Kim jest Józef Pleśniak? część 1.

Młodzieniec ów, błąkał się po korytarzach polskiego sejmu i rzucał posłów w krzyżowy ogień pytać. Informacja ukazała się na stronach internetowych Polskiego Radia i spowodowała szok termiczny oraz spekulacje, kto taki ukrywa się pod pseudonimem Józef Pleśniak. Również zastanawiano się czy geja można rozpoznać po sposobie chodzenia. Publikacja wywołała wiele wstydu i zażenowania oraz olbrzymie oburzenie lewackich mediów ze szkółki towarzysza Michnika. Szefowie Polskiego Radia zgodnie przyznali że takiego zainteresowania, marnymi dotychczas stronami radiowymi, jeszcze nie było. To był strzał w dziesiątkę, takich informacji nam potrzeba. Potrzeba nam dotarcia do młodych odbiorców w sposób atrakcyjny, a nie kiszenie się we własnym sosie i przypominanie o biało – czerwonych sztandarach wywieszanych na 3 maja. To młodych nie interesuje, choć bardziej myślący się na to łapią. Wspomniany Józef Pleśniak, autor wstrząsającego odkrycia, nie dostał jednak pozwolenia na dalsze publikacje w szacownej instytucji, jaką jest Polskie Radio. Zabrakło wyobraźni, a szkoda. Idę o zakład że spora część kierownictwa teraz tego żałuje.

Włodarze Polskiego Radia zwalili odpowiedzialność na Bogu ducha winnego kierownika redakcji, w kuluarach nazywanego Ogrem. Redaktor naczelny został postawiony między młotem a kowadłem. Z takiej sytuacji nie można było wyjść z twarzą, myślę że najadło się biedaczysko olbrzymiego wstydu. Bardzo go przepraszam za tę niefrasobliwość.

Tak się składa że tym dziennikarzem który wywołał, ten prawie europejski skandal, byłem właśnie ja – Bartosz Kalinowski. To ja wymyśliłem Józefa Pleśniaka i ja opisałem zachowania oraz zwyczaje panujące wśród dziennikarzy sejmowych. Padało tam również sporo innych sformułowań. Dzisiaj mogę się do tego publicznie przyznać. Miło mi oświadczyć, iż na tym blogu zamierzam opisać to, co działo się w owym gorącym czasie w Polsce niejako od kuchni. Będą pojawiały się tu również bieżące wydarzenia, piosenki, anegdoty, obserwacje oraz komentarze.

Tak się składa że z powołania jestem człowiekiem piszącym różne bzdury: piosenki, opowiadania, napisy na murach. Zaznaczam z powołania, a nie ze zdobytej wiedzy. Zupełnie mi nie zależy na lizaniu komukolwiek żadnej części ciała. Rzecz jasna wśród naszych kochanych dziennikarzy i polityków jest to oczywista oczywistość, jak mawia nasz kochany wódz. Chcesz coś osiągnąć - musisz iść tą drogą, w każdym razie w tym kierunku. Ja się jednak nie ścigam i mam to serdecznie w dupie. Konie w Pardubicach biegają a cały ten wyścig jest po prostu gówno warty, jak mawiał nasz kochany pan Paliwec z powieści o Szwejku. Od dzieciństwa, a nawet jeszcze wcześniej, przygotowywano mnie do tego wyścigu, ale ja się na to nie dałem nabrać i bardzo jest mi to na rękę. Chciałbym tylko grać, śpiewać, bawić się i pisać, ale mi nie wolno.

Afera Pleśniakowa wzburzyła wszystkie opcje polityczne jakie tylko istniały. Nikt nie odważył się przyznać Pleśniakowi racji, wszyscy ganili go za styl, który rzekomo był knajacki i nie godny dziennikarza Polskiego Radia. Nawet zaprzyjaźniony kolega Pałka, o wielkich aspiracjach wyzywał mnie od dziennikarza Faktu. Wielce oburzony był korespondent Money. pl niejaki Osiecki, o którym w kolejnym odcinku. Również nie krył swojego oburzenia rzecznik SLD chuderlawy Mościcki, protegowany Knura z Kalisza. We Wprost kpiono sobie z Pleśniaka w niewybredny sposób nazywając go „chuderlawym umysłowo”. Nawałnica krytyki pojawiła się w Przekroju, który uchodził w towarzystwie dziennikarskim za tak zwaną gadzinówkę. Redaktor, który pisał swój tekst, nie dopuszczał do siebie myśli, iż Pleśniak może jeszcze pracować w Polskim Radiu. Janina Paradowska – publicystka o wielkiej renomie i znajomościach zdawała się prokurować, że Pleśniak Józef raczej nie dostanie Paszportu Polityki. Ja nie wiem jak to nazwać – powiedziała. W istocie, czyn Józefa Pleśniaka należał do nietuzinkowych wybryków. Pojawiały się petycje do prezesa, premiera i prezydenta, aby zwolnić Pleśniaka ze stanowiska, które rzekomo piastuje. Brakowało tylko manifestacji i pikiet pod oknami tej niesamowitej instytucji. Wspominając lawinę krytyki, nieprzerwane działa oburzenia, chciałby państwu objawić kim tak naprawdę jest Pleśniak Józef i jakie były jego koleje losu.

Otóż urodziłem się w roku 1973 w maleńkiej wiosce położonej niedaleko miasteczka Lipno. Lipno to piękna miejscowość słynąca z długiej trawy, mostów i gorzelni oraz wspaniałej drużyny piłkarskiej o nazwie Mień Lipno. Mój tata był alkoholikiem i pracował w zakładzie, mama zajmowała się domem. Miałem jeszcze siostrę, która urodziła się troszeczkę później i od razu zmarła na szkarlatynę. Jako że ojciec mocno popijał, zabierał mnie do najróżniejszych spelunek i wyszynków w okolicy. Dzięki temu mogłem obserwować obyczaje i zachowania jego kolegów z pracy i z lokali czynnych. Życie knajackie wydawało mi się bardzo atrakcyjne, dlatego w pierwszej ankiecie przygotowanej przez panie przedszkolanki na pytanie „Kim chciałbyś zostać jak dorośniesz?” odpowiedziałem „Pijakiem jak mój tatuś, bo to bardzo wygodne”. Skąd miał tatuś pieniądze na wódkę nie wiem, chodziły słuchy, że był tajnym współpracownikiem SB i donosił na swoich kolegów z knajpy i z zakładu, ale jedno jest pewne, zawsze te pieniądze miał i mamusia nie musiała się bać o przyszłość. Czy była szczęśliwa, nie wiem, ale bardzo dbała o moje wychowanie. W knajpach lubiłem grać w kapsle. Wielu pijaków dawało mi kapsle którymi pstrykałem sobie pod stołem, robiąc tak zwany wyścig pokoju. Moim faworytem był Uwe Ampler. Było to ułatwione, bo przeszkodami były nogi od stołów i krzeseł. Wprowadzałem również różne ruchome, niezaplanowane innowacje. Kiedy któryś z kolegów tatusia upił się tak bardzo, że zwalił się pod stół, musiałem pstryknąć kapslem tak, aby przeskoczył on nad ciałem zmęczonego wujaszka. Było to dość częste, bo mój tatuś dysponował służbową kwotą, którą mógł przeznaczyć na stawianie swoim kolegom. W czasie, gdy koledzy tatusia byli jeszcze nad stołem, tatuś zapisywał wszystko skrzętnie na swoim mankiecie. Szczególnie interesowała go krytyka ówczesnej władzy - demokracji ludowej. Wyczulony był na plany przyszłych strajków i ruchów społecznych.

A czas był bardzo niespokojny, bo nadchodził okres strajków na Stoczni. Kiedy nadszedł sierpień 1980 tatuś mój został wydelegowany przez swój zakład do pracy w Gdańsku, aby pomagać strajkującym osiągnąć konsensus i dogadać się jakoś z władzą, by robotnicy osiągnęli swoje postulaty, a władza trwała niewzruszona. Tatuś zabrał mnie małego brzdąca ze sobą. Tam poznałem dwóch wujaszków - Bronka i Tadka i bardzo ich on razu polubiłem. Bronek z Tadkiem zostali wydelegowani jako doradcy z centrali, aby wspierać na duchu przywódcę strajków Lecha Wałęsę. Bardzo mu wtedy pomogli przetrwać ten trudny okres. Doradzali mu, by zaniechał strajku, bo wejdą ruskie czołgi i będzie wojna. Lechu bardzo cenił sobie ich porady i gdyby nie ciocia Ania strajk zakończyłby się wcześniej. Ania nie ufała za bardzo Bronkowi i Tadkowi, bo zachowywali się niezwykle podejrzanie. Tadek straszył, a Bronek cwaniakował i zgrywał profesora. Pamiętajcie, że nigdy, przenigdy żaden robotnik nie zaufa profesorowi. Profesorowie żyją w świecie fikcji, robotnicy to sól ziemi. Dzielna Ania nie wycofała się jednak i tak powstała Solidarność. Podczas gdy ciocia Ania zapierała się że nie wyjdzie ze stoczni, wujaszek Lechu chciał strajk zakończyć i namawiał robotników do opuszczania stoczni. Istnieje dzisiaj spór o to, czy wujaszek Lechu rzeczywiście przeskoczył przez płot, czy przyjechał sobie na motorówce. Nie wiem co sądzą o tym inni, ale ja go widziałem na hulajnodze, jak bawił się z dzieciakami w parku. Bronek z Tadkiem jednak dalej doradzali i niektórzy zadawali sobie pytanie, kto doradza doradcom i skąd wiedzieli o czołgach. Tego mi dokładnie nie powiedzieli. Bronek z Tadkiem oraz z ich kumplem jąkałą założyli później „Die Jaden Zeitung” bardzo wpływową gazetę, którą wszyscy czytali i traktowali jak biblię.

Tak to jako mały chłopiec, syn agenta, miałem okazję przyjrzeć się jak powstaje historia. Później chodziłem już do szkoły w Gdańsku a tatuś mój miał coraz więcej pieniędzy i coraz częściej przesiadywał w knajpach. Kochałem go za to, bo pożyczał mi pieniądze a ja chodziłem z kolegami na flippery do salonu gier.

Po fikcyjnym przewrocie w 1989 roku, jak mawiał dziennikarz Michał Mońko, rodzice dali mnie do ogólniaka, najlepszego jaki wtedy był w Polsce, dokąd uczęszczały same dzieci agentów i tajnych współpracowników, nikt inny tam nie miał wstępu. Poziom nauczania był z pozoru bardzo wysoki, ale tatuś mój tak pogadał z panią nauczycielką by mi się krzywda nie stała i bym zawsze miał dobre stopnie. Nauka tam, wbrew pozorom, stała na bardzo niskim poziomie, bo wszyscy nauczyciele myśleli, że my jesteśmy tak genialni, iż w zasadzie wszystko wiemy i nie musimy się uczyć. Rodzice ładowali spore pieniądze na korepetycje byśmy wyrośli na odpowiedzialnych obywateli i być może załapali się na posadkę u Tadka czy Bronka. Nauczycielki miały wypisane w domu maksymę: Pamiętaj po pierwsze – zawsze dobrze oceniaj dzieci agenta i esbeka. Nie zapominaj o wojskowych. Z resztą moi koledzy byli takimi kujonami, że zachowywali się jakby pozjadali wszystkie rozumy, rwali się do odpowiedzi i mieli same piątki. Dlatego ja nie musiałem uczyć się wcale. Miałem co prawda czwórki, ale to mi wystarczało. Mogę tu z ręką na sercu oświadczyć, że w tej szkole nie nauczyłem się kompletnie niczego, bo na wszystko mi pozwalano. Nauczyłem się tylko pić piwo na przerwach. Bywało tak że wypijaliśmy po 3 browary na dużej przerwie, a potem spaliśmy na lekcjach i wszystkim się to bardzo podobało. Z niektórych przedmiotów wpisywałem sobie oceny samemu, bo pani zostawiała, niby to przez zapomnienie, dziennik na przerwach. Bardzo to lubiłem. Pani przez to chciała podciągnąć średnią ocen i wtedy ja byłem najodważniejszy. Brałem długopis i wpisywałem piątki wszystkim jak leci. Kiedyś przesadziłem, bo z geografii wpisałem sobie pięć piątek, wiedząc dobrze że ta pani i tak nic nie zrozumie, bo jest odznaczona, a osoby odznaczone tracą kontakt z tak zwaną rzeczywistością (dzieje się to również w innych branżach, na przykład ostatnio odznaczony uprzywilejowaną audycją Janusz Weiss na antenie radia Bzdet, czy tam Zet, nie rozróżniał telewizji Polonia 1 od TVP Polonia. Sytuacja ta tłumaczy poziom rozgarnięcia polskich redaktorów).

Na zajęciach pani pochwaliła mojego kolegę, nijakiego Kalisza o pseudonimie Seta, (bo na studiach miał 100 punktów na 100). W biegach na setkę miał również 100 bo nie mógł rozróżnić bieżni od stadionu. Kalisz wygrał jakąś olimpiadę geograficzną i pani odznaczona była zachwycona. Wzięła dziennik klasowy i chciała zobaczyć ile to piątek ma Seta, twierdząc że taki Olimpijczyk musi ich mieć najwięcej. Przeliczyła się jednak. Seta miał ich tylko 4, a ja Józef Pleśniak miałem ich aż 5, choć ani razu nie byłem na zajęciach. Pani chciała mnie poznać i zapytała się, który to jest taki mądry? Wtedy ja wstałem i powiedziałem uprzejmie, że Pleśniaka nie ma, bo przygotowuje się do bardo ważnej olimpiady historycznej z czego również jest najlepszy. Pani pokiwała głową i dała mi spokój, jednak cały czas nie mogła zrozumieć dlaczego nie zna tego prymusa. Później pomyliła bufet z obcinarką do papieru i tak straciła prawą rękę. W pokoju nauczycielskim nie było nikogo i biedaczka się wykrwawiła na śmierć. Odznaczono ją ponownie za poświęcenie, a na pogrzebie był sam Lechu Wałęsa lub jego sobowtór.

Kiedy odbywały się wybory prezydenckie w 1990 roku klasa była podzielona. Połowa stał za Lechem połowa za Tadkiem, jednak ze wskazaniem na Tadka, bo był łagodniejszy i mówił jak żółw. Ja w zasadzie mogłem być za Tadkiem, bo go bardzo lubiłem i znałem, ale za bardzo straszył czołgami i obiecywał jakąś grubą krechę. Dobrze pisali o nim w „Die Jaden Zeitung”. Jednak postawiłem na czarnego konia Stanisława Tymińskiego, bo lubiłem Staszka Tyma i prawie się nie omyliłem. Dziś z perspektywy czasu wiem, że słusznie wtedy zrobiłem, to był jedyny uczciwy kandydat. Wtedy to pierwszy raz intuicja mnie nie omyliła. Zaufałem jej później całkowicie. Pamiętam z tego czasu dzisiejszego wodza Jarka, jak tłumaczył ludziom po kościołach że Tymiński jest szamanem i działa jak Kaszpirowski. Odin, dwa, tri, czetyrie, idziesz i głosujesz na mnie. Dzisiaj okazuje się że również Tadek, Bronek i Adamek byli szamanami. O tym wtedy wodzu Jarek nie mówił, pewnie nie wiedział. Szkoda. cdn

W lipcu ubiegłego roku kraj obiegła wstrząsająca wiadomość. Rzecz
dotyczyła Chuderlawego Młodzieńca, którego chód mógł wskazywać na
odmienną orientację seksualną od lwiej części męskiego społeczeństwa.