Nowa polityka historyczna

Całem mem sercem, duszą niewinną,Kocham te świętą ziemię rodzinną,Na której moja kołyska stała,I której dawna karmi się chwała.Kocham te barwne kwiaty na łące,Kocham te łany kłosem szumiące,Które mię żywią, które mię stroją,I które zdobią Ojczyznę moją.Kocham te góry, lasy i gaje,Potężne rzeki, ciche ruczaje;Bo w tych potokach, w wodzie u zdroja,Ty się przeglądasz Ojczyzno moja,Krwią użyźniona, we łzach skąpana,Tak dla nas droga i tak kochana!

 

Bełza Władysław, Ziemia rodzinna

 

Nowa polityka historyczna

 

Pomysł aby napisać o nowej polityce historycznej, która jest niezbędna dla szybkiego i harmonijnego rozwoju Polski dojrzewał we mnie długo. Myśli tej, która tkwiła w mej głowie i duszy dawałem niejednokrotnie wyraz także w tekstach zamieszczanych na moim blogu internetowym. Były to jednak pewne urywki tylko, fragmenty większej całości, która rodziła się gdzieś w sercu i czekała na właściwym moment, aby wypłynąć w bardziej uporządkowanej i zorganizowanej formie. Trzeba było jednak pewnego impulsu, który pozwolił uwolnić je i niczym przypływowi morskich fal czy namiętnych uniesień kochanków dać się ogarnąć bez opamiętania potrzebie chwili.

Gdy piszę to słowa jestem w jednym z najbardziej urokliwych miejsc w Polsce. Górecko Kościelne to maleńka wioska położona w otulinie Roztoczańskiego Parku Narodowego i w sercu Puszczy Solskiej. Tutejszy Proboszcz mówi o tym miejscu, że to pocałunek Boga pozostawiony na ziemi. Gdy chodzi się po leśnych ścieżkach, oddycha powietrzem, spotyka ludzi nie sposób nie przyznać mu racji. Rodził się więc ten tekst w wyjątkowym miejscu, można powiedzieć, że roztoczańskie krajobrazy niczym zebrane na ogień drewno czekały na iskrę, która rozpali płomień od dawna już żarzący się w głębi serca autora. Zawsze jednak potrzebny jest jeszcze jakiś bodziec, owa iskra, która  jest niezbędna aby wzniecić ogień w nawet najbardziej suchych, ułożonych i czekających na podpalenie drwach.

Iskra ta przyszła niespodziewanie i znienacka. Wielkie pożary zawsze są albo wynikiem rozmyślnego działania, albo dziełem przypadku. Kupiłem dziś nowy numer tygodnika „Wprost” nr 32 z 10 sierpnia 2008 r.). Skusił mnie dodatkiem poświęconym zbliżającym się Igrzyskom Olimpijskim w Pekinie. Jednak zanim wczytałem się w tematykę sportową mój wzrok przykuł artykuł red. Cezarego Gmyza, na co dzień piszącego w „Rzeczpospolitej”. Poświecone zwykle zagadnieniom historycznym teksty tego autora zamieszczane na łamach tygodnika „Wprost” czytuje od czasu do czasu z dużym zainteresowaniem. Ten był jednak nieco inny. Zwracał uwagę na niezwykle ważne zagadnienie, które powinno być poddane szerszej debacie publicznej. Nie odnosił się bowiem do jakiegoś konkretnego wydarzenia w naszej historii, które wymagało przypomnienia, ale uwrażliwiał na potrzebę generalnej rewizji naszej polityki historycznej, jako istotnego, a wręcz kluczowego elementu naszych zabiegów o należne nam Polakom miejsce w Europie i w Świecie.

Polityka historyczna kojarzy nam się z jakimś mało nowoczesnym, dziwacznym sentymentalizmem, który często jest uznawany albo za szkodliwy (opinię taką wyznają zwykle ci, którzy tropią w Polsce przejawy szowinizmu uznając za takie właśnie przywiązanie do własnej historii), albo za niegroźny, ale powstrzymujący marsz ku świetlanej przyszłości. Obraz ten został nam na tyle skutecznie zaszczepiony, że nawet życzliwi i rozumiejący potrzebę odwoływania się do przeszłości ludzie sugerują, aby robić to niezwykle ostrożnie i za wszelką cenę unikać w prezentowanym programie politycznym stawiania tych spraw wśród priorytetowych. Tymczasem polityka historyczna w Polsce ostatnich 19 lat wolności, jaką mamy od 1989 r. jest zatrważająca i to mimo tego, że wszyscy żyjemy w przekonaniu, że jesteśmy nią wręcz zewsząd bombardowani. Nic bardziej mylnego. To sztucznie stworzone wyobrażenie przynoszące znaczące straty zarówno w sferze społecznej, jak i co będzie się pewnie wydawało dla wielu zaskakujące, także ekonomicznej.

Jak słusznie zauważył red. Cezary Gmyz mimo upływu 19 lat od obalenia komunizmu kolejne pokolenie młodych Polaków nie wie zbyt wiele o bohaterskich czynach naszych lotników z Dywizjony 303, ale jest w zamian za to karmione wymyślonymi historiami o czołgistach z Rudego 102. Nikt prawie nie wie o przygarniętym i oswojonym przez żołnierzy II Korpusu misiu, który donosił pociski w czasie walk pod Monte Cassino, ale zamiast tego na naszych podwórkach ciągle biegają naśladowcy Szarika. Wszyscy zachwycają się brawurą zmyślonego Hansa Klosa w „Stawce większej niż życie” nie mając prawie zielonego pojęcia o znaczeniu i wkładzie w ostateczny wynik II wojny światowej polskich kryptologów, którzy złamali szyfr „Enigmy”.

Te wszystkie zaniedbania powodują to, że spustoszenie mentalne jakie dokonało się w Polsce w okresie komunistycznym w znacznej mierze nie zostało przełamane. Co więcej w okresie komunistycznym w ramach pewnego antysystemowego buntu poprzez słuchanie zagranicznych, polskojęzycznych stacji radiowych („Wolna Europa”, „Głos Ameryki”) czy przez wydawnictwa drugiego obiegu i tzw. pocztę pantoflową treści tego typu docierały może mniej intensywniej, ale były bardziej przyswajane. Dzisiaj jesteśmy pod tym względzie w sytuacji o wiele trudniejszej. Jako jedyni chyba w Europie sami siebie skazaliśmy na historyczne upośledzenie. Niemcy, których historia to tak naprawdę, jedne wielkie dzieje narodu zbrodniarzy i bandytów, robią co mogą, aby wykrzesać z kart swojej historii jakieś pozytywne przesłanie i wykazać, że w zasadzie są ofiarami ogólnoświatowego dramatu, a nie siewcami wojen i tragedii innych. Dziś w Berlinie mówi się więcej o zbrodniach i tragedii Niemców wypędzonych po wojnie ze Śląska, Warmii czy Mazur, niż o mordowaniu Polaków i innych narodów. Propagandowa machina państwa niemieckiego dziś konsekwentnie i z siłą nie mniejszą niż za czasów Trzeciej Rzeszy robi to co robiono z historią I wojny światowej. Cały okres dwudziestolecia międzywojennego w Niemczech to jedno wielkie zakłamywanie historii I wojny światowej, które zakończyło się tym, że Niemcy z agresora, którym byli w 1914 r. uczynili z siebie ofiarę i poszkodowanego, który ma moralne prawo do rewanżu w celu zadośćuczynienia. To właśnie przekonanie stało się źródłem politycznego sukcesu i dojścia do władzy Adolfa Hitlera.

Inne są oczywiście dzisiaj realia. Nie piszę tego aby straszyć, że czeka nas powtórka z historii i jakiś nowy Adolf Hitler wykorzysta obecne niezadowolenie i ruch tzw. „wypędzonych” do stworzenia państwa totalitarnego i agresji wobec Polski. Ci, którzy tak odczytają i zinterpretują te słowa uczynią to albo z politycznej naiwności albo, aby celowo przez ośmieszenie obniżyć znaczenie i prawdziwą treść tych słów. Dziś wojen, w warunkach europejskich oczywiście, nie prowadzi się za pomocą czołgów, samolotów i żołnierzy. Armie w państwach Unii Europejskiej stały się gadżetami niczym Gwardia Szwajcarska strzegąca Watykanu (inną jest kwestią używanie wojska poza granicami Unii). Dzisiejsze wojny toczy się w przestrzeni politycznej przez siłę oddziaływania propagandy, zwłaszcza tej trafiającej do masowego i wpływowego odbiorcy. Potężne produkcje filmowe zmieniają świadomość o wiele bardziej niż akademickie podręczniki i najbardziej mądre rozprawy uczonych. Jeśli film „Trzech kumpli” potrafił dla sprawy lustracji w Polsce zrobić więcej niż działania polityczne i publicystyka minionych 19 lat to nie należy się dziwić, że zdaniem red. Cezarego Gmyza „Takie filmy jak ‘Gustloff’, a także ‘Ucieczka’ i ‘Upadek’ mogą sprawić, że Niemcy poczują się członkami klubu ofiar II wojny światowej”.

Jak wygląda stan naszej „armii” w konfrontacji z przeciwnikami? Niestety tak jak przed wybuchem II wojny światowej, czyli źle. Daliśmy sobie wmówić, że w zasadzie nic nam nie grozi, że pomogą nam nasi sojusznicy i że nasze piękne pułki ułańskie tak ślicznie prezentujące się na okolicznościowych defiladach nie mają sobie równych w Europie i na Świecie. Ten błąd może nas niestety bardzo drogo kosztować. Tak, tak, wcale się nie pomyliłem, bardzo drogo.

Niemcy coraz głośniej domagają się od nas zwrotu majątków pozostawionych na tzw. Ziemiach Odzyskanych lub stosownej rekompensaty finansowej. W ostatnim czasie w zasadzie nie ma miesiąca, żeby nie odzywały się głosy wpływowych polityków w USA czy w Wielkiej Brytanii żądające, aby Polska wypłaciła rekompensaty dla Żydów i organizacji będących spadkobiercami organizacji żydowskich za majątki utracone przez nich w czasie II wojny światowej. Nikt z tych, którzy formułują takie zarzuty nawet jednym słowem nie wspomni o tym, że to Niemcy napadły na Polskę i wspólnie ze Związkiem Sowieckim dokonały jej rozbioru w 1939 r. Wszyscy pomijają fakt, że to okupanci niemiecki i sowiecki grabili obywateli polskich różnych zresztą narodowości (głownie polskiej, ale także żydowskiej i innych), a polskie władze emigracyjne przebywające w Londynie zdecydowanie się temu sprzeciwiały i podkreślały, że Polska nie ponosi żadnej odpowiedzialności, za to dzieje się w naszym Kraju w warunkach okupacyjnych.

Na tym nie koniec. Gdy gehenna wojny się zakończyła i zbliżało się wyzwolenie okupacja niemiecka została zastąpiona sowiecką. Na sowieckich bagnetach narzucono Polsce komunistyczną dyktaturę, która w najmniejszym nawet stopniu nie była wynikiem suwerennej decyzji polskiego społeczeństwa. Warto pamiętać, że stało się to nie tylko z powodu tego, że komunistyczny reżim został w Polsce zainstalowany przez Armię Czerwoną, ale także dlatego, że polityczne decyzje w Jałcie podjęli w tej sprawie, wespół ze Stalinem, także przywódcy Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych.

Stara, wpojona mi przez mojego Ojca zasada mówi, że aby zyskać szacunek innych trzeba najpierw szanować samego siebie. Tymczasem jak mamy z naszymi racjami przebić się do międzynarodowej opinii publicznej skoro premier naszego rządu pan Donald Tusk składa zagranicą obietnice w USA (marzec) i w Izraelu (kwiecień), że Polska będzie wypłacała stosowne odszkodowania osobom, które ucierpiały w wyniku II wojny światowej i porządku jałtańskiego?

Polityka jest i musi pozostać sferą konfliktu. Taka jest natura demokracji, że ludzie muszą wybierać między różnymi, odmiennymi wizjami rozwoju państwa w zakresie ochrony zdrowia, edukacji czy ekonomii. Jednak polityka zagraniczna, a jej ogromnie ważnym w naszej sytuacji elementem jest polityka historyczna, powinny być nie tylko wyłączone z bieżącego sporu politycznego, ale przede wszystkim objęte szerokim konsensusem opartym o najbardziej fundamentalne sprawy, które rzutują na losy państwa w perspektywie o wiele dłuższej niż obecnie żyjące pokolenie. Musimy więc uczynić wszystko co tylko w naszej mocy, aby wprowadzić to naszego życia publicznego pojęcia nowej polityki historycznej. Polityki, która będzie zmieniała naszą mentalność w znacznej mierze ciągle jeszcze tkwiącą w okowach postkomunizmu, z drugiej zaś strony polityki, która będzie w relacjach międzynarodowych naszym skutecznym orężem w zabieganiu o podstawowe interesy naszego państwa. Józef Piłsudski sformułował kiedyś tezę o niezbywalnych imponderabiliach, które stanowią o fundamentach Państwa. Jeśli w niemal 100 lat od czasu, w którym Marszałek kreślił swoją tezę można by szukać dziś właściwego wypełnienia pojęcia „imponderabilia” to trzeba by właśnie wskazać na konieczność kreowania przez Państwo świadomej, mądrej i dalekosiężnej polityki historycznej. Nowej polityki historycznej, która będzie wstanie z pięknego szumu skrzydeł polskiej husarii wykrzesać coś więcej niż tylko sentymentalne przywiązanie hobbystów i miłośników historii do zajmowania się naszymi dziejami.

Tekst ten to początek pewnego większego przedsięwzięcia politycznego, rozłożonego w czasie i w formach oddziaływania, które mam nadzieję zaszczepi w nas na nowo przywiązanie do Ojczyzny i jej dziejów nie tylko z racji melancholijnych, które często cechują nasze romantyczne nieco dusze, ale przede wszystkim będzie naszą odpowiedzią na wyzwanie współczesnego świata. Jeśli na nowo dokonamy redefinicji polityki historycznej i uczynimy z niej naszą markę, która będzie się wstanie przebić przez królujący dziś stereotyp polskiej wódki, zapewnimy nam pozycję wyjściową na międzynarodowej arenie, która zagwarantuje nam stabilny rozwój dla nas i kilku naszych następnych pokoleń.