O bankach, napadach i pani Sitko

Łukaszek wracał do domu znużonym szkolnym krokiem. Znużenie objawiało się tym, że trzymał spuszczoną głowę i patrzył pod nogi. I właśnie z tego powodu w ostatniej chwili zauważył samochód jadący przez osiedlowy parking. Kierowca ominął go łukiem pukając się w czoło i zatrzymał auto niedaleko bloku, w którym mieszkali Hiobowscy. Z auta wysiadł pan ubrany w nierzucający się w oczy garnitur i podążył w stronę wejścia do bloku.
Aby uniknąć podobnej sytuacji Łukaszek rozejrzał się uważnie i dobrze zrobił, bo śladem pierwszego jechało drugie auto. Identyczne, zatrzymało się kawałek dalej, wysiadł z niego podobnie ubrany i również wszedł do tego samego bloku.
Z przeciwnej strony nadjechało trzecie auto, z boku podążało czwarte, za nim piąte...
Łukaszek wszedł do bloku, panowie stali pod tablicą z nazwiskami lokatorów i cicho ze sobą rozmawiali.
- ...i cicho ze sobą rozmawiali - Łukaszek zrelacjonował w domu to, czego był świadkiem. - Dziwne, prawda?
- Stało się! - mama Łukaszka opadła przerażona na kanapę. - To oni! Przyszli po mnie!
- Kto? - wystraszył się tata Łukaszka.
- No jak to kto?! Ci co zawsze przychodzili o szóstej rano! Za czasów opozycji...
- Trudno uwierzyć - westchnął dziadek Łukaszka.
- Ale teraz podobno rządzą ci, którzy nie zabierają o szóstej rano - zauważyła babcia Łukaszka.
- Hm, no może faktycznie - zmitygowała się mama Łukaszka. - Łukasz! To woja wina! Coś ty mi nagadał jakichś plotek!
- Mówią, że w każdej plotce jest plemnik prawdy - rzekła sentencjonalnie siostra Łukaszka i została wyrzucona za drzwi.
- Idź zaraz i sprawdź kto to jest! - zażądała od Łukaszka jego mama.
Chcąc nie chcąc Łukaszek ponownie udał się na parter. Na szczęście panowie nadal stali pod tablicą z nazwiskami lokatorów i naradzali się. Łukaszek nie miał jakoś tak śmiałości ich spytać, nie bardzo też wiedział jak to zrobić. Podszedł więc bliżej i udawał, że też czyta. Panowie rozmawiali bardzo cicho. Do jego uszu dolatywały tylko strzępki zdań. "Bank", "napad", "pieniądze", "nie ma się czego obawiać", "teraz jest tam tylko jedna kobieta", "schowaj tą broń, durniu, robimy to czysto" i "powinno pójść bez problemów".
Następnie panowie poszli i zapukali do drzwi jednego mieszkań.
Łukaszek wrócił do domu i oświadczył, że spotkał owych panów i według jego obserwacji nadal planują napad na bank.
- Przecież u nas na osiedlu nie ma banku - zauważyła przytomnie babcia Łukaszka. - Same ajencje.
- No i dokąd oni poszli? - chciał wiedzieć dziadek Łukaszka.
- Do mieszkania pani Sitko - poinformował wszystkich Łukaszek.
- Już wiem! - zawołała uradowana siostra Łukaszka, która niepostrzeżenie wróciła do pokoju. - Będą z mieszkania pani Sitko kopać tunel do banku!
Siostrę Łukaszka ponownie wyrzucono za drzwi.
- Słuchaj no, synu - zwróciła się do Łukaszka jego mama. - Idź no jeszcze raz i zobacz...
- Sami sobie idźcie - zbuntował się Łukaszek.
Najpierw pozostali Hiobowscy stwierdzili, że oni nie mogą iść, bo nie mają czasu. Łukaszek oświadczył, że on też nie ma czasu. Jako pierwszy poddał się tata Łukaszka i powiedział, że dobrze, on pójdzie. A potem potoczyło się już gładko, nagle się okazało, że pozostali też mogą iść, ale wyłącznie w celach towarzyszących. Główny ciężar ma spoczywać na tacie.
- No dobrze - westchnął tata Łukaszka i poszli.
Jeśli ktoś jeszcze sądził, że opowieść Łukaszka była fikcją, to rozczarował się na widok grupki panów w garniturach opuszczających lokal państwa Sitków. Podekscytowani, uradowani...
- Stało się - szepnęła przerażona siostra Łukaszka. - Napadli na bank.
- Przecież tu nie ma żadnego banku - rzekł z irytacją tata Łukaszka, po czym skorzystał, że drzwi do mieszkania nie są zamknięte i wszedł.
Reszta rodziny podążyła za nim.
W kuchni siedziała pani Sitko i pożądliwym wzrokiem patrzyła na piętrzące się przed nią paczki banknotów. Ujrzała wchodzących Hiobowskich i zerwała się na nogi, które byłyby równe, gdyby wczoraj równo wyszorowała pięty pumeksem.
- To prywatne mieszkanie! - krzyknęła wielkim głosem.
- A te pieniądze? Też prywatne? - spytał surowo dziadek Łukaszka.
- Ona napadła na bank - poddała myśl siostra Łukaszka.
- Jak mogłam napaść na bank nie wychodząc z domu?
- Przez internet, chociaż... - Łukaszek spojrzał krytycznie na panią Sitko, która nie wyglądała na osobę na tyle obeznaną z internetem, żeby robić przez niego napady. - Ci faceci napadli na bank! I przynieśli pani łup!
- Masz fantazję chłopcze! - zaśmiała się pani Sitko. - Ale powiem ci, że się mylisz. To właśnie ci panowie są bankami! Tak, tak! To przedstawiciele banków! I co wy na to?
- Zdaje się, że zaczynam wszystko rozumieć - tata Łukaszka wziął ze stołu kuchennego plik kartek i zaczął je czytać. - To banki napadły na panią Sitko!
- Jak pan śmie! - pani Sitko wyrwała mu kartki. - I co pan za głupoty opowiada! Jak oni mogli mnie napaść, skoro to ja mama pieniądze? Pożyczkę wzięłam...
- A przeczytała pani ile pani musi oddać?
Pani Sitko pobladła, zajrzała do umowy, po czym pobladła i osunęła się na taboret, który z trudem ją utrzymał.
- O Boże - jęknęła pani Sitko. - Banki mnie napadły!