Czyli na kanwie zbliżającego się meczu Turcja – Niemcy felieton nie do końca piłkarski? Czyli na kanwie zbliżającego się meczu Turcja – Niemcy felieto

Dlaczego Turcja powinna wejść do Unii Europejskiej?

Czyli na kanwie zbliżającego się meczu Turcja – Niemcy felieton nie do końca piłkarski

 

Piłkarskie mistrzostwa Europy wkraczają w decydującą fazę. Na placu boju pozostały już tylko 4 zespoły, które między sobą podzielą medale. Gdy przed rozpoczęciem mistrzostw pisałem, że czarnym koniem a nawet zwycięzcą całego turnieju może być Rosja, wiele osób mi niedowierzało, a byli też i tacy, którzy uważali, że faworyzowanie Rosjan to wręcz jakiś element narodowej zdrady, tak jakby racjonalna, a nie emocjonalna ocena szans poszczególnych drużyn na piłkarskiej imprezie mogła być świadectwem jakichś narodowych sympatii czy antypatii. Myślę, że najwyższy czas abyśmy w sprawach naprawdę ważnych przestali się kierować uprzedzeniami i stereotypami, a zajęli chłodną analizą i wyciąganiem z niej najkorzystniejszych dla nas wniosków. Taki właśnie charakter będzie miał ten felieton do którego napisania mecz Turcja – Niemcy na Euro 2008 jest tylko pretekstem, a który dojrzewał we mnie od dawna wraz z obserwacją europejskiej sceny politycznej.

Półfinałowy mecz na piłkarskich mistrzostwach Europy między reprezentacjami Niemiec i Turcji będzie miał poza aspektem sportowym także pewne symboliczne znaczenie polityczne. Od dawna bowiem na europejskich salonach toczy się niemiecko – turecka batalia gigantów przy której zmagania na piłkarskim boisku między zawodnikami z nad Bosforu i z nad Renu są zaledwie trzeciorzędnym sparingiem.

Gdyby ktoś mi 3 lata temu powiedział, że będę zwolennikiem poszerzenia Unii Europejskiej o Turcję pewnie bym mu nie uwierzył. A jednak… Turcja od dawna ubiega się o przyjęcie jej do Unii Europejskiej. Jej starania jak na razie napotykają na skrzętnie skrywany, ale bardzo skuteczny opór części państw Unii. Oczywiście nikt formalnie nie twierdzi, że drzwi do Unii Europejskiej dla Turcji są zamknięte. Dobre obyczaje tego zabraniają. Zaryzykowałbym nawet tezę, że w ramach uskutecznianej w Unii poprawności politycznej byłoby to jeszcze bardziej naganne niż krytyczny stosunek do Traktatu Lizbońskiego. Wręcz przeciwnie prowadzone są z tym państwem „negocjacje”, rysuje się przed nim „perspektywa”, ustala się „standardy” itd. Wszystko to są ruchy pozorowane, które de facto mają maksymalnie odsunąć w czasie, a jeśli się uda po prostu zablokować, rozszerzenie Unii Europejskiej o Turcję. Dlaczego tak się dzieje i dlaczego osobiście uważam, że Unia powinna się poszerzyć o Turcję?

Tocząca się w tej chwili w Europie batalia o przyjęcie Traktatu Lizbońskiego to nie spór dotyczący lepszego lub gorszego funkcjonowania Unii Europejskiej jak to się próbuje nam przedstawiać. To rozgrywka, która zdecyduje o układzie sił w Unii na wiele lat. Rozwiązania Traktatu Lizbońskiego zmierzają do usankcjonowania absolutnej dominacji niemieckiej w Europie. Wprawdzie polscy negocjatorzy robili wiele i z częściowymi sukcesami aby skala tej dominacji była jak najmniejsza, ale i tak to co zostało zapisane w Traktacie Lizbońskim jest bardzo korzystne dla Niemiec. Pisałem o tym m.in. na swoim blogu w dniu 25 maja 2008 r. w tekście  pt. „Dlaczego nie podoba mi się Traktat Lizboński? Czyli o ważnej sprawie troszkę poważniej, troszkę refleksyjnie, a troszkę z humorem”.

Nie przez przypadek zresztą to właśnie kanclerz Niemiec Angela Merkel najbardziej zabiega o przyjęcie Traktatu Lizbońskiego. Nie robi przecież tego z poczucia dziejowej misji i dobra Europy, tylko z tego powodu, że realizuje on najlepiej jak to jest obecnie możliwe żywotne interesu jej kraju. Nie możemy zresztą mieć o to do niej pretensji przecież właśnie za to płacą jej niemieccy podatnicy.

Nie jest też dla nikogo tajemnicą, że interesy Niemiec i Polski, najdelikatniej rzecz ujmując, nie zawsze idą w parze. Tymczasem Niemcy poukładały sytuację w Unii Europejskiej w ten sposób, że bez ich zgody nie da się w Europie podjąć żadnej decyzji. Bez Polski jak najbardziej można, ale Niemcy w każdej sytuacji mają pakiet kontrolny, którym są w stanie przesądzić wszystko na swoją korzyść. Aby ten stan rzeczy zmienić musi dojść do zasadniczego przesunięcia się środka ciężkości w Unii Europejskiej poza Berlin, gdzie dziś się on znajduje.

Nie da się tego z różnych powodów zrobić budując koalicję państw Europy Środkowo – Wschodniej. Po pierwsze trudno jest to całe towarzystwo zebrać razem i znaleźć wspólne cele jakie mogłyby przyświecać w ramach realizowanych razem przedsięwzięć w obrębie Unii Europejskiej. Po drugie Niemcy najzwyczajniej w świecie nawet przy próbie budowania tego typu układanki będą poszczególne jej elementy „wydłubywały”, jakimiś niewielkimi koncesjami dla poszczególnych państw, które przedłożą wówczas drobne, doraźne korzyści nad interes wspólny całego regionu. Było to doskonale widoczne w czasie prowadzonych negocjacji akcesyjnych z państwami naszego regionu przed ich przyjęciem do Unii w 2004 r.

W tej sytuacji jedynym skutecznym sposobem dokonanie przewartościowania w tej misternie ułożonej przez Niemcy konstrukcji jest rozszerzenie Unii o państwa, które będą w stanie równoważyć jej potencjał demograficzny i polityczny. Takim państwem jest Turcja i w mniejszym zakresie Ukraina.

 Idealnym więc rozwiązaniem byłoby szybkie rozszerzenie Unii o te dwa państwa i stworzenie na Wschodzie Europy osi Warszawa – Kijów – Ankara, która równoważyłaby dzisiejszą pozycję Niemiec w Unii Europejskiej. Niestety tak szybkie rozszerzenie Unii o Ukrainę wydaje się jednak niemożliwe do przeprowadzenia. Po pierwsze Ukraina nie do końca jest zdeklarowana co do swoich planów względem Unii, po drugie gospodarka naszego głównego wschodniego partnera nie jest do tego przygotowana i nie widać, aby w krótkim czasie udało się to zmienić.  W związku z tym należy skupić się na Turcji (co nie znaczy że w dalszej perspektywie akcesja Ukrainy nie powinna zostać zrealizowana). Warto podkreślić, że turecka gospodarka spełnia standardy jakie są stawiane dla nowych państw członkowskich i co najważniejsze sama Turcja wykazuje zainteresowania, a wręcz usilnie zabiega, aby być do Unii przyjętą. Tandem Polska – Turcja jest wprawdzie słabszy niż porozumienie Polska – Turcja – Ukraina, ale i tak jest w stanie zmieni na naszą korzyść, a na niekorzyść Niemiec układ sił w Unii Europejskiej.

W nawiązaniu współpracy między Warszawą i Ankarą nie powinno być problemów nie tyle z powodu tradycyjnych przyjaznych relacji sięgających XVIII i XIX w. i nie uznania przez Imperium Osmańskie rozbiorów Polski (o czym często się przypomina), ale dlatego, że nie ma sprzecznych interesów między Polską, a Turcją, a wręcz jest wiele elementów które mogą nas łączyć i łączą.

Podstawowym argumentem podnoszonym przez przeciwników włączenia Turcji do Unii Europejskiej jest kwestia odrębności cywilizacyjnej wyrastającej z tradycji chrześcijańskiej Europy w konfrontacji z muzułmańską Turcją. Już widzę co bardziej wyrywnych publicystów i tytuły „Niewierni w Unii” i rozrywanie szat, że zaprzepaszczony zostaje wysiłek rekonkwisty. Co ciekawe podnosić to będą także ci, którzy sami biorą aktywny udział w laicyzowaniu Europy. Dziwnym trafem jakoś ten argument nie przeszkadzał włodarzom europejskim w pochopnym i huraoptymistycznym uznaniu Kosowa. Ale mniejsza o drobne złośliwości, które może i coś obrazują, ale nie oddają istoty problemu…

To prawda, że Turcja jest krajem muzułmańskim, ale po pierwsze nie jest krajem arabskim, a tym bardziej islamskim (oczywiście w pejoratywnym tego słowa znaczeniu), a po drugie religia w Turcji jest pod ścisłą kontrolą państwa, które bacznie pilnuje, alby nie doszło do żadnych przerostów o charakterze fundamentalistycznym. Jeśli Europie zagraża islamizacja to nie ze strony Turcji, ale ze strony licznej grupy imigrantów z tzw. Czarnej Afryki, którzy wykorzystują fakt bliskich relacji np. Francji czy Wielkiej Brytanii z dawnymi koloniami przenika do zachodnioeuropejskiej społeczności wraz z naprawdę groźną wersją islamu w wydaniu skrajnie fundamentalistycznym właśnie z Czarnej Afryki. Na tym tle Turcja to oaza religijnej tolerancji i nowoczesności. Zresztą nic przecież lepiej nie pomoże utwierdzić tych zasad w Turcji jak jej włączenie do Unii Europejskiej.

Nasz narodowy charakter każe zawsze z sentymentem podkreślać znaczenie wiktorii wiedeńskiej Jana III Sobieskiego z 1683 r., kiedy to pod wodzą polskiego króla chrześcijańska Europa pokonała wojska Kara Mustafy kładąc kres tureckim planom podbicia ziem Monarchii Habsburskiej. Wszystko to piękne i napawa nas dumą, ale czy aby na pewno było to tak do końca w naszym interesie? W tym czasie gdy Rzeczypospolita toczyła mordercze walki Monarchia Habsburska rosłą w siłę kierując się zasadą: „Bella gerant alii, tu, felix Austria, nube” (niech inni prowadzą wojny, ty, szczęśliwa Austrio, żeń się). Jakby mało było tego, że przyszło nam ratować skórę Austrii pod Wiedniem dała się Polska wkrótce wciągnąć w fatalne przedsięwzięcie jakim była Liga Święta, które dodatkowo wykrwawiło Rzeczypospolitą. Znękana XVII wiecznymi wojna Polska stanie się potem łakomym kąskiem dla tych w obronie, których stawała pod Wiedniem czy w obronie, których wikłała się w konflikty w ramach Ligi Świętej.

Sentymenty są bezapelacyjnie czymś pozytywnym w relacjach interpersonalnych, zwłaszcza damsko – męskich. Polityka zagraniczna jednak powinna się opierać na twardej realizacji interesów własnego państwa. Rozumieli to doskonale sułtani tureccy, którzy bynajmniej nie z sentymentów nakazywali na swoim dworze w XIX w. zawsze wzywać posła z Lechistanu wiedząc, że nie przybędzie. Polska mogła być wówczas dla Turcji silnym sojusznikiem w konfrontacji z Imperium Rosyjskim.

Dziś także interesy Polski i Turcji są w wielu sprawach bardzo zbieżne. Jeśli rzeczywiście chcemy odgrywać w Europie ważną rolę to rozszerzenie Unii Europejskiej o Turcję może nam w tym bardzo pomóc. Pytanie tylko czy naszej dyplomacji starczy wyobraźni, a naszym przywódcą determinacji aby w tym turecko – niemieckim meczu zawodnicy z nad Bosforu zagrali dla nas?

Piłkarskie mistrzostwa Europy wkraczają w decydującą fazę. Na placu boju pozostały już tylko 4 zespoły, które między sobą podzielą medale. Gdy przed rozpoczęciem mistrzostw pisałem, że czarnym koniem a nawet zwycięzcą całego turnieju może być Rosja, wiele osób mi niedowierzało, a byli też i tacy, którzy uważali, że faworyzowanie Rosjan to wręcz jakiś element narodowej zdrady, tak jakby racjonalna, a nie emocjonalna ocena szans poszczególnych drużyn na piłkarskiej imprezie mogła być świadectwem jakichś narodowych sympatii czy antypatii. Myślę, że najwyższy czas abyśmy w sprawach naprawdę ważnych przestali się kierować uprzedzeniami i stereotypami, a zajęli chłodną analizą i wyciąganiem z niej najkorzystniejszych dla nas wniosków. Taki właśnie charakter będzie miał ten felieton do którego napisania mecz Turcja – Niemcy na Euro 2008 jest tylko pretekstem, a który dojrzewał we mnie od dawna wraz z obserwacją europejskiej sceny politycznej.