Kronika zapowiedzianej śmierci

Tego można się było spodziewać. Wszyscy na to czekali – jedni z nadzieją, inni ze stoicką rezygnacją godną Marka Aureliusza czy Seneki. Od dwóch lat wiedzieliśmy, że wcześniej czy później Platforma wpakuje się na korupcyjną minę. Wiedział o tym także Donald Tusk, ostrzegając swoich pretorian i strasząc ich na zamkniętych seansach taśmami z agentem Tomkiem i posłanką Sawicką w rolach głównych. Na nic się to jednak zdało. Bo powoli wpadały platformiane płotki – jakiś radny, burmistrz, posłanka, nawet senator. A premier Tusk drżał, żeby do wyborów prezydenckich jakiegoś numeru nie wykręcił mu ktoś z bliskiego otoczenia. A tu masz babo placek – oskarżeni o robienie lodów są szef klubu parlamentarnego (forowany swego czasu przez samego premiera) i minister sportu, którego Tusk tak lubi, że wybaczył mu nawet naparzanie po twarzy żony i kłamstwa na antenie telewizyjnej w sławnym już odcinku „Teraz My”. To było jak z Marqueza – czekaliśmy na zapowiedzianą śmierć. I stało się. Ale tak to już jest, jak się na stanowisku kierownika sklepu monopolowego zatrudnia alkoholika.