Głupi jak inżynier

 
Szliśmy do Jaśka; mój sąsiad Staszek- rolnik i ja. On niósł koszyk malin , które świeżo zerwał z pola, a ja koniaczek Napoleon z niemieckiego sklepu- niedrogi, ale w ładnej matowej  butelce z gwiazdkami, oraz słoiczek śledzi Bismarck kupiony tamże . Nie mieliśmy o czym rozmawiać,  bo wszystko było jasne. Słońce paliło w głowę i nawet na myśl nie przyszło, by przykucnąć w zbożu i pociągnąć z gwinta. Jasiek nie obraziłby się, gdyby dostał rozpieczętowaną butelkę. Zresztą, to tylko jego imieniny, o których zaczął od pewnego czasu mówić, że nie obchodzi.
- Teraz wszyscy obchodzą urodziny- mawiał, ocierając czoło frotową opaską na ręce, którą nosił  nawet wtedy, gdy nie grał w tenisa. „ Imieniny, to przeżytek czasów komunizmu. Najważniejsze dla człowieka jest to, że się urodził, a nie wymyślone przez kogoś święto”.
Pole pszenicy, koło którego przechodziliśmy kończyło się, odsłaniając obszerny teren, na którym stały koparki przygotowujące plac pod budowę jakiegoś supersamu, czy mall’a o dźwięcznie brzmącej zagranicznej nazwie.
- Niedługo kurwa będzie tu sam beton- rzekł Staszek nie podnosząc głowy i szedł dalej jakby liczył kamienie na drodze.
- A tamto? – zapytałem wskazując na łan gryki za placem budowy.
- Tam ma być jakaś baza, czy fabryka, dokładnie nie wiem. Ponoć kupił ten teren jakiś Niemic, czy Francuz. Zresztą, co mnie to gówno obchodzi?- zakończył Staszek.
- A Twoje pole?- zapytałem
- Będę chyba musiał zwijać żagle, bo nagle się okazało, że jestem za blisko rzeki. Jakieś nowe przepisy z Unii, czy elektrownie wiatrowe mają stawiać, sam nie wiem dokładnie. Póki co, sadzę maliny. Napiłbyś się?- zagadnął z nienacka.
- Nie wypada otwierać prezentu, bo coś złego może się przydarzyć- odpowiedziałem, czekając na reakcję.
A on , nic. Szedł dalej ze spuszczoną głową, i nie rozmawialiśmy, bo wszystko było jasne.
Pole gryki było rzeczywiście „jak śnieg białe”, a słońce, które straciło nagle swój ostry blask poczęło rozbijać swoje promienie o pojawiające się coraz to nowe cumulusy, malując obraz jak na płótnach Chełmońskiego.
- Czy wiesz co on mi ostatnio powiedział?  
- Kto?-  Zapytałem
- No Jasiek. Powiedział, że trzeba zamknąć wszystkie zakłady, gdzie produkcja jest deficytowa.
  Jego zakład jest „ na plusie” i on się nie boi. Zamykać, likwidować, utrzymać tylko to, co się opłaca.
To ja mu mówię, że wtedy nie zostanie nic, bo nie ma kasy, żeby rozpoczynać od zera, a on na to, że polskie firmy, które są dobrze zarządzane osiągają sukcesy międzynarodowe i bełkotał coś o jakiejś firmie co produkuje poszukiwane na całym świecie auta dla milionerów i drugiej co robi autobusy, czy naczepy i....? Nie pamiętam jak się nazywa, ale chyba Solunis, Sararis, czy coś takiego?  Słyszałeś o tym?
- To zdolny inżynier, ma trzy patenty- powiedziałem.
- Tak, słyszałem, ale mówią, że nie należą do niego, tylko do firmy w której pracuje- jakiejś angielskiej i że nie jest z nim tak dobrze w pracy, bo pytał znajomka o robotę.
- Póki co, wysyłają go do Anglii- służbowo. Wszystkie koszty ponosi firma.
- Eee tam, na moje rozeznanie to albo głupi, jak każdy inżynier, albo kręci jakieś lody.
Chociaż, groszem nie śmierdzi, a ten „dworek” w którym mieszka należy do jego ciotki i tylko patrzeć jak ona pokaże mu drzwi, gdy dowie się co w jego głowie.
Dobra z niej kobita, jego rodzice też porządni ludzie- bogobojni, uczciwi, wiedzą co jest grane, a ten wykocił się taki jakiś....Dla mnie to kawał ciula.
Podczas całej tej rozmowy, a właściwie monologu Staszka, szliśmy coraz wolniejszym krokiem.
Łan gryki miał się ku końcowi, a za nim niedaleko, na małym wzniesieniu stał „dworek”, czyli szykowna mała chałupka ciotki Jaśka.
- Pociągniemy?- zaproponowałem, wyciągając butelkę Napoleona z plastikowej siatki.
- Czemu nie, odparł Staszek patrząc mi w oczy z niedowierzaniem.
- Chyba ten gość nie będzie miał pretensji, że wygnieciemy mu trochę gryki.  W hutnictwie mówią na to zgar, a jak w rolnictwie?- zwróciłem się do Staszka.
- W rolnictwie? .....normalka.
Wypilśmy po jednym łyku, potem po dwa, a śledzie Bismarck, które  według wszelkich reguł kulinarnych nie pasują do koniaku- smakowały wybornie.
- Czy wiesz, że moja kobita schowała mi dzisiaj obie protezy, bo myślała że przez to nie pójdę na te imieniny?
Ale te baby są naiwne.
Ha, ha!
- No i miała rację Stachu, nie poszedłeś.
A te gwiazdy tu skąd? Trzeba wracać do domu. Zresztą, butelka pusta. Śledzia? Jeszcze są dwa.
- Jak się wytłumaczymy z nieobecności na imieninach?- zapytałem.
Staszek nie odpowiadał nic, tylko patrzył w jakiś punkt na niebie głaszcząc pustą butelkę, którą trzymał między nogami.
Wracaliśmy do domu w milczeniu nie mówiąc nic, bo wszystko było jasne.
 
Kmeehow 5. Czerwiec. 2013