Luty w Żaganiu

W pierwszych dniach lutego 2021 stałem na wschodnim brzegu rzeki Bóbr. Padał rzadki śnieg. Szeroka, sina woda gnała w nieuzasadnionym pośpiechu. Właściciel zakładu pogrzebowego obiecał pojawić się za dwie minuty. Minęły one dawno. Cierpliwie czekałem z trumienną garderobą w rękach. Wpatrywałem się w nurt i myślałem, że tak to wyglądało…
W lutym 1945 do tego brzegu dotarły oddziały sowieckie. Po drugiej stronie znajdował się starożytny, niemiecki od setek lat Żagań (Sagan). Zostanie zniszczony. Ludność będzie wysiedlona za Nysę.  Sami Niemcy, rozpoczynając wojnę, wydali na miasto taki wyrok. Brunatna zaraza panosząca się w 1936 na olimpijskich stadionach przyniosła morze nieszczęść.
A tu czasy kolejnych zaraz. Za mną stał żagański szpital covidowy. Spotkałem w nim mądrego lekarza i utwierdziłem się w mniemaniu, że ta nowa zaraza też ma charakter ideologiczny. Rozmowa z przyzwoitym człowiekiem może  zmienić nastawienie do świata, do jego spraw trudnych, na długo.
Nie jestem historykiem. O tym jak walczono o  Żagań mam wiedzę sprzeczną. Nie przeszkadza mi to - przynajmniej mnie to obchodzi, innych mniej. Miasto miało być bronione przez siły Volkssturmu i w związku z tym łatwo zdobyte. Zapamiętałem to i fakt inny, mówiący o zaciekłych walkach i śmierci, w jakimś rejonie przedmieścia, 1200 żołnierzy należących do doborowych sił niemieckich.
Patrzyłem w groźną wodę. Ofiar po obu stronach byłoby więcej, gdyby przyszło tutaj, czy gdzie indziej,  forsować rzekę. Uniknięto tego, dzięki przechwyceniu mostu i przyczółka w Gorzupi, na północ od Żagania. Wedle mojej wiedzy, główną w tym zasługę miał pułkownik Wasilij Orłow, którego pancernym oddziałom udało się tego dokonać,  gdy jednego dnia, goniąc nieprzyjaciela, pokonały aż 35 kilometrów. Pułkownik nie dożył końca wojny. Trafili go z armaty na jakimś punkcie obserwacyjnym. Wcześniej był dwa razy ranny. Walczył na froncie od 1941-go. Pochowano go w Moskwie.
Zbieram te dane z pamięci i zastanawiam się, jakie siły postawiły mnie na tym brzegu, bym mógł  zdobyć się na tą zdawkową retrospekcję.
Najpierw był śnieg i fragment wiersza, napisanego po części przed wiekami.
Tukidydes mówi tylko
że miał siedem okrętów
była zima
i płynął szybko

(Zbigniew Herbert „Dlaczego klasycy”)
Śnieg nadal opadał grubymi płatami, gdy podjechał samochód z rejestracją z centralnej Polski. Wysiadł z niego mężczyzna, z którym wdałem się w rozmowę. Też chciał spotkać się z  właścicielem „Hadesu”. Przybyły handlował urnami, miał nadzieję coś tutaj sprzedać. Jego urny były wykonane z żywicy epoksydowej. Bardzo trwałe. Zebrało mi się na kichanie, a że nie mieliśmy na twarzach maseczek, przez twarz mojego rozmówcy przeleciał skurcz niepokoju.
 
Wreszcie właściciel. Przeprosił za spóźnienie – pogrzeby nastręczają niekiedy problemów. Wręczyłem mu śmiertelne ubranie, w które ciało zmarłej osoby i tak miało nie być, ze względu  na przepisy sanitarne, ubierane. Jakoś tak wszystko na niby, łącznie z tą zarazą. Tylko rzeka na serio.