Pałac Prezydencki: Orle Gniazdo czy Kłębowisko Żmij ?

Kto przy zdrowych zmysłach w Polsce wybierałby się na kampanię wyborczą pod hasłem pojednania z Putinem? Komu przyszłoby liczyć na sukces stawiając na pokonanie rusofobii głęboko wykarbowanej nahajem na karkach wielu pokoleń „nadwiślańskich niewolników”: katorżników, sybiraków, męczenników ze stalinowskich kazamatów i obolałych rodzin ofiar zabijanych zdradziecko naganem w tył głowy nad dołami śmierci? Kto ma czelność uwierzyć, że Polacy pobieżą jak barany do urn pod dyktando szalbierzy, którzy im nakażą wiernopoddańczy hołd ze skłonem na Wschód? A wszystko to w czasie traumy, przedłużającej się obcej nam z gruntu smuty, wskutek wszechogarniającego mataczenia i zasypywania dróg do prawdy po smoleńskim grzmotnięciu samolotu dokonanym złymi, spiskowymi łapskami.   Robić kampanię na głowę państwa pod Rosję, pod neoczerwoną Rosję? Zresetować pamięć bliższą i odleglejszą? Pominąć banalne pytanie, czy zdarzyła się choć jedna sprawa w naszych wspólnych dziejach, która miałaby jednoznacznie pozytywny skutek dla Polski w zetknięciu się z tym oprawczym mocarstwem?

   Owszem, sporo było dobrych obywatelskich relacji ja-ty, poruszającego sam na sam podczas lektury pisarzy i poetów rosyjskich, wzniosłych przeżyć w małym gronie przy płytach bardów wyśpiewujących dumki o tęsknocie wyzwolenia się spod samodzierżawia; były gromkie brawa widzów uniesionych „dokumentem artystycznym” po seansach filmowych choćby „Dworca dla dwojga” czy po „Czerwonej kalinie”... Ma rację Jarosław Kaczyński, gdy wspomina pomoc prostego Rosjanina, który mu ocala antenatów. Tak było, jest i niewątpliwie będzie – zwykli ludzie ze sobą rozmawiają przyjaźnie, pomagają sobie, współczują - bo czemuż by nie?

   Ale porywać wyborców na prostą manipulację owym pozytywnym przeżyciem z obcowania z ludźmi zza tamtej miedzy, groźnej, źle kojarzącej się, z członkami narodu, którego praktycznie już dwadzieścia lat nie mamy u boku (zresztą tak naprawdę nigdy tych kontaktów dużo nie było, bo za komuny bano się przenikania nieprawomyślnej zarazy zwanej wolnością ) - toż to pijar samobójczy! Postawić na pojednanie z forsującymi wymazanie katyńskiego ludobójstwa, z przechodzącymi ot tak, bez choćby oficjalnego zdania z Kremla:” - To prawda, nasza wina, przepraszamy, wybaczcie”, nad mordami idącymi w dziesiątki tysiący strzałów w niewinne potylice tylko dlatego, że jesteś świadomym patriotą – nie dającym się upodlić sprzedawczykiem; postawić, po Katyniu II, w okresie tak dołującej traumy narodowej, na „Sowieckie Egzekwie”, bratać się i obnosić paradnie z przywódcami, którzy od lat publicznie kłamią, nawoływać do przyjaźni ponad niezabliźnionymi ranami, nie gojonymi prawdą lecz jątrzonymi wciąż podgrzewanym stekiem kłamstw, szyderstwem, jadem i prowokacją; na najwyższym szczeblu i z tromtadrackich trybun? Pokazywać się na miejscu zbrodni ze zbrodniarzami, chełpić się tym? Nie mieć szacunku dla siebie i liczyć na czacunek u rodaków? Takim postępowaniem - pchając się świadomie w tak koszmarne konteksty - chcieć wygrać wybory prezydenckie nad Wisłą!? Naprawdę trzeba mieć tupet albo wojnę - nie tylko z niewłasnym, ale z każdym elektoratem - w zanadrzu...

   Liczyć na resentymenty do PRL-u? Tego nawet spadkobiercy PZPR, będąca u koryta partia SLD tak ostentacyjnie nie robiła. Owszem, jest jakaś wpływowa grupa uwłaszczonych na krzywdzie minionego okresu, która może pójść w tamtym kierunku. Czy jednak oni są pewni, ci nowobogaccy, że nie sięgnie wnet po oligarchów kremlowska mafia polityczna domagająca się haraczu od wasali?    A młodzi? Nie dadzą się tym razem tak łatwo wykiwać, bo to właśnie oni korzystają z internetu, pasjonują się „teoriami spiskowymi” (zatem poszlaki na temat zamachu na śp. Prezydenta tylko ułatwiają im odnajdywanie się po właściwej stronie, po stronie prawdy), sięgają do różnych źródeł i potrafią się już odnaleźć, wyrazić własny osąd - na nich tuba przekaziorów nie działa tak po goebbelsowsku, jak się niektórym wydaje czy marzy.    Jest jeszcze szary, zagoniony zwykły obywatel. Ten ma po prostu instynkt samozachowawczy. Szepcze mu sąsiad a wyszukuje w internecie potwierdzenia tej szeptanki syn albo wnuczek, by dorośli, prócz „kołchoźnikowego okienka prop-agitki”, wiedzieli inaczej co w trawie piszczy. I to dzisiaj w zupełności wystarczy. Katolik niekoniecznie musi się o tym fatalnym dla kraju kandydacie na prezydenta dowiadywać z ambony. Powiedzą mu o nim na bazarze, czy - co ostatnio także ma miejsce - na trybunach stadionu.

   Taki pijar, taką drogę ku zwycięstwu czy choćby pociągnięciu ludzi do urn wyborczych, podszeptywać kandydatowi do sprawowania władzy nad Polską mogą tylko głupcy lub cyniczni gracze kupowani za srebrniki. Chyba że kandydatem jest ktoś, kto jest na postronku u cara. Bronić takiego kierunku działań mogą zdrajcy sprawy narodowej mający nas, Polaków, za „odmóżdżonych debili” z amputowaną pamięcią historyczną. Zagrać skojarzeniami z Putinem, KGB, agenturą FSB, sowieckim szpiegostwem, stalinizmem, razwiedką, czekistami, poputczikami, neobolszewicką swołoczą, Kacapami, wszelkiej maści potocznymi rusycyzmami - całą tą semantyką najgorszego historycznego doświadczenia, idiomem wyzierających z zakamarków demonów, które z pokolenia na pokolenie w polskich domach straszą a obronę przed „wschodnim zagrożeniem” wysysa się z mlekiem matki i przekazuje bliźnim niemal telepatycznie, jako zew samoocalającej się egzystencji i zracjonalizowanej duszy zbiorowej.

    Czy partyjnemu elektoratowi obywateli jadących na platformie na Wschód naprawdę tak ciężko przyznać co mu w sercu gra i jakie lęki go trapią po nocach już od dłuższego czasu? Nie trzeba oczekiwać nienawiści, gdy się poruszyło i zawahało koło historii, ale pogarda dla niepatriotów, czy choćby ostracyzm za grzech zaniechania, gdy skutki okażą się opłakane, bywają także bardzo bolesne; wielu zmanipulowanych przez swych fałszywych ideologów, szemranej konduity wodzów, ma jeszcze czas się ocknąć i stanąć po stronie własnej, a nie grandy wpychającej ich ukradkiem w imperialny pacht Wielkiego Brata; ma szansę zajrzeć w głąb siebie i poczuć godność w obrębie ukochanego krajobrazu, na gruncie naszej przyrody, bogactw naturalnych, podwórka, ogrodu, gospodarzenia się po swojemu, w państwie współplemiennym i suwerennym, gdzie kartka wyborcza daje wybranej elicie zadanie ochrony obywatelskiej po horyzont granic i każe strzec prawdy zarówno w wymiarze historycznym jak i w ogólnych zamierzeniach na przyszłość.   Kandydat na prezydenta, który stawia na przyszłą opresję – jak ją zwał tak ją zwał – idzie pod prąd Polakom, i oni to wyczuwają, nie potrzeba do tego żadnych propagandowych mądrali.

   Chyba że się na razie tylko skrada, a ma coś innego, groźnego w zanadrzu...? Bo i takich symptomów można się już również dopatrzyć.