TEGO NIE ZOBACZYSZ... [20] Pożyczanie pasażerów

[Książka na przedpłaty]
Uprzednio: https://naszeblogi.pl/57304-te...

Część I Do [Część II Tam; Część III Z powrotem]

Rozdz. 20 Pożyczanie pasażerów

[Gdy ogłoszono, że za parę dni unijne szlabany zostaną zlikwidowane, Włosi pozamykali na cztery spusty drzwi do granicznych budynków, usytuowanych pod skalną turnią Dolomitów, a na jakiejś frontowej szybie wywiesili kartkę z numerem telefonu, gdyby ktoś chciał zasięgnąć dodatkowych, potrzebnych mu informacji, na przykład celnych etc. Niektórzy, tak jak Salvin, zatrzymywali autokary odruchowo, niedowierzając, że można jechać do przodu, wprost do tunelu pod granią, bez kontroli. Po paru tygodniach szyby w byłych posterunkach, z których przez lata wiało grozą, były powybijane, a ze środka rzeczy wyrabowano, tak że wiatr, zwany tutaj tramontana, swobodnie hulał we wnętrzach – aż w końcu zdewastowane obiekty rozebrano. Cała Italia! Wolność bez granic! Wyzerować relikty ograniczeń z przeszłości do czystej gleby (gołego asfaltu)!

Salvin miał mnóstwo w większości dobrych wspomnień z tego przejścia, ponieważ opuszczanie Austrii w kierunku Wenecji było jak „opróżnianie się” po zabiegu medycznym (co najmniej, bowiem czasami kończenie przebytego tranzytu przez kraj zostawiany za sobą przypominało przebycie „ciężkiej operacji”).

Zapewne w związku z podobnym zbiorowym odczuciem „co to Austria” do rytuału należało (na grupowe żądanie podróżujących) zatrzymanie się na pierwszym zajeździe na terenie włoskich Alp i symboliczne wypicie espresso lub cappuccino. Ludzie natychmiast chcieli/mieli się poczuć jak po przekroczeniu bramy do raju o nazwie Bella Italia!

Ale nie zawsze tak było...]

Woziłem wówczas grupy na wczasy w Nicei na Lazurowym Wybrzeżu – trasa wiodła przez Innsbruck, wzdłuż Jeziora Garda, z noclegiem przed Genuą. Transport odbywał się jelczem, który wlókł się przez góry, że grzyby można było zbierać... Silnik grzał się niemiłosiernie, do mnie należało skłaniać ludzi do rozbierania się „do slipek lub bikini”, ponieważ, żeby schłodzić motor, włączało się ogrzewanie na full. Jeden luk wypełniała skrzynia z częściami zapasowymi, a kierowcy musieli mieć „złote rączki” jako plenerowi mechanicy samochodowi. Po drodze, gdy szoferzy”ustawowo” odpoczywali, oprowadzałem te grupy po miejscowych starówkach, by podróżnych czymś zająć, gdy kierowcy korzystali z należnego im czasu na drzemkę.

Wszystko trybiło, ludzie byli zadowoleni, aż tu w połowie sezonu sekretarka biura podróży, organizatora wczasów w Nicei, zadzwoniła do mnie i oznajmiła nerwowo, że właśnie firma splajtowała, a Chciel po prostu uciekł z miasta. I że ona sama zabiera maszynę do pisania jako ekwiwalent ostatniej pensji, wywiesza kartkę z napisem „nieczynne” i opuszcza posterunek. A nam, to znaczy mnie i kierowcom, proponuje zakontraktowane honoraria. Pieniądze na to (także na paliwo) zabezpieczyła z ostatnich wpłat, więc mamy pojechać do Nicei i zwieźć do kraju grupę kończącą wczasy pojutrze. Wahadła już nie będzie, więc nie wolno nam się pokazywać na miejscu zbiórki wyjazdowej, bo jeszcze jest sporo osób, co mają wczasy w następnym turnusie opłacone i zaplanowane. I ci na wcześniej zapowiedzianą godzinę odjazdu przyjdą!!!
– Wy swoje zarobicie, wczasowicze zjadą do domów, a pozostali niech się szarpią z szefem, że sprzeniewierzył ich pieniądze – oznajmiła cynicznie, choć lekko przerażona.

Kierowcy z górniczego działu transportu powiedzieli OK, ale ostrzegli, że bez specjalnego zezwolenia Urzędu Transportu w Warszawie pusto przez Europę nie przejedziemy. A na załatwienie tego dokumentu już czasu nie było, tym bardziej że formalnie nawet nie miałby kto o takie zezwolenie wystąpić, skoro szef, touroperator Chciel, skrył się w mysiej dziurze.

Zapadał wieczór, rano trzeba było ruszać w drogę. Kierowcy wymyślili, że wezmą ze sobą rodziny, żony z dziećmi, bo przy trzynastu pasażerach taki przejazd jest możliwy. W sumie ze mną było nas osiem osób, brakowało jeszcze – bagatela! – pięć dusz, a raczej konkretnie – korpusów z głowami i paszportami. Zmieniliśmy też trasę przejazdu na bardziej uczęszczaną – przez Wenecję, a nie przez malowniczy wiadukt Europabrücke za Innsbruckiem.

W Cieszynie Polacy pomarudzili, ale nas przepuścili, ostrzegając, że Czesi i tak nas zawrócą. Tym pocisnąłem kit, że jedziemy do nich po dzieci z kolonii, bo zepsuł się autobus i sytuacja jest awaryjna i pilna. Przeszło – czescy pogranicznicy machnęli ręką – widzieli kobiety z dziećmi na pokładzie – bajer wyglądał wiarygodnie...

Ale co dalej?
Większość grup wówczas popasała na dużym, „przepustowym” zajeździe „Pod Wiatrakiem”, o nazwie Motorest Rohlenka Austerlitz [ten ostatni człon ma charakter historyczny, faktycznie jest to miejsce bitwy napoleońskiej!] przed Brnem. Postanowiliśmy tam pogadać z pilotami wycieczek, czy by nam któryś na przejście graniczne do Austrii nie pożyczył pięciu osób. Jeden ze znajomych pilotów zgodził się (dostał w łapę), miał na pokładzie kumpli, których jakoś namówił, żeby się przesiedli do naszego jelcza; wymyślił, że jak go Austriak przyhaczy, że ma mniej osób niż na liście pasażerów, to powie, że jedna rodzina jedzie na wczasy swoim autem.

Po przekroczeniu granicy w Mikulowie/Drasenhofen oddaliśmy „pożyczkę” – ich neoplan popędził do Wenecji, a my, mimo że pusto, wlekliśmy się naszym „żółwiem” przez austriackie Alpy noga za nogą (koło za kołem), w dodatku pełni strapień i niepokoju, co dalej...?; co – jak nam się zdawało – także jakby odbierało krzepkości i wigoru naszemu pojazdowi.

Na granicy Austria-Italia kontrola była tylko wjazdowa do kraju „przed nosem” – i tu nas Włosi zastopowali: musicie sobie załatwić zezwolenie z Warszawy albo z ambasady w Rzymie na przejazd pustym autokarem przez terytorium Italii do Francji. Ustawiliśmy się nieco z boku, żeby móc niezauważenie proponować „wypożyczenie” pięciu osób z nadjeżdżających autokarów z Polski w kierunku Włoch. Ale tym razem żaden z pilotów nie chciał zaryzykować przekazania nam swoich pasażerów – zresztą jak miałby ich do tego nakłonić? Rozumiałem to, całą niezręczność sytuacji, w którą, nawet za pieniądze, chciałem prowadzącego wycieczkę wmanewrować.

Są już sobotnie godziny przedwieczorne (dzień jest długi), kiedy bezradni, bo nikt nam nie chciał użyczyć pasażerów, robimy kolejny podjazd pod szlaban (jest nowa obsada pilnujących przejścia). Podaję ośmioosobowy spis podróżnych i skromny pakiet paszportów naszej trzódki. Pogranicznik rozkłada to wszystko przed sobą i oznajmia, że puste autokary nie mogą poruszać się po Europie bez specjalnych zezwoleń.
– Co to znaczy? – rżnę głupa. – Jedziemy po dzieci z wymiany kolonijnej we Francji, żeby zwieźć je do kraju. Italia to tylko tranzyt.
– Nic na to nie poradzę – przesuwa pakiet dokumentów w moją stronę: – Musi być minimum trzynastu podróżujących, inaczej bez zezwolenia z Ministerstwa Transportu z Warszawy albo pisma z ambasady polskiej w Rzymie do Włoch nie wjedziecie.
[Można się domyślić, że chodzi tutaj o wykluczenie możliwości świadczenia na lewo usług przewozowych w obcym państwie...] Policjant wachluje dłonią, jakby chciał odgonić owada-natręta spod okienka, za którym stoję, dając mi w ten sposób sygnał, bym się wynosił. Chamstwo, ale co mam robić...?

Zawracamy spod szlabanu w głąb przygranicznego placu na terenie Austrii. Naradzamy się... Co dalej? Spróbuję za chwilę pogadać jeszcze raz... Robię rozpaczliwą minę, w tamtym czasie mój włoski był kaleki, ale pomagam sobie jak umiem mimiką, gestykulacją, wyjaśniając mieszanką francuskiego, angielskiego i niemieckiego w czym rzecz. Mundurowi urzędnicy włoscy za ladą patrzą na mnie wzrokiem sfinksów i ten, co poprzednio, tym samym niegrzecznym gestem dłoni każe mi się wynosić z posterunku.
Tym razem obracam się na pięcie i macham kilka razy rękami, jak skrzydłami, dając tym z tyłu do zrozumienia, żem pojął i właśnie odlatuję...

Ciąg dalszy nastąpi

[By skosztować kawy włoskiej z pierwszej ręki zerknij na Allegro/italiAmo_caffe; po zakupie upomnij się – dorzucam moim Szanownym Klientom/Czytelnikom, z własnych zasobów bibliotecznych, wybraną losowo jakąś książkę gratis.]

Tekst, na prawach pierwodruku prasowego, ukazał się na łamach kanadyjsko-amerykańskiego tygodnika polonijnego "Głos" nr 45/2020 (04-10.11), s.16.

Możliwość nabycia ukończonej powieści w formie książkowej poprzez przedpłaty ratalne – patrz tutaj: https://allegro.pl/oferta/prze...