TEGO NIE ZOBACZYSZ.. [16] Austriacki mandat w polskim sądzie


[Książka na przedpłaty]
Uprzednio: https://naszeblogi.pl/57190-te...

Część I Do [Część II Tam; Część III Z powrotem]

Rozdz. 16 Austriacki mandat w polskim sądzie

Wolniutko zajeżdżam przed punkt sprzedaży winietek tranzytowych, gdzie stoi kilka aut i paru kierowców "zamaskowanych, przepisowo rozproszonych", ale mój długi zestaw nie ma szans się tu gdzieś zmieścić. Jadę więc w kierunku posterunku pograniczników i przed ich nosem zawracam kawałek (bo dookoła pustki) jakby pod prąd, żeby zatrzymać się bez tarasowania przejazdu po drugiej stronie budynku, owego biura. Zerkam w stronę policjantów, czy nie będą jak zwykle za ten nieprzepisowy manewr się czepiać...? Ale tym razem nie... "– Swoją drogą to absurd – ta procedura wjazdowa: zazwyczaj kupowałem winietkę już po przekroczeniu granicy, a teraz wymagana jest przed, chociaż kierujący nie ma przecież pewności, że na teren Austrii zostanie wpuszczony... – konstatuję. – Pewnie te dziesięć euro by mi oddali, gdyby mnie zawrócono..." – dopuszczam i taką czarną myśl (bo obecnie to nic nie wiadomo...?), lekko okraszoną ewentualnym odzyskiem przedwczesnego wydatku.

Przekroczenie posterunku granicznego okazuje się czystą formalnością. Dowód osobisty, prawo jazdy, dokumenty auta z zaprzęgiem, cel podróży (Italia), termometr na centymetr od czoła (ile stopni...? OK) – droga wolna!

Tuż za granicą w Drasenhofen od niedawna początek wygodnej dojazdówki do autostrady na Wiedeń. Radarbot, aplikację ostrzegającą przed radarami, muszę mieć natychmiast włączoną, bo Austriacy wprowadzili przepis ekologiczny, który ma zmniejszać ilość spalin poprzez ograniczenia ruchu nawet na drogach bezpiecznych i szybkich. Wyświetlają się nad jezdnią trzy literki IG-L (skrót od Immissionsschutzgesetz-Luft) i ograniczenie prędkości do 100 km/godz. Dla kierowcy, który nie ma w tamtejszym szaleństwie ekologiczno-drogowym rozeznania, wygląda to jak nieoczekiwany absurd (czym w gruncie rzecz jest), gdy na przykład w niedzielny poranek, kiedy na autostradzie ruchu nie ma, a pogoda jest przepiękna, jazda 100 km/godz., zamiast dopuszczalne130, ma być bardziej dobroczynna dla miejscowych...? Wątpię. Rozpędzony pojazd, zużywając przy obu tych prędkościach w gruncie rzeczy prawie tyle samo paliwa, zamiast przelecieć przez dany obszar szybciej, toczy się dłużej, jednakowo smrodząc, a traci się tylko niepotrzebnie czas. Ale ekopropaganda ma się dobrze, bo zyski z mandatów płyną – sam wielokrotnie zapłaciłem frycowe za gapiostwo (noga z gazu!) w takich okolicznościach.

A sama stolica Austrii to ciąg pułapek na kierowców, przelotówka nafaszerowana radarami jak babka bakaliami. Przypomniał mi się pierwszy, skuteczny mandat nadesłany z Wiednia, bo wcześniej zagraniczne kary na papierze, wręczane przez policję osobiście lub zostawiane za wycieraczką, albo się darło, albo nie dochodziły do Polski. Tym razem wezwanie do zapłaty objawiło mi się zwykłym listem wrzuconym przez listonosza do skrzynki pocztowej u mnie w bloku. Bez pieczątek, podpisów, ot druczek po niemiecku z podanym numerem konta. Opiewał na 80 euro (z pogróżką, że kwota znacznie wzrośnie, jeśli się jej szybko nie zapłaci) za jakieś przekroczenie sprzed ponad roku, "zakodowane" austriackim paragrafem z prawa drogowego. Próbowaliśmy z Moją Laurką go rozszyfrować, ale wyglądało na to, że chodzi o wykroczenie mogące spowodować zagrożenie eksplozją. Zachodziliśmy w głowę, w czym rzecz...?

– Może któryś z kierowców zabrał w drogę małą butlę gazową i warzył coś na kuchence turystycznej na parkingu...? – spekulowaliśmy. Mariusz udowodnił, że w owym okresie przez Austrię nie przejeżdżał. Przypomnieliśmy sobie, że zdaje się w tym czasie wynajął naszego busa syn znajomego, znany playboy, który z kumplami pojechał do Wiednia na zakupy. Dochodziły nas potem słuchy, że jako karkołomny motokrosista "specjalizuje" się w sfingowanych stłuczkach aut i wyłudzaniu odszkodowań od firm ubezpieczeniowych, z czego czerpie zyski, by nosić się jako szaławiła. "– Ale czy taki bon vivant nam coś podpowie?" Dzwonię do ojca, a ten wyjaśnia, że chłopak coś nawywijał i wyjechał do Anglii, mieszka tam na dziko u kumpli, odzywa się czasem, dzwoniąc z budki sporadycznie, ale stałego kontaktu z nim nie ma. I na tym nasze dochodzenie się skończyło – a druczek z Wiednia, potraktowany przez nas jako nieformalny (bo nadesłany listem niepoleconym) wylądował w koszu.

[Spostrzegł, że dała krótki sygnał telefoniczny Laura, ale nie zareagował, ponieważ przebijał się przez Wiedeń, gdzie ruch był duży i musiał być skoncentrowany, by przy częstych zmianach pasów nie zajechać komuś drogi. Planował oddzwonić z Przedalpia, gdzie Austriacy wybudowali wygodną infrastrukturę biwakową dla podróżujących. Gdy się tam zatrzymał, było zaledwie kilka aut, więc stanął wygodnie na samym końcu rozległego parkingu w pobliżu stołu z ławkami, pompy wodnej i kosza na śmieci. Dał sygnał żonie, że teraz może rozmawiać – umówili się bowiem, że to ona ma dzwonić z Polski, żeby korzystać z opcji bezroamingowej.
– Chłopcy chcieli z tobą porozmawiać... – usłyszał w słuchawce, gdy odebrał i się odezwał "No jestem, jestem, już teraz stoję na parkingu...".
– Tatuń, gdzie jesteś? – dorwał się do komórki Jasio.
– Na terenie Austrii – odpowiedział.
– A co robisz?
– Parkuję. Odpoczywam.
– Tatuniuuu – przebił się do słuchawki Filipek – kocham cię. Kiedy wrócisz?
– Jak najszybciej, gdy tylko pozałatwiam sprawy. Ja też Was kocham. I bardzo tęsknię...
– Tatuń – to znów Jasio. – A wiesz, że zacząłem rysować książkę... Pokolorowałem kilka kartek i złączyłem nitką, babci się to spodobało i dała mi pięć złotych. A dziadek powiedział, że mi da dwadzieścia, jak książka będzie gruba. Mam zeszyt dziewięćdziesiąt sześć stron – jak myślisz, czy to wystarczy?
– Na pewno. Dziadek będzie zachwycony.
– Dajcie tacie odpocząć – wkroczyła Laura.
– Pa tatuniuuu, kocham cię – to głos Filipka.
– Pa tatuń – dorzuca Jasio.]

Po dość długim upływie czasu przychodzi wezwanie do sądu w moim mieście. Lakoniczna treść: w sprawie niezapłaconego mandatu. O austriackim epizodzie już całkiem zapomnieliśmy, więc szukamy powodu w nieodległych aktualiach krajowych. W końcu auta krążą, a kierowcy się zmieniają. Może któryś coś nabroił, o czym nie wiemy... Nie potrafimy jednak ustalić przyczyny tego monitu. Moja Laurka przypomina więc ten wiedeński podarty druczek.

Stawiam się w sądzie, a prowadząca posiedzenie zaczyna od tego, czy wiem o jaki mandat chodzi?
– Nie mam pojęcia – odpowiadam, zresztą zgodnie z prawdą, bo przed chwilą zostałem zaprzysiężony.
– Żadnego wezwania do zapłaty pan nie dostał?
– Nie – kłamię, bo w swojej obronie.
– Już wyjaśniam – i odczytuje austriacki paragraf o zagrożeniu eksplozją w ruchu drogowym.
– Czym? Wybuchem? – wydaje mi się, że dobrze udaję zdumienie.
– Tak można sądzić na podstawie tego, co mam tu przetłumaczone – pada z jej ust oschle.
– Byłoby dobrze poznać jakiś konkret – rzucam najspokojniej jak potrafię (wszak jestem w polskim sądzie, więc mam prawo oczekiwać czytelnego procesu).
– Spotkaliśmy się tu – słyszę zimną ripostę – nie po to, żeby rozpatrywać słuszność czy niesłuszność postępowania zagranicznej policji, tylko żeby wyegzekwować zapłatę mandatu. Taką mamy międzynarodową umowę sądowniczą z Austrią. Jak pan chce jakichś wyjaśnień, to proszę bardzo – zamykam rozprawę i odsyłam sprawę do dalszego ciągu w sądzie w Wiedniu. Chce pan jeździć (w dodatku z tłumaczem) na proces do stolicy Austrii?
– To absurd – odzywam się tonem ugodowym, niejako przytakując przewodniczącej jednoosobowego składu orzekającego. I od razu widzę, że jest na taką uległość "obrabianego prawnie delikwenta" przygotowana: – Właśnie. Mogę panu pójść na rękę i przeliczyć euro po kursie z dnia zdarzenia. Byłaby to niewielka kwota... – nawet nie udaje, że nie ma jej już wcześnie przygotowanej... Kiwam aprobująco głową.
– Czy wyraża pan zgodę na zapłacenie odpowiedniej kwoty w złotówkach w kasie niniejszego sądu po przeliczeniu osiemdziesięciu euro po kursie z dnia wystawienia mandatu? – powtarza więc owo ustalenie do protokołu.
– Tak – mówię dobitnie.
– W takim razie zamykam rozprawę.
Wyrok ogłasza po króciutkiej przerwie.

Ciąg dalszy nastąpi

[By skosztować kawy włoskiej z pierwszej ręki zerknij na Allegro/italiAmo_caffe; po zakupie upomnij się – dorzucam moim Szanownym Klientom/Czytelnikom, z własnych zasobów bibliotecznych, wybraną losowo jakąś książkę gratis.]

Tekst, na prawach pierwodruku prasowego, ukazał się na łamach kanadyjsko-amerykańskiego tygodnika polonijnego "Głos" nr 40/2020 (01-07.10), s.16 i 20.

Możliwość nabycia ukończonej powieści w formie książkowej poprzez przedpłaty ratalne – patrz tutaj: https://allegro.pl/oferta/prze...

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika NASZ_HENRY

25-10-2020 [18:24] - NASZ_HENRY | Link:

Bardzo ciekawe doświadczenia, ponieważ takich nie posiadam to czytam z ciekawością ☺
 

Obrazek użytkownika Zygmunt Korus

26-10-2020 [10:47] - Zygmunt Korus | Link:

Miło to słyszeć. Wie Pan, dopiero teraz, po ponad pół wieku, uświadomiłem sobie, że jako dziecię byłem "literacko zauroczony" antypowieścią francuską. Wszystko z tego gatunku miałem wówczas "przerobione" na wylot i do spodu. Nie mówiąc o późniejszej fascynacji "Grą w klasy" Cortazara. I nagle teraz, ta forma pisania "dekompozycyjnego", bez zbytniego przejmowania się fabularyzowaniem, kleceniem i fastrygowaniem narracji, otworzyła przede mną możliwości stylistyczne, które bez problemu niosą mi wspomnienia. 
Powieść "Tego nie zobaczysz w filiżance kawy" już mam, tylko wrzucam ją w odcinkach po pierwodrukach w Kanadzie i USA. Jestem obecnie na etapie pisania drugiego tomu z tym bohaterem (okaże się także "rewolucjonistą"), który nosi tytuł "Salvin pije kawę po swojemu".
Do zobaczenia (a może usłyszenia) po lekturze kolejnego odcinka. W każdym razie zapraszam...