Babuleńka cóż jest winna, że jest taka, a nie inna
Ze sportową satysfakcją rejestruję różne gafy popełniane przez hrabiego Komorowskiego. Swoim bon mot: „woda ma to do siebie, że się najpierw zbiera, a potem spływa” zdystansował Cimoszewicza z jego słynnym: „trzeba się było ubezpieczyć”. Jeżeli pan hrabia chce iść w ślady swej, jeszcze lepiej urodzonej, francuskiej koleżanki, która przeszła do historii powiedzonkiem: „ nie mają chleba, niech jedzą ciastka”, powinien pamiętać, że jej relacje z ludem francuskim nie ułożyły się najlepiej.
Zaszokowały mnie natomiast komentarze dotyczące żony Komorowskiego, od których roi się we wpisach. Locha, krowa, czarownica, wieloryb to określenia najłagodniejsze. Nigdy nie widziałam tej pani, ale wydaje mi się, że nie zasłużyła na takie traktowanie. Nie pchała się do mediów, nie uczyła nikogo jeść łyżeczką, ani nie pokazywała w tańcu bielizny. Czy autorzy wpisów uważają, że Komorowski, dla poprawy wizerunku, powinien jak Marcinkiewicz wymienić żonę na jakąś młodą królową przedmieścia?
Rozumiem, że pani Komorowska obrywa w rewanżu za duńskie kobiety nazwane przez pana hrabiego kaszalotami.
Jak widać kto mieczem wojuje.....temu żona od miecza ginie.