TEGO NIE ZOBACZYSZ... [21] Kontrakt „po hiszpańsku"

[Książka na przedpłaty]
Uprzednio: https://naszeblogi.pl/57337-te...

Część I Do [Część II Tam; Część III Z powrotem]

Rozdz. 21 Kontrakt „po hiszpańsku”


Czy zauważyli Państwo jak co roku w połowie wakacji pojawia się komunikat, że jacyś polscy turyści mają problem z powrotem do kraju? To jest właśnie wynik turystycznego kontraktu à la Hiszpania (lubują się w tym także Grecy), na którego niby lukratywność łapią się żądni łatwego zarobku touroperatorzy z Polski. Znam tę pułapkę jak zły szeląg, chociaż jako właściciel biura podróży nigdy nie dałem się podprowadzić, by wejść do tego biznesowego słopca. Ale już jako pilot wycieczek doświadczyłem skutków „tej ścieżki szybkiego zysku” pogrążających innych wielokrotnie, a raz nawet odczułem je na własnej skórze.

Ale najpierw cóż to jest ten system organizacji wczasów „po hiszpańsku”? Ano właściciel jakiegoś nadmorskiego apartamentowca z Iberii (ale też może to być Grek czy Francuz) zjawia się nagle w lutym w Polsce i proponuje wynajem jego obiektu „za grosze” (na pierwszy rzut oka) na cały nadchodzący sezon. Łóżko-osobo-dzień po naprawdę niskiej cenie. Liczy sobie tylko za czerwiec, lipiec, sierpień i wrzesień. Nie łapiesz, że to spryciarz, fachman od nawijania. Myślisz: atrakcyjne miesiące! Zarobię! Masz do dyspozycji cały hotel z konfiguracją pokoi, czym możesz żonglować. Przez 122 dni. Co od razu jest pułapką, bo liczba ta jest nijak niepodzielna przez okresy wczasowe: 7, 10, 12, nie mówiąc już o dwutygodniówkach (tutaj zostanie ci do zapłacenia, przy ośmiu turnusach aż 10 dni niewykorzystanych). Kombinujesz więc jak ułożyć terminarz, by wycisnąć z oferowanego ci obiektu jak najwięcej. Ale przeważnie zawsze minimum dwie doby musisz oddać właścicielowi hotelu jako twoje frycowe, a jego cwany zysk z podstępu.

A raty-przedpłaty wyglądają w tym hiszpańskim kontrakcie następująco: w marcu tylko 5%, w kwietniu 10, w maju 15, w czerwcu 20. A zatem, jeszcze nim ruszy pełnia sezonu, Hiszpan czy Grek ma już połowę jego „okresu żniw” z góry zapłacone. Palcem w bucie nie kiwnął, a kasa już jest w wystarczającej ilości na jego koncie. Teraz tylko czeka, żeby ci się noga podwinęła, bo wtedy na last minute sprzeda jeszcze ile się da – w dodatku w sezonie najwyższego zapotrzebowania na jego letniskowy towar/usługę.

Wahadło przewozowe (na początku pierwszy transport jest w połowie zawsze tylko kosztem) w tym systemie zaczyna trybić dopiero po 20 czerwca, kiedy dzieci kończą szkołę, a na sierpniu, który wydaje się pewniakiem w zapotrzebowaniu na atrakcyjny wypoczynek, można się nieoczekiwanie „przejechać”. Bowiem miesiąc ten wcale nie musi być atutem, bo ludzie nie chcą wypoczywać na wczasach nawet dzięki przystępniejszej propozycji (kombinując odzysk włożonego kapitału organizator różnicuje taryfikator w zależności od niskiego i wysokiego sezonu, więc z tych względów w potanianiu oferty i tak za wiele nie może zwojować), gdy wokół jest tłoczno i głośno od tubylców, a ceny wszystkiego wyśrubowane, stąd zazwyczaj już na początku sierpnia widać jak biura podróży stają na głowie, żeby im wyjazdy tam i nazad chodziły w jako takim rytmie. A tu już zbliża się wrzesień, szkoła, realnie dostępna klientela to ubodzy emeryci, gdy tymczasem za lipiec i sierpień trzeba wpłacać dalsze raty po 20%, a na ostatnią, zamykającą kontrakt, powakacyjną, jeszcze wysupłać 10%. Dlatego fachowcowi z branży turystycznej wcale nie dziwota, gdy słyszy, że w środku sezonu jakiś chitry touroperator ogłasza upadłość, a ludziska do kraju są zwożeni awaryjnie, z ubezpieczeniowej puli finansowej będącej w gestii właściwego wojewody. Rzecz jasna dotyczy to zarówno transportu kołowego jak i samolotowego.

[W tych trudnych momentach, zwłaszcza pod koniec sezonu, Salvin ratował wielu organizatorów wczasów wahadłowych. Działał poprzez specjalistyczne biuro podróży funkcjonujące przy jego galerii, organizujące wyjazdy malarskie; w branży znany był z tego, że miał możność kontraktować ostatnie turnusy powakacyjne, prawie u progu babiego lata. Ale też był cenny jako „dostawca wczasowiczów” przed okresem urlopowym, na przykład na przełomie maja i czerwca. Klientela Salvina bowiem to byli artyści z żonami, modelkami lub kochankami, często wspierani miłośnikami sztuki będącymi na emeryturze. Ludzie wolni, nieetatowi. Takich nie interesował szczyt sezonu z upałami i tłokiem, kiedy nie ma jak ustawić sztalugi w plenerze, bo cię w każdym miejscu gapie zadepczą. Ale już wrzesień tak. Do Salvina należało jedynie przekonać „swoich” i potem, podczas twórczego pobytu (także z plażowaniem, a jakże!), zaproponować plastykom ciekawe motywy do malowania oraz kulturalną atmosferę, z kilkoma wypadami na zwiedzanie okolicznych zabytków, gdzie – rzecz jasna – musiał się wznieść na intelektualne wyżyny poparte porywajacym słuchaczy krasomówstwem. Salvin miał stale w pamięci epistemologiczną formułę swojego ulubionego profesora Estreichera: „co nienazwane, to nieuświadomione”. Co w praktyce przekładało się: zwiedzający widzą oglądane obiekty oczami przewodnika.]

Ciąg dalszy nastąpi

[By skosztować kawy włoskiej z pierwszej ręki zerknij na Allegro/italiAmo_caffe; po zakupie upomnij się – dorzucam moim Szanownym Klientom/Czytelnikom, z własnych zasobów bibliotecznych, wybraną losowo jakąś książkę gratis.]

Tekst, na prawach pierwodruku prasowego, ukazał się na łamach kanadyjsko-amerykańskiego tygodnika polonijnego "Głos" nr 46/2020 (11-17.11), s.16.

Możliwość nabycia ukończonej powieści w formie książkowej poprzez przedpłaty ratalne – patrz tutaj: https://allegro.pl/oferta/prze...