Autorytety w szkole, część 4

Klasa Łukaszka siedziała pilnie w swoich ławkach ku irytacji i pisała ku irytacji pani od geografii.
- Może byście się zainteresowali tym, co mówię? - nie wytrzymała w końcu.
- Pani daruje, ale to co pani mówi niewiele ma wspólnego z geografią - odpowiedziała dziewczynka, która zawsze odzywała się jako pierwsza.
- Jak to nie? Geografia to nie tylko góry i morza. To też środowisko, a zamieszkuje je ludzie, a ludzie to też ruchy ludnościowe, migracja...
- No właśnie. Większych głupot dawno nie słyszałam.
- Głupot?! - pani zawrzała gniewem. - Nazywasz głupotą to, uchodźcy z Afryki usiłują się dostać do Polski?
- Oczywiście, to imigranci zarobkowi, którzy chcą się dostać do Niemiec, a Niemcy nie wiedzą co z nimi robić i chcą ich wepchnąć do Polski.
- Wiedzą ci z nimi zrobić, ale im nie wolno - zadudnił nad kartką papieru Gruby Maciek, po czym dostał naganę za sianie mowy nienawiści.
- Zapamiętajcie sobie raz jeszcze! - pani od geografii stukała palcem w mapę. - Do Polski usiłują się dostać uchodźcy z Afryki Północnej! Na przykład z Maroka! Uciekają przed wojną!
- Z Maroka? Przed wojną? Pontonem? Niemożliwe - dziewczynka pokręciła głową. - Nawet Heyerdahl by czegoś takiego nie dokonał.
- Dlaczego? - pani od geografii zaczęła wodzić palcem po mapie. - Tędy uciekają... Tu się wodują... Morze Śródziemne... Atlantyk... Mały Bełt...
- Co to jest Mały Bełt? - zapytał zaciekawiony okularnik z trzeciej ławki.
- Takie wino, dozorca mojego bloku uwielbia - wtrącił się Łukaszek.
- To wino, to cieśnina! - pisnęła oburzona pani.
- A nie, sorry, on pija Wielki Bełt.
Pani od geografii jęknęła głucho i kontynuowała wędrówkę.
- ...Mały Bełt... Bałtyk... Kołobrzeg
- To niemożliwe - kręciła głową dziewczynka.
- Dlaczego?
- Bo w Maroku nie na wojny!
Kiedy pani kończyła wpisywać uwagę do dzienniczka dziewczynki otworzyły się drzwi. Weszli pan dyrektor, pani wicedyrektor i jeszcze jakaś pani. Ta trzecia osoba była brzydko ubrana i brzydko umalowana. Rozmawiali.
- ...nie, na chwilkę tylko, co, zły pomysł? - mówił pan dyrektor. - Dzień dobry, dzieci.
- Dzień... Do... Bry...
- Przedstawiam wam gościa, światowy autorytet o lokalnym zasięgu. Pani wpadła do nas porozmawiać o organizowanym przez siebie marszu aktywistek pod nazwą Parada Pasztetów. Proszę bardzo. Są pani.
- Witajcie dzieci - odezwała się ciepło pani aktywistka. - Jestem wegecyklofemizołzą. A wy?
- A my jesteśmy normalni - odparła uprzejmie przewodnicząca klasy Melissa i przekonała się, że uprzejmość nie popłaca, bo dostała naganę.
Pani aktywistka zaczęła im opowiadać o tym jak pięknie jest walczyć o prawa kobiet. Zwłaszcza o prawo do aborcji. Uczniowie nie wykazywali specjalnego zainteresowania, woleli ślęczeć nad swoimi kartkami.
- Jesteście niegrzeczni - zwróciła im uwagę pani wicedyrektor. - Pani wam swoje życie opowiada, a wy macie je brzydko mówiąc w dupie.
- Jej macica, jej sprawa - odparł Gruby Maciek kreśląc coś zawzięcie.
- Hiobowski, może ty byś z panią pogadał? - zapytał podejrzanie słodko pan dyrektor.
- Nie mogę, zajęty jestem.
- Lekcje - usiłowała ratować sytuację pani od geografii.
- Zresztą, lepiej będzie dla tej pani jeśli z nią nie porozmawiam.
- A to dlaczego? - zaciekawiła się pani aktywistka.
- Bo to skończy się dla pani traumą i bólem.
- Uderzysz mnie? No, no, typowe polsko-katolickie podejście do kobiet. Pewno wyniesione z domu.
- Skądże znowu, użyję czegoś gorszego, użyję argumentów i logiki, to nie pozostawia śladów na ciele, ale na duszy i umyśle. Pozostaje długo i boli straszliwie.
- Ból! - zaśmiała się pani. - Chłopcze, co ty wiesz o bólu?
- Wszystko. Jestem uczniem polskiej szkoły.
- Prawdziwy ból, to ból porodowy. Dwa razy rodziłam, to wiem. Nie rodziłeś to nie wiesz, to się nie wypowiadaj w tym temacie.
Cisza.
- Dlaczego milczysz? - spytał pan dyrektor.
- Pani sama chce żebym się nie wypowiadał, więc... - Łukaszek nawet nie podniósł głowy znad swojej kartki
Pani wicedyrektor się zagotowała.
- Co to za zachowanie?! Co za skrobiecie po tych kartkach! Może podnieś głowę jeden z drugim, jak rozmawiamy? Nad czym wy tak ślęczycie?
- Ja nad religią - westchnął Łukaszek.
Pani aktywistka wybuchnęła szyderczym śmiechem i zaczęła krytykować religię.
- Pani jest wierząca?
- Oczywiście, że nie!
- Więc nie wolno pani krytykować. Tylko osoby, które wierzą mogą krytycznie oceniać religię.
- Robicie religię na geografii? - zdumiała się pani wicedyrektor.
- Nie wszyscy, tylko ja. Maciej na ten przykład robi matmę...
- Plan lekcji piszemy - wyjaśnił wreszcie okularnik.
- Dlaczego wy??? Przecież już jest??? - zdumiała się pani wicedyrektor.
- Ten co jest co jest taki, że chyba gorszy być nie może. Więc podzieliliśmy się tak, że każdy ma jeden przedmiot i piszemy go na nowo.
- Dacie radę? Przecież to strasznie skomplikowane. Tym powinien się zająć program komputerowy...
- Plan lekcji był robiony w programie komputerowym - odparł z godnością pan dyrektor.
- Tak, Excel też program...
- W profesjonalnym programie komputerowym.
- Chyba profesjonalnie ściągniętym z jakiejś strony z demami - skomentował Łukaszek. - Przecież widać, że...
- Aborcja! - zawołał pan dyrektor. - Mówiliśmy o aborcji!
Pani aktywistka wróciła do tematu i zaczęła dyskutować z klasą. Ze strony uczniów padały standardowe argumenty. Że dziecko zabito.
- To nie jest dziecko!
Że ból.
- Nic mnie nie bolało!
Że trauma dla matki.
- W życiu lepiej się nie czułam!
Klasa popadła w apatię. Pani triumfowała.
- No i co? No i co? Nic mi nie zrobicie! Niczym mnie nie przekonacie! Mam rację! Jestem bohaterką! Jestem zwycięska! A ty - pani aktywistka zwróciła się do Łukaszka. - Nic nie powiesz?
- Naprawdę mam pani coś powiedzieć? - Łukaszek odłożył swoją kartkę i sięgnął po kolejną, pustą oraz po kalkulator. - no dobrze, sama pani tego chciała. Mówiła pani, że ma dwójkę dzieci, tak? A kiedy pani zrobiła tą aborcję? Acha.
Łukaszek wykonał kilka działań na kalkulatorze, po czym napisał coś na kartce. Podszedł do pani aktywistki i podstawił jej kartkę pod nos.
- Co to jest? - wystraszyła się pani. - Co to za cyfra?
- Po pierwsze, to nie cyfra tylko liczba. A po drugie, to są pieniądze.
- Co, mam to zapłacić?
- Nie, tyle pieniędzy pani dostanie.
Pani aktywistka się uśmiechnęła.
- To znaczy: dostałaby pani z programu pięćset plus. Ale ich pani nie dostanie.
Uśmiech zniknął niczym starty gąbką.
- Nie dostanę? Dlaczego?
- No bo dokonała pani aborcji. Nie jest pani żadną bohaterką. Większego frajerstwa w życiu nie widziałem. Nie, nie zabrali pani tych pieniędzy. sama je pani sobie zabrała. A to były pieniądze... - Łukaszek nachylił się do ucha zmartwiałej i bladej pani aktywistki - ...państwowe.
Trzy minuty później pan od matematyki i pan woźny wywlekali panią aktywistkę z klasy. Pani wyła, płakała i krzyczała. Że ból zabranych jej przez państwo państwowych pieniędzy pali jej macicę żywym ogniem i ten ból jest nie do zniesienia.
- Tego sposobu nie znałem, muszę zapamiętać - rzekł z uznaniem pan dyrektor po czym spojrzał na zegarek. - Dwanaście minut. Wygrałem. Stówa moja.
Pani wicedyrektor zgrzytnęła zębami, po czym sięgnęła do kieszeni po portmonetkę.
- Założył się pan??? - pani od geografii była osłupiała.
- Tak, że Hiobowski ją zniszczy w kwadrans - pan dyrektor wziął od pani wicedyrektor pieniądze i wyszedł.
Pani od geografii zrobiło się słabo i musiała usiąść.
- Boże, żeby założyć się o coś takiego to chyba tylko faceci potrafią. Tylko facet może być taką świnią.
- No no - odezwał się Łukaszek. - Mogę udowodnić, że jest inaczej.
- Ty milcz! akurat byś potrafił! - ekslopodowała gniewem pani od geografii.
Wzrok pani wicedyrektor zrobił się jakiś taki chytry. Przysunęła się do pani od geografii i szepnęła:
- A nie chce się pani założyć? O stówę.
--------------
marcinbrixen.pl
http://www.wydawnictwo-lena.pl... - blog w formie książki
https://pl-pl.facebook.com/mar...