... a w portkach pełno czegoś

Gdy czytam teksty w internecie i oglądam (czasami) jakieś programy telewizyjne, dotyczący złego PIS-u, który wywala na zbity pysk sługusów POprzedniego, niemiłosiernie panującego (nie)rządu Platformy, nie użyję przymiotnika – Obywatelskiej, to robi mi się niedobrze. Zapomniało towarzystwo, jak z przyjemnością, służyło najpierw PZPR-owi donosząc przy okazji na kolegów do UB (SB). Niektórzy, robili to ponoć z obrzydzeniem – podobnie się tłumaczyła Monika Levinski – ale na wyjazdy i zagraniczne stypendia jeździli z przyjemnością.
Przypomina mi się pewien tekst Andrzeja Bobkowskiego:
… Z kogo mam ochotę szydzić? Z narodu? Oczywiście. Według ich pojęć parsknięcie śmiechem w twarz tej komedii i elitce, tym pieszczochom intelektualnym, jest kpiną z narodu, ba – z Polski całej. Nic taniej. Bo przecież ONI to właśnie naród; ONI, kapłani sztuuuuki, Almazorowie bronionych Grenad, którzy przecież tyle walki włożyli w tę naszą Polskę lodową, teraz odmrażaną. Walki, za którą „dziennikarze, literaci, artyści w Polsce Ludowej są – przyznaję to – grupa pod wieloma względami uprzywilejowaną. Zarabiają więcej niż inne grupy pracowników, korzystają z pewnych udogodnień niedostępnych szerokim rzeszom”. Dlaczego? Jakim prawem? Czy pisarz to coś lepszego od spawacza lub kucharza? Wychowali te szerokie rzesze wieszczowie trzęsących się spodni. (fragm. Andrzej Bobkowski, Po trzęsieniu spodniami, 1956)
Ten tekst, to odpowiedź której udzielił pisarz Kazimierzowi Brandysowi na tekst Obrona Grenady (Nowa kultura, nr 308, 1956).
Dziś podobnie – wielkie słowa: Demokracja, Wolność słowa. A tak naprawdę zwykła hucpa.