Donald Tusk przyznał się kiedyś, że palił marihuanę, ale ulubionym ziołem premiera jest chyba jednak cykoria. Dlaczego? Bo wyraźnie wystraszył się widma porażki w wyborach prezydenckich. Platformersi strasznie się oburzają, jak podkreśla się ten aspekt decyzji ich lidera, ale nie da się ukryć, że to właśnie obawa przed ewentualną porażką mogła być rozstrzygająca. Mówiłem to w niedzielnej "Kawie na ławie", że mieliśmy do dyspozycji badania, z których jasno wynikało, iż tendencja spadku popularności premiera i wzrostu popularności obecnego prezydenta jest jeszcze bardziej widoczna niż w sondażach publikowanych w gazetach. Zapytałem Stefana Niesiołowskiego, czy i PO miała podobne badania, ale pan marszałek uniknął odpowiedzi. Można więc przypuszczać, że oni także mieli podobne badania, i nie ma co udawać, że to nie leżało u podstaw decyzji premiera. Jeśli przegrałby wybory prezydenckie, to byłby to jego osobisty koniec i początek poważnych problemów dla PO. Jeśli jednak zachowa stanowisko szefa partii i szefa rządu, to nawet potrójna porażka wyborcza (w elekcji prezydenckiej, samorządowej i parlamentarnej) nie zaszkodzi mu, bo tak ułoży listy i poustawia ludzi w partii, że przetrwa te klęskę. Podobnie zresztą jak Jarosław Kaczyński w przypadku potrójnej przegranej PiS. Nie ma się więc co oburzać, że strach przed przegraną i końcem osobistej kariery politycznej był brany pod uwagę przy podejmowaniu decyzji o niekandydowaniu przez Donalda Tuska. Wszak smak cykorii nie jest gorszy niż zapach marihuany.