Na budowach i w warsztatach w czasach PRL młodym zlecano następujące zadanie: masz tu pięć złotych, kup trzy piwa, zagrychę i przynieś resztę. Po kilku dekadach ten mało wyszukany żart wielu polityków traktuje zupełnie serio, a tym młodym, co to ma cudownie rozmnożyć pieniądze, jest publiczna telewizja.
Dwa lata rządów PiS przyniosły wiele konkretów i wiele sukcesów. O tym, jak duże są to sukcesy świadczy choćby zachowanie opozycji, która w zasadzie nie podjęła polemiki z podsumowaniem przedstawionym przez rząd. Niestety, na liście spraw do załatwienia wciąż znajduje się pozycja pod tytułem: finansowanie publicznych mediów.
Szkoda, że od dwóch lat nie ma strategicznej decyzji, jaką formę finansowania przyjąć, jeśli chodzi o narodowe media. A dyskutowano już chyba nad wszelkimi możliwymi pomysłami: od abonamentu doliczanego do rachunku za prąd bądź PIT, po dotację z budżetu. To ludzka rzecz pogadać, ale od samego mówienia problemy się nie rozwiążą.
W chwili obecnej 80 proc. działalności misyjnej TVP finansowane jest z przychodów, które dają produkcja i działalność komercyjna. Warto, by pamiętali o tym ci, którzy ochoczo zestawiają wyniki finansowe publicznego nadawcy z wynikami Polsatu czy TVN. Tak naprawdę to, co zarobi Telewizja Polska, nie ma szansy pójść na niezbędne technologiczne inwestycje. Ba, i nie jest to wyłącznie kwestia nieściągalnego w obecnej formule abonamentu. Gdyby nawet wszyscy płacili abonament jak należy, to TVP potrzebowałaby i tak jeszcze ok. 150 mln zł rocznie, by wypełniać postawione przed nią zadania.
Tak, wiem, jak na ten argument zareagują nasi liberałowie gospodarczy: trzeba zwolnić setki osób, kilka kanałów sprywatyzować, a wszystko będzie grało. To, wracając do naszego przykładu z piwem, rada, by zamiast piwa przynieść wodę z kranu, a pięć złotych ocaleje. Jasne, zmiany i restrukturyzacja są potrzebne, lecz nie można wylać dziecka z kąpielą. Jeżeli TVP ma realizować misyjne cele, to musi mieć ku temu odpowiednie zaplecze. Za czasów PO próbowano już reformować zatrudnienie, tworząc niesławnej pamięci Leasing Team. Skończyło się wyrzuceniem na umowy śmieciowe dziennikarzy, a problemów finansowych nie rozwiązano.
Z drugiej strony do opinii publicznej nie dociera fakt, że TVP musi walczyć o komercyjnego widza, o ile chce mieć realne pieniądze. Przedstawiciele tak zwanych elit w zeszłym roku krzywili się na organizowany przez TVP2 sylwester w Zakopanem. Bo disco polo, bo rozrywka dla ludu, bo jak się to ma do misji i powagi publicznego nadawcy. A tak się ma, że, po pierwsze, impreza cieszyła się wielką oglądalnością. Czyli – była potrzebna. Zapewne wysublimowane w swoich gustach towarzystwo wolałoby od występu Zenka Martyniuka „Klątwę” Olivera Frljicia, ale musi z tym problemem radzić sobie samo. Po drugie – dzięki takim projektom można finansować ambitne produkcje. W tym roku znowu dwójkowy sylwester i trzymam kciuki, by impreza przyniosła godziwe pieniądze publicznej telewizji.
Telewizja Polska z jednej strony jest narodową instytucją, zobowiązaną do realizacji misyjnych celów, a z drugiej – spółką prawa handlowego, podlegającą wszelkim rygorom prawnym, przewidzianym dla takich spółek. Jej kierownictwo musi godzić ogień z wodą, czyli wypracowywać zysk, a jednocześnie realizować kosztowną misję. Na razie – bez odpowiedniego finansowania z zewnątrz. Politycy, niestety, nie zawsze o tym pamiętają. Dlatego najpierw – i jak najszybciej – powinno się rozwiązać sprawę finansowania dla TVP, a potem dopiero narzekać i krytykować. Bowiem w teorii usprawnianie zawsze idzie gładko. Gorzej mają ci, którzy odpowiadają za stronę praktyczną i muszą się tłumaczyć, czemu piwko nie takie, jak trzeba, a i z pięciu złotych reszty nie przynieśli…
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 1867
O umowach śmieciowych niech dziennikarze nie biadolą skoro nie pofatygowali się zrobić reportażu o etatach śmieciowych lekarzy jak była na to pora i tam gdzie to miało miejsce. Teraz za to empatyzują z poszczącymi rezydentami, którym się dyżurować nie chce.
Dowcip stary. Jego radziecka wersja mówi o dyrektorach kołchozów, którzy wylatywali za przechwałki, że kury karmią pszenicą, albo, że oszczędzają na karmie, a w końcu któryś powiedział, że u niego kury dostają co rano po kopiejce i mogą szastać pieniędzmi w bufecie. Kury to chyba zresztą były w wersji softkołchoz.