Świat nie jest czarno biały
Bardzo przejęła mnie historia ojca pana Piotra S. Powtórzę ją, bo być może nie wszyscy trafili na jego komentarz. W czasie okupacji niemieckiej ojciec pana Piotra, mały dzieciak został złapany przez Bahnschutza na zabawie zwrotnicą i odprowadzony do lokalnego esesmana. Kochanka esesmana, Polka wyprosiła zwolnienie malca. Została później przez sowietów brutalnie zgwałcona i utopiona.
Mój ojciec, więzień karnej kompanii w Oświęcimiu znalazł się po wyjściu z obozu w Dębicy, gdzie ścierał się front sowiecki z niemieckim. Zbierając drzewo w lesie spotkał przerażonego oficera Wermachtu, który zgubił swoje oddziały. Jak mówił, potrafił zobaczyć w nim nie wroga, lecz tylko przerażonego człowieka i wskazał mu drogę ucieczki.
Kiedy opowiadałam o tym publicznie( nie pamiętam czy na spotkaniu z dziennikarzami, czy na uniwersytecie Humbolta w Berlinie) znalazł się jakiś mądrala, który orzekł, że jego zdaniem to tylko rodzinny mit. Nie jestem w stanie tego zweryfikować – odparłam, ale proszę się zastanowić, co chciał przekazać ojciec dzieciom opowiadając taką( być może zmyśloną) historię.
Istnieje poziom człowieczeństwa poniżej ( a może powyżej) polityki, historii, sentymentów i resentymentów, na którym rozpoznajemy się wzajemnie jako bracia i siostry. Jak na sądzie ostatecznym- człowiek odarty z szat, honorów zaszczytów, nie broniony przez korporacje i nie osłaniany przez salony, nie usprawiedliwiany narodowością, ani względami politycznymi może rozpoznać we wrogu brata. Literatura i film często pokazują przykłady zbratania się w sytuacji ekstremalnej: więźnia z prowadzącym go strażnikiem, śmiertelnie rannych na polu bitwy.
Mój przyjaciel Marek opowiadał mi, że jako dorosły chłopak popłakał się zwiedzając pole bitwy pod Verdun. Dobrze rozumiałam jego uczucia, bo tłumaczyłam kiedyś dokumentalny film o tej bitwie, z którego wynikało, że tysiące ludzi utopiło się tam po prostu w błocie. Żołnierze wegetujący w przeciwległych okopach tej przedziwnej wojny pozycyjnej zawieszali prywatnie broń i urządzali wspólne biesiady, a nawet przyjaźnili się, żeby potem- gdy przyszedł rozkaz- do siebie strzelać.
Jednak poza tym ekstremalnym obszarem borykamy się z dziedzictwem narodowym, kulturowym, historycznym, które bywa dla ludzkiej molekuły więzieniem. O tym czy działając odwołamy się do człowieczeństwa czy do roli, jaką pełnimy w strukturze decydują na ogół okoliczności zewnętrzne. Czasami działamy instynktownie, czasami musimy wybierać. Jest to ciężar- nie przywilej i niejeden wolałby, żeby los za niego zadecydował i zwolnił go od odpowiedzialności.
Wracając do ojca- postąpił racjonalnie i szlachetnie. Wojna kończyła się i śmierć jednego przerażonego Niemca nie miała wpływu na jej losy. To, że nie przyszło mu do głowy się mścić za straszliwe obozowe przeżycia też mi się podoba. Czy jestem z niego dumna? Raczej dziękuję losowi, że oszczędził mi podobnej próby.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 2265