TEGO NIE ZOBACZYSZ W FILIŻANCE KAWY [10] Szykana na lotnisku

Kiedy zbliżał się do pasa startowego czuł, że jak zwykle usłyszy w aparacie pełną gamę piknięć i serię powiadomień. Tak się bowiem dotychczas zdarzało, że tuż przed wjazdem na lotnisko, zapewne dlatego, że komórka łapała lepszy zasięg, przyjmowała wieści ze świata seryjnie, wstrzeliwujące się jak z karabinu maszynowego.

[książka na przedpłaty]

Uprzednio: https://naszeblogi.pl/56775-te...

Część I Do [Część II Tam; Część III Z powrotem]

Rozdz.10  Szykana na lotnisku

[Kiedy zbliżał się do pasa startowego czuł, że jak zwykle usłyszy w aparacie pełną gamę piknięć i serię powiadomień. Tak się bowiem dotychczas zdarzało, że tuż przed wjazdem na lotnisko, zapewne dlatego, że komórka łapała lepszy zasięg, przyjmowała wieści ze świata seryjnie, wstrzeliwujące się jak z karabinu maszynowego.
Odruchowo miał ochotę zjechać na bok, w którąś z zatoczek dla samolotów, by zaspokoić swoją ciekawość, ale ciągła linia wzdłuż pobocza jezdni przypomniała mu nieprzyjemne zdarzenie w tym miejscu, mimo wcześniejszych relaksowych postojów i miłych skojarzeń, jakich już tu doświadczył był.]

"Komu tu parkowanie przeszkadzało?" – pomyślałem, przywołując wspomnienie, gdy czekając na ważnego esemesa od Mojej Laurki zjechałem ongiś bezwiednie w głąb zatoczki pod szlaban oddzielający murawę od wybetonowanego placu. Nieczynne lotnisko przed Ołomuńcem, na horyzoncie stare samoloty jako oferta do kupienia, murawa wykorzystywana przez szybowników, na której czasem odbywają się festyny, także jarmarki i giełda samochodowa, a pas startowy został włączony do sieci drogowej jako kawałek "autostrady", ściślej trasy szybkiego ruchu. Dwupasmowe jezdnie są rozdzielone niziutkim płotkiem z odblaskami i lampkami – nietrudno się domyślić, że zachowano miejsce, gdzie może w każdej chwili wylądować awaryjnie duży samolot biorąc to przegrodzenie okrakiem.

Wczesny ranek, niedziela, puściuteńko, nikogusieńko, ruch na drodze prawie zerowy, widoczność po krańce północnych Moraw. Czytam powiadomienie w komórce i kątem oka widzę, że w bocznym lusterku mignęło mi coś żółtego. Uchylam drzwi – czeska policja! Radiowóz ustawiony dokładnie z tyłu za moim ducato, więc zrozumiałe, że ich nie zauważyłem. "Ale jak cicho podjechali – chyba te ostatnie metry na wygaszonym silniku...?" – aż mnie korci, żeby na przywitanie tak zażartować. "Papiery, co wieziecie, otwórzcie bagażnik". Dostają dokumenty, ale z tym ostatnim jest problem, bo zestaw jest skręcony i połówka tylnych drzwi, blokująca drugą, nie daje się otworzyć, gdyż haczy o główkę zapięcia przyczepki.
– Jadę do Włoch, pusto...
Pokażcie... Już widzę, że to jacyś upierdliwi służbiści, którzy zrobią wszystko, żeby mi dopiec, bom z Polski. Siadam za kierownicą i prostuję zestaw. W środku dwa duże zamknięte kartony. Proszę je otworzyć. Muszę położyć się na brzuchu, bo inaczej nie dociągnę ich z głębi bagażnika. Są ciężkie. Czyniąc to bawię się myślą, co za chwilę zobaczą. Dwie matrioszki, zestawy bab w babie. Odchylam pokrywki pierwszego, domknięte na tak zwaną zakładkę, a tu w samym środku mała, foremna próżnia... Karton w kartonie, karton w kartonie, aż do wypełnienia całości. O, jakież to podejrzane! Sformatowanie specjalne! Któreś opakowanie może przecież przesłaniać coś płaskiego, ukrytego pod poprzednim... Na przykład sprasowany biały proszek... Taszczę więc oba kubiki na przyczepkę, żeby ten majdan wygodnie rozłożyć na mniejsze kostki – elementy składowe. Wyjaśniam przy okazji, że lubię wieźć z Polski puste pudełka, żeby mieć w co spakować pierwsze zakupy, jakie robię po wjechaniu do Woch. Jestem importerem i nie zawsze hurtownie mają potrzebne mi opakowania.

"A nie mówiłem...!" Nie dają za wygraną. Przyglądają się oponom przyczepki, sprawdzają numer nabity na dyszlu, bo to wersja chałupnicza, zarejestrowana jako "sam", w końcu każą włączyć światło przeciwmgielne. O, tu już każdego mają, jeśli chodzi o funkcjonowanie tej lampki w przyczepce, szczególnie samoróbce. Z tym że ja o tym wiem i tego właśnie pilnuję: żeby ta mało używana żaróweczka była OK.

W końcu: – Pokuta 500 korun, bo tu nie wolno się zatrzymywać.
– Jak to? Nie było żadnego znaku.
Ale jest linia ciągła.
– Na każdej autostradzie jest pobocze awaryjne oddzielone linią. Ja tu zjechałem dla bezpieczeństwa swojego i innych, żeby odczytać ważnego, służbowego esemesa – pokazuję ekran komórki, gdzie widać ten zamiar.
Ale stworzycie zagrożenie włączając się do ruchu.
– Zawsze przy włączaniu się do ruchu trzeba uważać – na razie ripostuję grzecznie, spokojnie i z uśmiechem.
Płacicie, czy wystawiamy kredytowy...? – ten, co trzyma moje dokumenty, przechodzi na bardziej kategoryczny ton.
– Nie mam koron. A to jest zwykła szykana z waszej strony... – mruczę pod nosem, otwierając portfel i pokazując, że jest pusty. No prawie... W jednej z przegródek widać bowiem niebieski skrawek. Wypadałoby go pokazać, żeby być wiarygodnym: jest to zaskórniak, pięćdziesięciozłotowy.

To dawajcie to, i znikajcie...! – odzywa się ten drugi, kierując dłoń jakby w kierunku banknotu, ale zaraz płynnym ruchem, po eliptycznej trajektorii, przejmuje moje dokumenty od kolegi z patrolu. Widać zna kurs naszego pieniądza, bo jest to nieco mniej niż równowartość zaproponowanego mandatu. Zostajemy sami, ponieważ pierwszy, ten "zły", już wsiada do swojej szoferki. Z ręki do ręki i łapserdaki odjeżdżają.

Przywracam moje kartonowe matrioszki do stanu wyjściowego, ale spod oka spostrzegam, że ci już jadą po drugiej stronie autostrady. OK, pewnie mają jakąś furtkę, żeby błyskawicznie ruszyć w przeciwnym kierunku, ale jednak... Bez poszerzenia rozdzielającego czteropasmówkę, przygotowanego do zawracania, istnieje ogromne niebezpieczeństwo zajechania drogi pojazdowi wyprzedzającemu, zwłaszcza w takim miejscu, płaskim jak stolnica, z długim rozbiegiem startowym dla samolotów, wprost zachęcającym kierowców do ścigania się.

[Jedzie tym razem dalej i zatrzymuje się dopiero na parkingu przy stacji paliw za zjazdem na Brno.
Większość powiadomień jest na WhatsAppie, kilka patriotycznych filmików od znajomych z Włoch – piosenki z ujęciami zabytków z lotu ptaka, obrazującymi jak na dłoni, cóż by to była za Europa bez Italii...?! Bo to nie tylko spotykana tak często, używana omal na co dzień zbitka słów – "Bella Italia!", ale porywający swą treścią i pięknem śródziemnomorski, kulturowy eden. Tak przynajmniej sądzą Salvin i Laura.
Wśród tych utworów jest "koncert domowy" włoskiej orkiestry na rzecz szpitala w Bergamo. Soliści w mieszkaniach, w kapciach i zwyczajnych ciuchach, a jedynie dyrygent, spinający to tableau, ubrany odświętnie. "Nabucco. Melodia słyszana przez Włochów omal jak hymn narodowy – przypomina sobie Salvin publiczną dyskusję w mediach na temat podniesienia tej arii do rangi państwowej – gdyby nie to libretto o żydach-tułaczach... Va pensiero (Biegnij myśli)".
Rzut okiem, bo nie ma czasu na delektowanie się muzyką, ale zaraz widać, że montaż poszczególnych nagrań z wizyt u wykonawców, zrobiony dla sieci, perfekcyjny, zwłaszcza jeśli chodzi o ujednolicenie udźwiękowienia całości utworu. Kiedy Salvin ruszy, odsłucha sobie to niezwykłe wykonanie kilkakrotnie.
Inne aktualizacyjne piosenki włoskie z tego gatunku także chwytające za serce.
Zagryza kanapkę i przegląda tytuły. Jest sporo rozmaitych memów, zwłaszcza czarnego humoru o koronawirusie – świat w ten sposób odreagowuje ustawowe separacje, narzuconą dyspersję jednostek w dotychczasowych naturalnych społecznościach.
Niektóre dowcipy dosadne – jak określa je Salvin – na "poziomie suwnicowym"..., znaczy się tak "wysokich lotów". Na przykład skecz o podejrzeniu zdrady małżeńskiej:
Żona wraca z zakupów (stawia siatki, torby).
Mąż: – A co ty masz na twarzy?
Ona chwyta za gumki za uszami i ściąga z buzi stringi. Konsternacja.
– Toteż dlatego tak dziwnie mi się w supermarkecie przyglądali...
Mąż patrzy nadal na nią z kamiennym obliczem. Więc ona rozbrajająco:
– A to co ja mam w takim razie na dupie?!]

"Cholera, jeszcze mi ich tylko tutaj brakowało...!" Widzę jak na stację benzynową zajeżdża policja i wolniutko lustruje obszar. Żywego ducha! Choćby z nudów najadą mnie... Patrzę w komórkę, kubek w ręku, na nadkolu przyczepki, służącemu za stolik, bo miejsce popasu to jedynie wybetonowany parking, widać ustawione termos, rolka papierowych ręczników i kanapki na sreberku. Maseczkę mam pod brodą. Przyglądają mi się ostentacyjnie, przesuwając "sukę" wzdłuż zestawu, i ostatecznie, z gazem, opuszczają teren. "Obaj mieli maski" – chcę być w konwencji humoru, jaki dominuje w internecie – "to znaczy, że nie były to geje w oficjalnym związku".

Ciąg dalszy nastąpi.

[By skosztować kawy włoskiej z pierwszej ręki zerknij na Allegro/italiAmo_caffe; po zakupie upomnij się – dorzucam moim Szanownym Klientom/Czytelnikom, z własnych zasobów bibliotecznych, wybraną losowo jakąś książkę gratis.]

Tekst, na prawach pierwodruku prasowego, ukazał się na łamach kanadyjsko-amerykańskiego tygodnika polonijnego "Głos" nr 34/2020 (19-25.08) s.17.

Możliwość nabycia ukończonej powieści w formie książkowej poprzez przedpłaty ratalne – patrz tutaj: https://allegro.pl/oferta/prze...