Walery Sławek. U boku Marszałka

,,Gdy narodowa trwa rozwałka

jakże brakuje nam Marszałka,

gdy bajzel robi się nieludzki

z grobu powinien wstać Piłsudski.”

Leszek Czajkowski

Walery Sławek

U boku Marszałka

 

            Był Walery Sławek w okresie dwudziestolecia międzywojennego człowiekiem powszechnie znanym. Trzykrotnie stawał na czele Rządu Rzeczpospolitej. Był marszałkiem sejmu. Przewodził, będącemu zapleczem politycznym obozu piłsudczykowskiego, Bezpartyjnemu Blokowi Współpracy z Rządem. Gdyby nie jego nadzwyczaj skromny charakter byłby Prezydentem Rzeczypospolitej. Ten wybitny polityk jest dziś postacią niemal zapomnianą. W polskich miastach próżno szukać ulic Walerego Sławka, mimo niepodważalnej roli jaką odegrał on w międzywojennej Polsce.

            Trudno jest pisać o polityku, który z pozostawania w cieniu i posłusznego wykonywanie zadań powierzonych mu przez Piłsudskiego uczynił najwyższą cnotę. Po trosze więc będzie to tylko tekst o Walerym Sławku, a w znacznej części dotyczyć on będzie kogoś kogo Sławek szanował, kochał i słuchał. Sam Walery Sławek pewnie zresztą tego właśnie by sobie życzył.

            Co było takiego w Marszałku, że tak wybitni ludzie, twardzi, o niezłomnym charakterze, którzy dorastali w trudnych warunkach, którym niestraszne były więzienia i ryzyko podejmowane na żołnierskich bataliach jak Sławek, truchleli i odkładali na dalszy plan wszelkie swoje ambicje by służyć Polsce w taki sposób jaki on uzna za najwłaściwszy?

            Ale jak można  dziwić się Sławkowi, skoro tak wspomina, syn króla Rumunii Ferdynanda II, spotkanie swojego ojca z Piłsudskim podczas wizyty Marszałka w Rumunii w 1922 r.:

„Miałem wrażenie, że ojciec mój ma zamiar przyjąć swego gościa serdecznie, ale z pewną nonszalancją. Pomimo wszystko Naczelnik Państwa to nie król [...]. Po chwili ukazał się [Piłsudski] lekko pochylony naprzód i patrzył na naszą grupę. Potem wolno, bardzo wolno zaczął schodzić. Spojrzałem na swego ojca i nie zapomnę nigdy: skonstatowałem, że zanim Piłsudski zdążył wejść, ojciec mój rzucił papierosa i stanął na baczność.”

            Skoro rumuński władca dał się oczarować autorytetowi Marszałka, jak miał mu nie ulec Walery Sławek? Ten syn zubożałego szlachcica z Podola w wieku zaledwie 21 lat związał się z Polską Partią Socjalistyczną. Była to wówczas organizacja niewielka, ale rozwijająca się bardzo dynamicznie. Już po roku przynależności do partii w 1901 r. Sławek został szefem PPS w Warszawie, a po kolejnym roku poznał w Wilnie Józefa Piłsudskiego. Spotkanie to na zawsze odmieniło jego życie. Od tej chwili, aż do tragicznego w skutkach samobójczego targnięcia się na własne życie w 1939 r. każdego dnia będzie realizował polityczny plan Marszałka. W każdym razie będzie robił wszystko aby ten plan zrealizować.

            Czy jednak można powiedzieć o Sławku, że był socjalistą? Gdy w 1918 r. Józef Piłsudski żegnając się ze swoimi dotychczasowymi współpracownikami z PPS powiedział: „Towarzysze, jechałem czerwonym tramwajem socjalizmu aż do przystanku „Niepodległość”, ale tam wysiadłem. Wy możecie jechać do stacji końcowej, jeśli potraficie, lecz teraz przejdziemy na „Pan”, Walery Sławek wówczas nie wahał się nawet chwili, wysiadł z „tramwaju” razem z Piłsudskim.

            Jego polityczna kariera nabrała rozpędu w chwili powrotu Piłsudskiego do władzy w wyniku „zapachu majowego” 1926 r. Stał się wówczas cieniem Marszałka. Tak o roli i znaczeniu Sławka pisał Richard M. Watt w swojej książce o międzywojennych dziejach Polski „Gorzka chwała” („Bitter Glory”):

„Sławek nie potrafił dobrze pisać i był przeciętnym mówcą, ale cieszył się powszechnym szacunkiem jako człowiek uczciwy i prawy, w stopniu graniczącym z naiwnością. Piłsudski podziwiał jego skuteczność w działaniu, dlatego wkrótce po wojnie mianował go osobistym asystentem do spraw politycznych. Nawet wśród pracowników znanych z lojalności Sławek wyróżniał się fanatycznym oddaniem dla Marszałka. Istniał dzięki Piłsudskiemu i pełnił dla niego różne konieczne funkcje. Marszałek nigdy nie zniżyłby się do prośby o poparcie ani nie wziął na siebie osobistych zobowiązań, prosząc o głos. Oczywiście ktoś musiał go w tym zastępować - osobą tą był Sławek. Wszyscy, z którymi rozmawiał na tematy polityczne, wiedzieli, że utrzymuje bardzo bliski kontakt z Marszałkiem. Rozmowa ze Sławkiem była uważana za praktyczny równoważnik dyskusji z Piłsudskim.”

            Taki właśnie był Sławek.

            Prawdziwy dramat Walerego Sławka zaczął się w 1935 r. 12 maja 1935 r. zmarł Marszałek Piłsudski. Rozpoczął się wówczas najbardziej smutny okres w dziejach obozu piłsudczykowskiego. Pozbawiani swojego Komendanta, jego polityczni spadkobiercy, nie potrafili sprostać zadaniu kierowania Państwem tak jak tego życzyłby sobie Piłsudski. Wśród tych, którzy wówczas zawiedli był także Sławek. To jego Marszałek wyznaczył na przywódcę obozu w chwili, gdy jego miało zabraknąć. To on miał stanąć na czele Państwa i jako Prezydent Rzeczypospolitej w ramach stworzonych przez Konstytucję Kwietniową ram ustrojowych, już nie siłą autorytetu Komendanta, ale na mocy zapisów Konstytucji sprawować jednolitą i niepodzielną władzę, będąc odpowiedzialnym jedynie przed Bogiem i historią. To on…

            Dlaczego zawiódł? Okazał się zbyt szlachetny i zbyt poczciwy w brutalnej walce o władzę po śmierci Marszałka. Polityczna „zmowa miernot” stanęła na drodze, nie ambicji Walerego Sławka, własnych bowiem politycznych ambicji Sławek nie posiadał, ale uniemożliwiła realizację planu Marszałka Piłsudskiego. Rydz Śmigły i Ignacy Mościcki skutecznie i bezwzględnie wykorzystali tę drobną słabość „Wiernego Walerego” (tak go określał Piłsudski), jaką była jego niepospolita przyzwoitość i niespotykany honor.

            Mierni, ale efektowni jak Rydz Śmigły i bez cienia politycznej wizji, ale z ambicjami i umiłowaniem blichtru jak Mościcki, ograli uczciwych, pracowitych i prawych jak Sławek. A wszystko przy poklasku nieświadomego zbliżających się niebezpieczeństw społeczeństwa. Tak wspominał te czasy aktywny obserwator i aktor ówczesnej politycznej rzeczywistości Stanisław Cat Mackiewicz: „W tych czasach zaczyna urastać popularność Rydza. Wypowiem to porównanie, niezupełnie być może ścisłe co do Jeremiego Wiśniowieckiego, ale jaskrawe. Oto Jeremi Wiśniwiecki był wielkim wodzem i politykiem. Polska go nie lubiła. Oto pozostawił syna, żarłoka i cymbała: szlachta obrała go za króla, broniła, szanowała i kochała jak żadnego z królów elekcyjnych, ani przedtem, ani potem. Piłsudskiego zwalczała Polska. Pokochała go dopiero w dniu pogrzebu. Ale jego rzekomego następcę o kwalifikacjach bliższych Michałowi niż Jeremiemu Polska wielbiła i czciła”. Cóż… miał podobno o Polakach powiedzieć kiedyś zdenerwowany Marszałek: „Naród wspaniały, tylko ludzie ch…”

            Była niedziela 2 kwietnia 1939 r. Sławek był już odsunięty na najbardziej boczny z możliwych politycznych torów. Nad Polską zbierały się czarne chmury. Niemcy dokonały właśnie rozbioru Czechosłowacji. Na czele Państwa stali politycy, którzy byli mistrzami public relations. Nawet dzisiejsi mistrzowie PR, którym bynajmniej w tym zakresie trudno dorównać, mogliby się od nich sporo nauczyć. A wszystko pod hasłem realizacji myśli politycznej Marszałka. Jakże prorocze byłby słowa Piłsudskiego wypowiedziane do gen. Bolesława Wieniawy Długoszowskiego:

„Powoływać się na Kościuszkę, posługiwać się jego imieniem, zachwycać się nim i solidaryzować się z jego ideałami może każdy bezkarnie, bez konsekwencji i kosztów. Bo Kościuszko nie żyje. Kto solidaryzuje się ze mną, musi płacić wysiłkiem, męką, trudem, ofiarą z wolności, z życia. Kiedyś, gdy mnie już nie będzie, będę miał także miliony równie zapalczywych i podobnie nieryzykujących wielbicieli”.

W niedzielę, dokładnie o 20.45, w tym samym dniu tygodnia i o tej samej godzinie co zmarł Marszałek, Walery Sławek pociągnął za spust swojego starego, pamiętającego jeszcze legionowe czasy Browning i targnął się na własne życie. Męczył się jeszcze kilka godzin. Nie udało się jednak go uratować. Zamarł przyjąwszy w agonii ostanie namaszczenie.

            W rok po jego śmierci już w warunkach okupacji, kiedy widać było gołym okiem co zrobili z testamentem Marszałka jego polityczni spadkobiercy, Kazimierz Wierzyński napisał następujący wiersz:

 

Rok temu echo samotnego strzału

Każdy odpędzał niedbale od ucha

Strzał się oddalał, rozwiewał pomału:

Dziś go jak gromu z otchłani się słucha.

 

Strzelec tragiczny wybiegł iskrą krwawą

Naprzód przed palbę i szczękanie zbroi.

Gdy się żołnierze kładli pod Warszawą,

W grobie ich czekał, na dnie klęski swojej.

 

Wróżby pisane śród gwiazd i śród ptaków

W nocy go ciemnej przed wszystkiem ostrzegły:

Bezbronny, w ciżbie szalonych Polaków,

Chciał jeszcze walczyć. Padł pierwszy poległy.

 

Widział jak sława rozpierzcha się blada,

Jak wodza ślepi zaparli się ucznie,

Jak gnuśność chrobrą buławą owłada

I jak zwycięskie kruszeją nam włócznie.

 

I widział jeszcze przez mgłę Ukrainy

Nie konia w Bugu, nie cień Wernyhory,

Lecz pułk żelazny, co z pruskiej równiny

W Wiśle ochładzać szedł zgrzane motory

 

Naprzeciw gołe zaplotły się ręce,

Stały u granic, u przejść i u brodu.

W polu chrust leśny zbierano naprędce

Na wici wojny i stos dla narodu.

 

I wybuchł ogień, co świecić miał chwała

A jeszcze teraz nam ziemie wyniszcza.

… Patrzył przez okno w tę noc struchlałą,

W zdradę i zgubę, na rozgrom i zgliszcza.

 

I wtedy strzelił do widm tych, do zjawy,

By wróżbą ściany przerazić milczące,

I biegł do grobu pod murem Warszawy…

Dziś tam walecznych się zbiegło tysiące.

 

I czekał w grobie, śród klęski swej ciemnej,

I z poległymi przeliczał ruiny,

Strzelec tragiczny, wróżbita daremny,

Smutniejszy od nich, bo sam pełen winy.

 

            Te rozważania nad losem najszlachetniejszego ze szlachetnych piłsudczyków przypomniały mi pewną osobistą historię z mojego politycznego życia, którą zresztą już kiedyś opisywałem.

Był maj 2006 r. W Sejmie jak zawsze w tamtym okresie z jednej strony był Klub PiS-u z drugiej zaś strony pozostałe ugrupowania (od LPR po SLD) starające się za wszelką cenę czymś nam nieco zajść za skórę. Niekiedy poczynania te miały podłoże programowe, a niekiedy nasi politycznie konkurenci czynili tak tylko dla zasady. W tym czasie mijało 80 lat od przewrotu majowego jakiego w 1926 r. dokonał Marszałek Piłsudski. Wszystkie chyba, a na pewno większość poza PiS-em, klubów parlamentarnych postanowiła wykorzystać ten fakt dla przyjęcia przez Sejm okolicznościowej uchwały. Sam pomysł jakkolwiek godny pochwały miał swoje drugie dno. Otóż ostrze tej uchwały miało w swojej głębokiej wymowie zdecydowanie anty PiS-owski charakter, skrupulatnie wprawdzie zakamuflowany pod historycznymi aluzjami, ale bardzo czytelny.

W tej sytuacji PiS nie mógł się zgodzić na przyjęcie uchwały w takim kształcie. Jako Sekretarz Klubu odpowiadałem wówczas m.in. za przyjmowanie uchwał okolicznościowych, dlatego zaprosił mnie do siebie ówczesny Przewodniczący Klubu pana Przemysław Gosiewski i poprosił, abym dopilnował tej sprawy bo „my jako spadkobiercy polityczni Marszałka Piłsudkiego, nie możemy w żadnym wypadku dopuścić do jej przyjęcia i powinniśmy ją w duchu piłsudczykowskiej argumentacji odrzucić”. Nie zdążyłem wyjść z gabinetu Przewodniczącego Klubu gdy zostałem poproszony do Marszałka Sejmu pana Marka Jurka (wówczas członka i wiceprezesa PiS). Pan Marszałek także z troską odniósł się do problemu tej uchwały i także uważał, że jej przyjęcie byłoby wysoce niestosowne. Jak zauważył, „PiS, wywodzący się z najlepszych tradycji polskiego ruchu narodowego nie może się zgodzić na stosowanie przez opozycję metod, które kwestionują legalność władzy i dlatego ta uchwała musi zostać na gruncie tradycji endeckich zakwestionowana”. W taki oto sposób zostałem uzbrojony w dwie sprzeczne z sobą argumentacje i udałem się na spotkanie przedstawicieli wszystkich klubów parlamentarnych odbywające się pod przewodnictwem pana Wicemarszałka Bronisława Komorowskiego. Do przyjęcia projektu uchwały (wymagana była jednomyślność przedstawicieli wszystkich klubów) nie dopuściłem posługując się argumentacją historyczną, co nie było o tyle trudne, że właśnie z punktu widzenia historycznego przedkładane propozycje obarczone były zasadniczymi wadami, których pomysłodawcy kierując się doraźnym antypisowskim interesem usunąć nie chcieli. Po wykonaniu zadanie poinformowałem o tym Przewodniczącego Klubu i Marszałka Sejmu, oczywiście stosownie do osoby w piłsudczykowskim lub endeckim duchu. W rozmowie z jednym z panów nie byłem do końca szczery. Mam nadzieję jednak, że Marszałek zrozumie i mi to wybaczy. Marszałek Piłsudski, gdyby ktokolwiek miał wątpliwości.