TEGO NIE ZOBACZYSZ W FILIŻANCE KAWY [8] Mój pierwszy Paryż

Uprzednio: https://naszeblogi.pl/56649-te...

Mój pierwszy Paryż

[Dagmara wygląda na małolatę; i faktycznie, o czym Salvin się dowie potem, dopiero co zrobiła maturę, ale związana jest z zespołem poprzez kółko teatralne dla niestudenckiej młodzieży.]

Ponoć zdolna jest. Ma być moją partnerką dialogową. Przyglądam jej się uważniej, jeszcze nim zostanę przedstawiony. Rozkwitająca krasa! Smukła, postawna, o proporcjach ciała wzorcowych dla klasycznego ideału piękna. Nosi dłuższe, z tyłu rozpuszczone włosy, bujne, proste, nad czołem z postrzępioną grzywką. Ich kolor też ciekawy – raczej własny, choć z "przyrodniczego" punktu wiedzy potocznej, w młodości rzadki, bo później, tuż przed wyłysiałą starością (mnie to na razie nie dotyczy), częstszy; ja go też jakiś czas miałem, nim całkiem osiwiałem: blond z aksamitnym połyskiem metalicznym. Powiedzmy "słoma oksydowana" – jeśli taka metafora może coś pomóc w zobrazowaniu główki tej ślicznotki in statu nascendi...

A do tego kobiecego posągu w stylu klasycznym trzeba dorzucić najważniejsze: panna D. jest krowiooka. Co to znaczy? Mój profesor Estreicher (tak, tak, z tych krakowsko-wiedeńskich spolszczonych patriotów!), gdy doszliśmy do omawiania kanonu antycznego piękna, zawiesił głos, ogarnął wzrokiem słuchaczy i zapytał: "– Czy komuś z was spojrzała krowa w oczy? Proszę podnieść rękę". Nul! Historia sztuki, elitka spod Wawelu... – fakultet – gdyby nie to, żem ekstern – nie dla takich jak ja, ze słomą nie tak dawno jeszcze wystającą z butów. Niby skąd mieliby coś wiedzieć o wzroku krowy? Oczywiście znałem owo przenikliwe spojrzenie tego zwierzęcia, z dojmującą siłą szeroko rozwartych powiek wpatrującego się w twoje źrenice, zwłaszcza że krowa lubi nagle ku tobie ruszyć, podejść blisko i zatrzymać się tête-à-tête, żeby popatrzeć ci głęboko w oczy; – ale wstydziłem się odzywać na głos.
"– Krowie oczy są duże, wyraziście obwiedzione, i mają wielkie źrenice – zapamiętajcie: grecka, a potem rzymska klasyka!" – słyszę jeszcze dziś tamtą konstatację naszego ulubionego profesora.

Gdy przyszedłem po mój bagaż i odsunąłem drzwi do przedziału, spotkałem się właśnie z czymś i kimś takim. Dagmara miała być moją partnerką w jednoaktówce wiezionej na festiwal w Coimbrze. Ćwiczyliśmy dialogi (ona z pamięci, ja czytając) w przedziale reżysera.

[Salvin, by zaimponować grupie, a zwłaszcza partnerce, postanowił szybko nauczyć się swych kwestii na pamięć... Zerkając do scenopisu zwracał się w myślach do Dagmary, dyskretnie, po cichu, odwrócony do ściany, żeby nie przeszkadzać współpasażerom. Uśmiechał się bowiem sam do siebie, ponieważ tekst dialogu zupełnie nie przystawał do wrażenia, jakie na nim zrobiła. Ale powtórzył zaledwie dwa zdania ze skryptu i zmęczony minionym dniem natychmiast zasnął. Przespał kamiennym snem przejazd przez całe terytorium obu Niemiec, jedynie obudzony do kontroli paszportowej pomiędzy NRD a RFN, którą odbył jak w malignie.]

W Paryżu mieliśmy prawie cały dzień na "przeteleportowanie się" (wielki bagaż!, małe fundusze!) z Gare du Nord na północy miasta do Gare de Lyon na południowy kraniec, skąd odjeżdżał pociąg do Madrytu via Barcelona. Dźwigaliśmy skrzynie, walizy i plecaki do metra, ponieważ tylko ten najtańszy środek lokomocji wchodził w rachubę. Oficjalnie każdy Polak, wyjeżdżając na Zachód, mógł pobrać z banku 10 dolarów. Reszta zależała tylko od jego zapobiegliwości. W efekcie przeciętni ludzie, tacy jak my, pilnowali każdego centymka wydawanego po przekroczeniu polskiej granicy w stronę Atlantyku.

Uczyłem się francuskiego jako samouk, dlatego bezwiednie grupa oczekiwała ode mnie pomocy organizatorskiej. Zrobiłem rozeznanie: bilety do metra należy kupować w pakietach po dziesięć, jako cenowo najkorzystniejsze. Policzyliśmy się "przyszłościowo" i wyszło, że najlepiej będzie nabyć dwa – na teraz oraz biorąc też pod uwagę częściowe wykorzystanie puli także dziś na jeden przejazd powrotny skądś z centrum na stację "Lyon" po ewentualnym zwiedzaniu Paryża, zakładając wyjście z tamtego dworca w miasto na nogach. Chcieliśmy bowiem skorzystać z tak wielogodzinnej przesiadki i zwiedzić choć cząstkę tej metropolii marzeń. A zbywające bilety będziemy mogli wykorzystać zmieniając dworce w odwrotnym kierunku podczas powrotu do kraju.

W metrze dostaliśmy mapki z aksonometrycznymi widokami zabytków. Jedyny problem, to co zrobić z bagażami? Nikt nie chciał przy nich dyżurować... Na Gare de Lyon znów robię rozeznanie i przedstawiam kalkulację: jeśli w przechowalni bagażu przyjmą nam skrzynię i toboły jako jeden depozyt, a osobiste bagaże wciśniemy do czterech-pięciu automatycznych skrzynek zamykanych na kluczyki, to nie będzie drogo.

Wypychamy dziewczyny na front, z Dagmarą na czele, oczywiście mają zagrać "strapione, zafrasowane minki", a ja tłumaczę panu obsługującemu przechowalnię, że jesteśmy trupą teatralną z Polski i mamy przesiadkę w drodze do Portugalii na festiwal, kilka godzin czekania, które chcielibyśmy wykorzystać na zwiedzanie Paryża... Sęk w tym, że mamy mało pieniędzy... – Czy nie dałoby się tego majdanu przechować kilka godzin za jakąś cenę przystępną dla nas? Ufff! Z trudem, bo z trudem, ale gość chyba mnie zrozumiał, bo otwiera bramkę obok pulpitu i pokazuje, żeby wszystko złożyć na kupę w rogu pod ścianą. Osobiste bagaże też. I wydaje nam jeden kwitek, płatny według ilości godzin przy odbiorze. Hurrraaa! C'est la vie! Patrzę, a Dagmara przechyla się nad ladą i daje bagażowemu całusa w policzek. Pan uśmiecha się zaskoczony: – De rien, de rien...

Ruszamy w miasto, jeden „pakiet dziesiętny” przeznaczony na szybki powrót do dworca metrem, żeby dotrzeć na czas, przed odjazdem pociągu. Teraz na przód, na azymut, na piechotę. Podczytuję, dopytuję się, improwizuję – i chcąc nie chcąc – wchodzę w buty przewodnika. Mój pierwszy Paryż!

Ciąg dalszy nastąpi.

[By skosztować kawy włoskiej z pierwszej ręki zerknij na Allegro/italiAmo_caffe; po zakupie upomnij się – dorzucam moim czytelnikom jakąś książkę gratis.]

Tekst, na prawach pierwodruku prasowego, ukazał się na łamach kanadyjsko-amerykańskiego tygodnika polonijnego "Głos" nr 32/2020 (05-11.08) s.17.