TEGO NIE ZOBACZYSZ... [23] Chciel


[Książka na przedpłaty]
Uprzednio: https://naszeblogi.pl/57405-te...

Część II Tam [Część I Do; Część III Z powrotem]

Część II Tam

Rozdz. 23  Chciel

[Jest to zmienione nazwisko, by komuś opisana perypetia nie ewokowała zbyt bezpośrednich skojarzeń ze sprawcą przestępstwa.]

Miał fryzurę tonsurowatą – to znaczy łysy czubek czaszki z otoczką długich włosów poniżej. Profil dziobatego ptaka – wąska twarz z długim orlim nosem. Był wysoki, poruszał się dziwnie – stąpał zamaszyście, trochę jak żuraw.

Poznałem go bliżej w okresie tak zwanej transformacji Wilczka, ostatniego ministra gospodarki upadającej komuny, który głosił, że „co nie jest zabronione, jest dozwolone”. Wtedy, pod koniec lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku, Chciel otworzył knajpę w lokalu środowisk twórczych „Sowizdrzał”. Wyznał mi, jako znajomemu z krakowskiej uczelni, że jest nauczycielem geografii, ale pensja pedagoga go nie satysfakcjonuje. Dosiadał się do mnie, gdy popijaliśmy w jego knajpie z kumplami. Jako młodzi gniewni wierszokleci knuliśmy wtedy „ideowo” przeciwko komunie – próbowaliśmy pod bokiem oficjalnego Związku Literatów Polskich powołać niezależny Związek Pisarzy, przy okazji po cichu licząc na to, że jako koło młodych nieopierzonych poetów „u siebie”, będziemy mieli szansę szybciej dostać się na Parnas.

Po tak zwanej transformacji ustrojowej Chciel otworzył w jednym z pomieszczeń w „Sowizdrzale” biuro podróży (restaurację miał w podziemiach). Zapytał mnie któregoś dnia, czy nie poprowadziłbym mu wycieczki w majowy długi weekend na Lazurowe Wybrzeże?
– Czemu nie? – byłem wtedy „rozpędzony” w kierunku wyjazdowym – zwiedzaniu starówek, zabytków i muzeów (wiedza teoretyczna historyka sztuki z książek  /1 mogła teraz być konfrontowana w bezpośrednim kontakcie z oryginałem, reprodukcja z dziełem), tym bardziej że przy okazji, ugruntowując swoje przygotowanie i pokazując oraz interpretując rozmaite cuda, będące wyrazem geniuszu ludzkiego, INNYM moimi oczami, nieźle się przy tym zarabiało.

Polacy hurmem ruszyli daleko poza progi swych domów, turystyka stała się bardzo wdzięczną branżą dochodową – wkład finansowy dawał klient, więc jeśli ktoś wykonał program zwiedzania poprawnie, zbierał lukier bez nadzwyczajnego wysiłku. Niemniej w takim przedsięwzięciu kluczem do sukcesu był łebski pilot, który musiał nie tylko zapanować nad atrakcyjnym programem, ale też zazwyczaj pokierować prowadzącymi autobusy – przeważnie osobami bez światowego obycia, znajomości języków obcych, kierujących pojazdami, które często się psuły. Dyrygujący wycieczką w trakcie owych awarii, które usuwano w biegu, metodą „autoserwisową”, organizował popasy ad hoc, gdzieś na poboczach drogi. Miał zawsze pod ręką baniaczek-”piątkę” taniego wina, którym częstował podróżnych, by im uprzyjemnić czas czekania na naprawę pojazdu. Oczywiście z zamysłem, by głośno nie narzekali na jakość usługi transportowej.

[Trzymając się owych szoferaków, jak ich nie bez uszczypliwości określał Salvin... Z uwagi na skromne możliwości finansowe turystycznej klienteli w tamtych latach, polskie biura podróży szukały jak najtańszych przewoźników. Stąd przeważali fachowcy można rzec „od pługa”, którzy zazwyczaj pierwszy raz ruszali na Zachód, a więc wywodzący się głównie z prowincjonalnych baz przewozu pekaesowego lub z doświadczeniem kierowania tramwajami; w miejscach newralgicznych, gdy przejeżdżało się pod tablicami drogowskazów określanymi w branży transportowej jako „pułapki nazewnicze”, będące węzłami krytycznymi w dużym ruchu kołowym, Salvin podpierał sobie powieki zapałkami, żeby nie oddać siebie i grupy pod decyzje przejazdowe kierowców. Były to skrzyżowania, gdzie wyjeżdżało się z miast, po których oprowadzał wycieczki, na przykład takich jak Wenecja czy Innsbruck, więc umęczony niemożebnie musiał jeszcze sprężyć się na tamtych wylotówkach, bo jak tylko tego nie zrobił, to mu kierowca robił „kuku z pasztetem”. Mogłeś takiemu napisać nazwę kierunku, a i tak zawsze coś pochachmęcił i trzeba było zawracać, by w końcu wyruszyć w dobrą stronę.

Pułapka pod Wenecją nosiła miano „3 T”, a za Innsbruckiem „3 B”. Nazwy dróg, gdy się opuszczało Miasto na Wodzie, z drogowskazami Tarvisio (czyli graniczny wyjazd z Italii ku Polsce), Triest i Treviso, były dla kierowców nie do odróżnienia. A w górach, pomiędzy Lichtensteinem, Szwajcarią i trasą na Lazurowe Wybrzeże (w zależności ku czemu się akurat zmierzało), przed mostem nad przełęczą, zwanym Europabrűcke (biletowanym, na który, gdy się przez pomyłkę wjechało, nie dosyć że się płaciło frycowe liczone razy dwa, bo ze składnikiem powrotnym, to jeszcze powiększone o zbędne kilometry, ponieważ w górach nie było jak szybko zawrócić) straszyły polskich przewoźników Brenner, Bludenz i Bregenz.

Chciel dobrze kombinował. Podpisał sezonowy kontrakt z właścicielką hotelu w Nicei, więc żeby szybko coś uszczknąć z piętnastoprocentowej zaliczki, jaką już w marcu i kwietniu był wpłacił, na początku maja zorganizował objazdówkę po Lazurowym Wybrzeżu. Salvin miał to wykonać z gwarancją udanego wejścia w nadchodzący sezon, jako przygotowanie do uruchomienia wahadła wożącego turystów tam i z powrotem wedle terminarza oferowanych wczasów nad morzem w południowej Francji u stóp Prowansji.]

1/ Uczyliśmy się z niemieckich podręczników (ilustrowanych czarno-białymi zdjęciami) przejętych po wojnie z biblioteki miłośnika sztuki, który urzędował na Wawelu – Generalnego Gubernatora Hansa Franka, o czym informowały okrągłe, czerwone pieczęcie na frontospisach owych w gruncie rzeczy naukowych opracowań i albumów.

Ciąg dalszy nastąpi

[By skosztować kawy włoskiej z pierwszej ręki zerknij na Allegro/italiAmo_caffe; po zakupie upomnij się – dorzucam moim Szanownym Klientom/Czytelnikom, z własnych zasobów bibliotecznych, wybraną losowo jakąś książkę gratis.]

Tekst, na prawach pierwodruku prasowego, ukazał się na łamach kanadyjsko-amerykańskiego tygodnika polonijnego "Głos" nr 48/2020 (25.11-01.12), s.16.

Możliwość nabycia ukończonej powieści w formie książkowej poprzez przedpłaty ratalne – patrz tutaj: https://allegro.pl/oferta/prze...