo my przecież kształcimy inżynierów, a nie anglistów.
Do dzisiaj dostaję podziękowania od naszych absolwentów z całego świata, którzy dostali pracę za granicą głównie dzięki znajomości języka angielskiego technicznego.
Sęk w tym, że profesorowie, o których wspomniałem nadal tego nie rozumieją.
W wolnej chwili zapraszam do lektury mojej notki pt. "jacy akademicy, tacie uniwersytety":
http://salonowcy.salon24…
Pozdrawiam serdecznie,
Krzysztof Pasierbiewicz
Sporo tłumaczę z angielskiego. Właśnie głównie opracowań technicznych, Z racji moich zainteresowań kognitywistyką, czyli umysłem i mózgiem, wziąłem się za przeczytanie epokowego dzieła Patrici Smith Churchland "Neurophilosophy". Szło mi ciężko. Inna dziedzina nauki, inny slang. Język techniki i język nauki jest przeogromny.
Przeciętny Amerykanin posługuje się codziennie słownictwem tysiąca słów. Nie mniej, zna około 10 000.
Ile zna przeciętny polski dziennikarz? Niewiele więcej.
W przeciętnym tekście technicznym potrzebna jest znajomość co najmniej 100 000 słów, niekiedy wysoko-specjalistycznych.
......................
Obawiam się, że PiS i pan Macierewicz nie mają profesjonalnego, organizacyjnego zaplecza. Ile razy im się komputer zacina, demonstracje się mylą, itd. itd.
Nie można chytrzyć na profesjonalnej obsłudze. To nie czasy, jak coś się załatwiało metodą chałupniczą. A PiS niestety w takiej epoce żyje.
Czy nie ma dosyć pieniędzy? Jako, w pewnym sensie profesjonalista, z przykrością patrzę, jak się męczą chłopaki i dziewczyny z TV Republika. Jednakże wiem, że program jest nieco przaśny, bo brakuje forsy.
PiS nie powinien zaciskać sakiewki na ważne działania propagandowe. Fachowcy wroga ich zjedzą na śniadanie.
Serdeczne pozdrowienia
Bardzo Panu dziękuję za ten komentarz, który znakomicie dopełnia przekaz mojej notki. Jak nie chcą wierzyć jednemu, to może dwóm blogerom uwierzą, że czasy polityki chałupniczej już się dawno skończyły.
Ale obawiam się, że wielu pisowców powie: Oj tam! Oj tam! Znowu się PIS-u czepiają. Bo spotykając się z krakowskimi sympatykami PIS-u stale mam ten sam problem, że oni kompletnie nie rozumieją, co ja do nich mówię (nie wszyscy oczywiście, ale większość).
Dlatego napisałem tę prowokacyjną notkę. Bo ja nie chcę Panie Januszu umierać ze świadomością, że moja córka będzie żyła w Polsce (czy jeszcze Polsce?) zarządzanej przez Donalda Tuska i jego rozbójników.
Jak zawsze serdecznie Pana pozdrawiam,
Krzysztof Pasierbiewicz
PS
A tego, jak trudne są tłumaczenia techniczne nie wiedzą nawet utytułowani profesorowie UJ. Powiem więcej. Nie mają o skali trudności tej pracy zielonego pojęcia.
Pana uwagi krytyczne, na temat mediów, a teraz na temat małej skuteczności medialnej PiS, zamiast zostać przyjęte do wiadomości, są krytykowane, co jest samo w sobie dowodem, na słuszność niektórych krytycznych tez.
Pozdrawiam w sobotni poranek.
L
P.S
Kiedyś słyszałem taki przykład tłumaczenia, zdanie które po angielsku brzmiało jakoś tak:
"naked conductor lays near the compartment"
przetłumaczono tak:
"nagi konduktor leży koło przedziału"...
Pozdrawiam serdecznie,
Krzysztof Pasierbiewicz
Pisze Pan:
"od 8 Marca trwa wymiana zdań pomiędzy Panami Pasierbiewiczem a Woleńskim..."
Odpowiadam:
Jaka wymiana zdań? O czym Pan mówi?
Od jakiegoś czasu faktycznie włóczy się po moich blogach (Salon24 i Nasze Blogi) upierdliwy troll niejaki Hertr-Wol, którym zajęli się już Internauci - patrz:
http://mendypl.info/mend…
Na zaczepne komentarze rzeczonego trolla nie odpowiadam, co łatwo sprawdzić.
Natomiast na to, że ten maniakalny troll smędzi się po moich blogach i sam do siebie gada wpływu nie mam.
Więc niech mi Pan z łaski swojej nie pitoli, że prowadzę a nawiedzonym trollem wymianę zdań, bo ani mi to w głowie.
Serdecznie pozdrawiam,
Krzysztof Pasierbiewicz