Historia młodego barda (część II)

Ciocia Terenia przypominała zakonnicę wyznaczoną do niesienia pomocy bardom, czyli tym którzy potrafią utrzymać gitarę, była dla nich matką, żoną i kochanką. Była wszystkim. Tomek Wachnowski wyraził się kiedyś „och gdyby nie ona to by nikt o nas nie słyszał i byśmy pozdychali z głodu”. Tereska Drozda miała swoją audycję w radiu i prowadziła wszelkiego rodzaju konkursy poezji śpiewanej. Właśnie została wyznaczona na ten odcinek śpiewany przez nieznanych osobników. Jej gust decydował o tym kogo, będzie promować Polskie Radio, a gust jurorów decyduje o tym, kto będzie wygrywał w konkursach. Te dwa ciała funkcjonowały obok siebie niezależnie. Dziwne było to, że gusta wszystkich jurorów oraz prezenterów był zbieżny. Jurorzy i prezenterzy dążyli do tego aby wykształcić sobie taką publiczność, aby wszyscy byli o podobnych gustach, śmiali się, płakali jakby na wskazanie ręki wielkiego, niewidzialnego dyrygenta. Oczywiście gusta tej kliki różniły się diametralnie od gustów zdrowej publiczności, choćby tej z lat osiemdziesiątych, z przedstawień kabaretu TEY. Tam mieliśmy do czynienia z masówką, z ludźmi pracy, z ludźmi dobrze rozumiejącymi problemy ich życia. Tereska, Jurorzy z Arturem Andruskiem do społu mieli do czynienia z publiką wykształconą, z ludźmi dającymi się lepić jak plastelina, z bezwolną masą, myślącą o sobie że są inteligentami. Wykształciuchy, wszystko nauczone, rzekłbym nawet robokopy, ludzie o podobnych dążeniach i aspiracjach zawodowych żyjący w rzeczywistości wirtualnej. Taki człowiek po spełnieniu swojej powinności, czyli zbudowania domu, spłodzeniu syna – wykształciucha oraz posadzenia drzewa, po tym usuwają się w cień, dając pole do popisu młodym. Od swoich dzieci oczekują dokładnie tego samego czego żądano od nich, pełnego poświęcenia, oddania sprawie kraju, budowania rzeczywistości wirtualnej. Dla takiego człowieka wszelkie przejawy indywidualności są nie do przyjęcia, są wewnętrznie odrzucane. Niewolnik brzydzi się osobą wolną, mierzi go to że wolny człowiek może podejmować decyzje samodzielnie, wolny człowiek myśli i nie jest przywiązany do żadnej grupy zawodowej czy społecznej. Wolnego człowieka stać na to żeby powiedzieć do kumpla, który go zdradził, spadaj chłopie, nie chcę cię więcej znać. Wykształciucha nie stać na nic. Nie może tego powiedzieć, bo boi się konsekwencji, boi się ostracyzmu, odcięcia od źródeł wpływów i dochodu. Ale wracajmy do naszej poezji, o kabaretach będzie potem. Poezję w ogóle trudno się czyta. Żeby zmusić przeciętnego człowieka do czytania poezji trzeba by chyba zjeść beczkę soli. Nie ma takiej siły która by tego dokonała. Termin poezja kojarzy się zwykłym ludziom z czymś cholernie nudnym i natarczywym. Dochodzi do tego że zwykły mieszkaniec, Polak szarak, woli mieć po nocach koszmary niż czytać poezję. Mickiewicz, Słowacki, czy Tuwim są to nazwiska które budzą w społeczeństwie niesamowity strach. „Bądź grzeczny Janku bo każę ci przeczytać caluśki wiersz Mickiewicza i do tego jeszcze go zinterpretować, co autor miał na myśli – mawiała moja mamusia przed zaśnięciem.” Poezja to jakby zapis choroby i wyobcowania autora, zapis autentycznej tragedii człowieka, który nie potrafi czuć i żyć tym, czym żyje przeciętny człowiek. Nie potrafi znaleźć sobie miejsca. Nie należy do żadnej grupy, do wykształciuchów, ani do innych. Dlatego, aby przybliżyć szarakowi postać poety, potrzebni są różni nawiedzeni ludzie, różni interpretatorzy, krytycy, ciotki – klotki, o czym pisał już swego czasu tak promowany w lewackich mediach Gombrowicz. Taką ciotką - klotką była właśnie nasza Tereska Drozda. Kochała się w poetach, w pisarzach, w każdym który w jakikolwiek sposób potrafił władać piórem, ręką i nie tylko. Tereńka siedział sobie w swojej rozgłośni radiowej i myślała, jakiego poetę teraz należałoby puścić. Los tak chciał że puszczała właśnie samych smutnych poetów, ludzi przybitych, ludzi którzy sprawiają wrażenie jakby za chwilę mieli wyzionąć ducha. Normalny człowiek ma taką strwożoną minę tylko wtedy gdy jest w jakimś dużym mieście i nagle zachciało mu się strasznie mocno pójść do ustępu, zaczyna szukać błądzić, gdzie jest ten ustęp. Pyta się przechodniów, nic to zaczyna robić mu się gorąco, wręcz tragicznie. Obok idą biznesmeni od których zależy jakiś potężny kontrakt i mówią mu o tym a jego twarz staje się coraz bardziej zielona. Tak właśnie wygląda przybity bard. Tych ludzi nie stać na uśmiech, są pomnikami za życia. Ciekaw jestem co by robili w jakimś normalnym kraju np. w Brazylii. Przecież tam każdy takiego smutnego barda by skopał po brzuchu: „Masz ty świnio Jerychońska nie będziesz nam tu smucił, życie jest piękne, naucz się tego sukinkocie parszywy.” W Brazylii nie miał by smutny bard łatwego chleba, u nas również nie ma, bo podświadomie zdaje sobie z tego sprawę że dokonał wyboru ponad swoje siły, że zajął się rzeczą którą zajmować się nie powinien. Muzyka powinna dawać człowiekowi radość, nadzieję i zadumę, a jego muzyka dawała człowiekowi coś co powodowało że słuchacz postanowił dla przykładu pobić żonę, albo skopać sąsiada ze złości.  Fajnie by było, gdyby Tereska puszczała prawdziwych, żywych poetów, którzy zamiast recytować, śpiewają swoje poezje, ale ona takich wykonawców się boi bo są niesterowalni. Tereska dodatkowo uwielbiała wykonawców, którzy aksamitnymi głosikami czyściutko z nienaganną dykcją, taką jak u spikera, śpiewają sobie poezje poetów. Jednym słowem żyją z czyjejś tragedii. Żeby jeszcze taki poeta coś z tego miał, guzik ma z pętelką. Ci wykonawcy śpiewają zazwyczaj wiersze poetów nieżyjących, dobitych, których wóda, pety i w ogóle ból istnienia tak wykończyły, że nie mogli już dłużej pociągnąć ni dnia. I właśnie wtedy, kiedy ukaże się taka wiadomość w prasie, w radiu o śmierci danego poety, wtedy właśnie krytycy, wykonawcy, Tereska i wszyscy nagle się budzą jakby ze snu prawdziwego. „Prawda, zapomniałem przecież był sobie taki, jeździł na te festiwale, zawsze był z boku, z nikim nie gadał, nic sobie nie załatwiał, no ale teraz kiedy powiedziano że on taki wielki i że nie żyje, to my chcemy jego uczcić, chcemy rozsławiać jego wiersze i nazwisko”. I nagle robi się taki szum, że tylko portret Jana Oborniaka ze Zmienników może to przedstawić. Właśnie nie wydany, zagubiony „Krzyk Ciszy” to wspaniały przykład na to co dzieje się z poetą po śmierci. Dobry pisarz to martwy pisarz, tak głosi niepisane prawo które ciotki - klotki jak gdyby zasysają z mlekiem matki. Przypomnijmy sobie jak długo Jan Oborniak starał się o wydanie swojej książki, jak klął, jak pisał: „Marian splunął siarczyście i kopnął ze złością walającą się puszkę po konserwach.  Sracz był oddalony od stodoły trzy metry, szło się w deszcz, gówniane to były czasy.” To nieśmiertelna proza Jana Oborniaka, nic dodać nic ująć. W zasadzie wystarczyła tylko kilka tych krótkich, emocjonalnych słów i już mamy cały obraz pisarza nakreślony w telegraficznym skrócie. Na festiwalu poezji śpiewanej nie było miejsca na takie wynurzenia. Śpiewało się o kwiatkach które rosły gdzieś w ogrodzie po czym przyszedł zły ogrodnik i skosił roślinki, bo mu zapłacił za to zły właściciel, nawet nie to. W takiej strofie jest cierpienie, tragedia można zadać sobie pytanie, kim był właściciel, kim ogrodnik, pod kogo był podczepiony i już zaczynało to być niewygodne dla jurorów. Czy warto o tym mówić? Czy warto roztrząsać takie fakty? Nie. Na festiwalach śpiewało się Leśmiana bo już nie żył lub autor - ciepły śpiewak, opowiadał o swoim świecie w którym była pustka, nic się nie działo. Autor bał się komukolwiek narazić, bo doskonale wiedział że jeżeli piśnie tylko słowo o jakimkolwiek molestowaniu już czai się mu na plecach kilku zwyrodnialców, którzy odpowiednio ostro go potraktują. Autor starał się wchodzić w cztery litery Teresie, prasie i w ogóle wszystkim z tego biznesu. To oni trzymali władzę, on musiał tak działać, żeby im się spodobać. Tylko że oni nie powiedzą tego wprost, oni nie poklepią go po plecach i nie powiedzą: „Dobre, wspaniałe,” o nie. Oni robią wszystko pod biznes, pod machinę biznesową w której są trybikami. Dygresja:Bo wiecie Państwo o co tu chodzi, powiem w skrócie, chodzi o to aby banda nieudaczników, darmozjadów, cholernych nicponi, ludzi, którzy powinni sprzątać kible w normalnym kraju, aby ta banda mogła się nażreć i żeby mieli co robić do końca życia. Możesz być nawet bardem fantastycznym, Bułatem Okudżawą, Brassensem, nic to i tak zostaniesz niezauważony, ponieważ nie spełniasz standardów, wychylasz głowę ponad tłum, wzbijasz się ponad przeciętność i dlatego ta banda fałszywych proroków, faryzeuszy, oszustów, chce cię udupić, uziemić, aby na twoich plecach odcinać kupony, żeby żywić się twoją krwią, pić ją, ssać każdego dnia i zamiast ci za to powiedzieć „dziękuję ci brachu” to jeszcze będą cię przeklinać i Boga przeklinać, bo im poskąpił talentu. Pan Bóg jest sprawiedliwy, ludziom dobrym daje życie, szczęście, talent, swobodę, wolność, miłość, a ludziom złym i małym daje cierpienie i zawiść, zazdrość i stąd mamy to piekło, które nad naszymi głowami szaleje. Wszystko jedno czy żyjesz w Azji, w komunie, czy w Afryce, nawet w Stanach, tyle że system wartości w krajach „rozwiniętych” jest zupełnie inny. Może to kwestia mentalności, a może gospodarza, a może doświadczenia? Nie wiem, odpowiedzcie sobie sami.Za nakreślenie pozytywnego obrazu świata czekały nagrody zaszczyty i medale, natomiast za sugestie, że ten świat nie jest wcale taki sprawiedliwy, nie czekało nic prócz szykan i tak dalej. Zauważyliście Państwo jak wiele jest tytułów piosenek poezji śpiewanej z Ciszą w tytule? Masę. Mamy zespół Cisza, Cisza jak ta, Brzmienie Ciszy. Mamy wykonawczynię która zatytułowała swój album „Z ciszą”. Ja od siebie dodałbym jeszcze parę tytułów. „Cisza z karnisza” – to Jacek Musiatowicz, „Cisza ci da ciszę”, „cisza jak nisza”, „cicho sza”, „Cisza i Misza” – to niewydajna płyta mojego kumpla Miszy, „cisza dla niszan” – czyli dla niszowców. Można tu kombinować ale jest to faktem. Ktokolwiek się zabiera za poezję śpiewaną wręcz ubóstwia ciszę, cisza staje się jego motywem przewodnim, dochodzi do tego że wielu wolałoby ogłuchnąć niż słuchać jazgotu, wrzasku tego świata. Tak jak zespoły heavy metalowe kochają słowo Noice – czyli hałas, tak wykonawcy poezji śpiewanej kochają ciszę. Oni sami są tak cisi że w zasadzie ich nie słychać. Mogli by się usunąć na zieloną trawkę i nam nie przeszkadzać.Ostatnio byłem na festiwalu w górach, gdzie wyszedł na scenę jakiś przewodnik małomiasteczkowy, ubrany jak zwykle w wełniastą czapeczkę i zaczął śpiewać swoje poezje. Śpiewał je tak cicho że w zasadzie nikt go nie słyszał, zdawał się być skupiony tylko na sobie, jakby nieobecny. Ludzie zaczęli gwizdać, śmiać się, ktoś krzyknął „Głośniej nic nie słychać”, nic to poeta śpiewający nie reagował wcale. Do tego jeszcze zaczął padać deszcz, lecz on tego nie słyszał, skupił się na swojej poezji. Jego występ został oceniony jako niebyły, jakby nigdy nie stanął na scenie. Ludzie śmiali się z niego, ale do niego osobiście nic nie docierało, ciekawe jaki był z niego przewodnik i jak cicho tłumaczył ludziom, co to są za zabytki. Kiedy ten cichy poeta zszedł ze sceny miałem okazję właśnie czekać za kulisami na swój występ, tenże cichy poeta przyszedł do nas bardzo rozpromieniony, zadowolony i wyszeptał tryumfalnie. „Jeszcze nigdy tak dobrze mi się nie grało”. Zauważcie państwo jeżeli poeta głośny musi występować z tego rodzaju cichymi bohaterami jakież muszą być nerwy, jak mocne pragnienie rzucenia tego wszystkiego w diabły i pomaszerowania czym prędzej na piwo. Poeta ma w sobie nerw – musi go mieć żeby żyć i pisać, zatem występy i oczekiwania przed takimi wykonawcami wykańczają go doszczętnie. Nie jest w stanie nawet wyjść na scenę. Jest mu już wszystko jedno. Zaczyna sobie uzmysławiać, że to może być celowy plan który ma za zadanie wyciszyć poetę głośnego. Wycisz się – doradzają koledzy i ciotki klotki, odsapnij, wyłącz się w inny świat tak jak my a będziesz z nami. Pewien redaktor Polskiego Radia powiedział do pewnego poety głośnego że ma się do niego zgłosić dopiero wtedy kiedy się wypiszę, wyciszy, kiedy będzie już całkowitym wrakiem, jurorem i nadętym bufonem, wtedy ma się do niego zgłosić i wtedy z żalu będzie go promował. Ciąg dalszy wkrótce

Później bard przypadkiem odnalazł stronę o festiwalach, którą prowadziła wielce zasłużona dla polskiego bardowania - Terenia Drozda. Ach jakaż to kobitka wspaniała, gdyby nie ona i jej działalność na antenie nie było by takich nazwisk jak Wachnowski, Bakal, Tolek Muracki i inni wspaniali bardowie. To ona właśnie forsuje ich w mediach i próbuje ustawić tak, żeby to wszystko sprawiało wrażenie, że są prawdziwymi bardami i że mają słuchaczy wielu. Gitarzystów było wielu, ale i tak bez odpowiedniej promocji, odpowiednich osób ustawionych tu i tam na bardzo ważnych, medialnych stanowiskach, nic się nie osiągnie. O to właśnie dbała niestrudzona ciocia Tereska – patronka wszystkich niechcianych bardów.