Blockchain zniszczyłby komunizm szybciej niż Solidarność!
W PRL-u każdy wiedział, że złotówka jest nic niewarta. Inflacja żarła oszczędności szybciej niż rdza Polonezy. Państwo udawało, że płaci, ludzie udawali, że pracują. Realnym pieniądzem był dolar – nielegalny, ale prawdziwy. Za złotówki można było dostać papier toaletowy, za dolary – domy i samochody.
Moje pokolenie żyło w dwóch rzeczywistościach: w jednej płaciło się w złotówkach, w drugiej myślało w dolarach. Państwo drukowało, ludzie przeliczali.
System utrzymywał się tylko dlatego, że nie było alternatywy elektronicznej. Wymiana działała przez cinkciarzy i znajomości. Gdyby wtedy istniał Bitcoin, cały PRL rozpadłby się znacznie szybciej. Bo nikt nie trzymałby oszczędności w walucie, którą można dodrukować decyzją sekretarza. Wystarczyłoby kilka milionów portfeli kryptograficznych i państwo straciłoby kontrolę nad wszystkim – handlem, cenami, lojalnością ludzi.
Gdy współczesne waluty państwowe zaczną się załamywać pod ciężarem długu, kryptowaluty przejmą rolę, jaką kiedyś pełnił dolar w Polsce. Bitcoin to dolar bez państwa, rynek bez milicji, wartość bez drukarni. Tam, gdzie w PRL-u stał Pewex, dziś stoi aplikacja. Tam, gdzie była kolejka po bony PeKaO – dziś jest kod QR. Tam, gdzie cinkciarz ryzykował więzienie, dziś wystarczy portfel sprzętowy.
Zjawisko to już widać w Ameryce Południowej. Peso, bolívar, real – wszystkie chore na tę samą przypadłość, co kiedyś złotówka: państwową chciwość. Nieważne, czy to socjalizm, czy populizm fiskalny – efekt jest ten sam. Ludzie nie czekają już na reformy. Po prostu uciekają do cyfrowych pieniędzy. W Argentynie pracownicy IT dostają wypłaty w stablecoinach, w Wenezueli Bitcoin zastąpił dolara, w Salwadorze stał się prawnym środkiem płatniczym. To nie rewolucja ideologiczna, lecz techniczna ucieczka z niewydolnego systemu.
Kiedyś inflacja niszczyła wszystko, bo nie było dokąd uciec. Dziś istnieje alternatywa – pieniądz, którego nie da się dodrukować, zdewaluować ani skonfiskować. Dlatego upadek współczesnych walut fiducjarnych nie skończy się już katastrofą. Ludzie po prostu przestaną ich używać, bo mają sensowną alternatywę. A gdy nauczą się powszechnie rozliczać w kryptowalutach, już nigdy nie wrócą do walut państwowych. Państwa stracą najważniejszy instrument władzy – kontrolę nad pieniądzem.
Kiedy PRL upadł, uratował nas dolar. Kiedy upadnie dolar, uratuje nas matematyka i komputery.
Po upadku dolara i eurokrachu Europa pójdzie tą samą drogą, co Ameryka Południowa – tylko z większą arogancją i impetem. Ludzie stracą zaufanie do państwowych banków. Rządy spróbują ratować system cyfrowym pieniądzem centralnym – CBDC, nowym PRL-em w wersji elektronicznej: limitowane przelewy, punktowe nagrody, automatyczne podatki i zakaz anonimowych transakcji. Ale to się nie utrzyma. Ludzie wybiorą wolność – wolność, którą już mają, choć jeszcze jej nie rozumieją.
Włosi i Hiszpanie przejdą na stablecoiny. Niemcy stworzą własne tokeny przemysłowe. Europa Wschodnia – jak zwykle – nauczy się kombinować szybciej niż reszta. Powstaną lokalne, oddolne rynki kryptowalutowe: niezależne od banków, fiskusa i Unii. Firmy będą się rozliczać w nowym kryptostandardzie.
Nie będzie jednego pieniądza Europy, tak jak nie ma już jednej Europy. Zostanie archipelag wolnych protokołów – każdy wybierze taki, któremu ufa bardziej niż politykom.
Grzegorz GPS Świderski
https://t.me/KanalBlogeraGPS
https://Twitter.com/gps65
Mam kolegę, który w czasach PRL-u jechał taksówką z dolarami, by kupić samochód. Był jeszcze młody i głupi, więc powiedział o tym taksówkarzowi, a nie wiedział jeszcze, że taksówkarze to konfidenci. Na miejscu, zanim doszło do transakcji, przyszła milicja i mu całą kwotę odebrała. Od tego momentu do dziś wszystko robi nielegalnie i potajemnie.
"Gdyby wtedy istniał Bitcoin, cały PRL rozpadłby się znacznie szybciej."
BTC jest używany np. w Wenezueli, bo nie można ustalić kto wpłacił kasę. Ale reżim w Wenezueli ma się dobrze. Ba, nawet prowadzi akcje zaczepne w internecie. Więc nie jestem pewien, że BTC obaliłby reżim PRL. To raczej dogadanie się Gorbiego i Reagana obaliło komunę w PRL. Nikt nie przypuszczał po stanie wojennym, że komuna tak szybko runie, oprócz kilku wtajemniczonych. Jaruzel i Kiszczak dobrali sobie podatnych do zgody opozycjonistów i z nimi negocjowali przekazanie władzy. Paru księży bezpieka zabiła, aby postraszyć opozycjonistów i byli bardziej skorzy do zgody. Ale okrągły stół przebiegł w miarę bezkrwawo.
To wszystko prawda — istotne były czynniki polityczne, a nie ekonomiczne. Ekonomicznie znaczenie miało tylko to, że gospodarka była w ruinie, co osłabiało władzę komunistów. Jednak gdyby władza całkowicie utraciła kontrolę nad walutą, to by jeszcze bardziej osłabła, co dałoby więcej siły nacisków politycznych. Ludzie używali dolarów, za co groziły szykany, nawet więzienie. Operowanie wtedy Bitcoinem i zagranicznymi giełdami wymiany, zamiast cinkciarzy pod bankami, byłoby dużo trudniejsze do wykrycia przez władzę. Dolary mogli mi na granicy skonfiskować, a Bitcoina będę miał nawet jeśli nago przejdę granicę.
"Bitcoina będę miał nawet jeśli nago przejdę granicę"
Komuniści mają swoje metody, aby ich ofiara wydała wszystkie kody do BTC. To nie waluta ma znaczenie, ale ideologia. Jak ktoś szanuje prawa człowieka wywodzące się z chrześcijaństwa, to ma wsparcie w wielomilionowych masach.
Komunistom nadal nie udało się ogłupić wielomilionowych mas, tak aby im sprzyjały. Jak ktoś sprzyja komunistom, to mamy powtórkę z Kuby, czyli z Cubanos Partizanos:)
Ale zmarnowali nam 45 lat życia w PRL-u. Gdyby wtedy był Internet, to by upadli dużo szybciej, a dodatkowo nie wylądowaliby tak miękko...
"45 lat życia w PRL-u"
Urodziłem się w 1965 roku. Ponownie. Pamiętam, że byłem w poprzednim wcieleniu jakimś ukraińskim chłopem. Umarłem i nie chciałem wracać na tę płaszczyznę biedy z nędzą. Wielki Bóg Ramta zadecydował inaczej. Ale nie chcę z całych sił rozpowszechniać biedy z nędzą. I mam gdzieś Wielkiego Boga Ramthę:)
Gdyby wtedy był Internet, to by go wyłączyli.
Jak Internet będzie dzisiaj zagrażał rządzącym, to też go wyłączą.
Rządzący wyłączyli TVP, bo im zagrażała i żadna opinia publiczna, światowa, czy krajowa, wszystkie organizacje wolnościowe razem wzięta temu nie zaradziły z demokracją włącznie. A z garstki emerytów, którzy mieli odwagę bronić TVP zrobili pośmiewisko.
Ale jak ktoś chce wierzyć w "puklate" aniołki, niech wierzy.
Rozwiniętego Internetu nie da się wyłączyć w praktyce — można co najwyżej odłączyć kilka kabli, czy wprowadzić przepisy, które ludzie będą omijać. Blockchain nie działa w jednym kraju, tylko na tysiącach komputerów na całym świecie. A nawet gdyby ktoś fizycznie odciął całą sieć, transakcje i tak odtworzą się z kopii. Informacji nie da się zabić — można ją tylko opóźnić.
Wenezuela próbowała, Iran próbował, Chiny próbowały. Efekt? Ludzie dalej używają VPN-ów, Starlinka, sieci mesh i portfeli offline. Każdy reżim może wyłączyć telewizję, ale nie może wyłączyć matematyki.
Jednak rzeczywiście można wyłączyć Internet — ale trzeba to zrobić totalnie jak w Korei Północnej. Tylko że to trzeba było zrobić dawno temu, teraz jest już za późno. Dziś już jest za dużo w nim gospodarki, pieniędzy, administracji, ludzi i władzy. Państwa są od niego bardziej uzależnione niż obywatele. Teoretycznie można wyłączyć Internet, ale skutek byłby taki sam jakby w ogóle elektrownie wyłączyć i pozbawić ludzi prądu — skutkiem będzie albo rewolucja, albo szybka przegrana wojny z kimkolwiek.
Ale jednego nie można, kupić Ferrari za kryptowaluty i starego Poloneza też.
Jak coś drgnie w tym temacie, proszę poinformować na blogu, będzie to żelazny argument na prawdziwość pańskich wywodów na temat kryptowalut.
Starego Poloneza nie można kupić za jeny. No i co z tego? Można jeny wymienić na to, czego chce sprzedawca Poloneza. Kryptowaluty jeszcze nie są środkiem płatniczym powszechnie stosowanym. Do rozliczeń handlowych to ciągle nisza. Ale dokładnie tak samo nie można kupić Ferrari za złoto.
Giełda, mimo że jest rodzajem hazardu, to najważniejszy wynalazek nowoczesnej gospodarki: mechanizm, który pozwala przenieść kapitał z rąk pasywnych do tych, które potrafią go pomnożyć. Spekulacja to nie wada giełdy, tylko cena płynności — bez niej nie byłoby ani inwestycji, ani postępu technologicznego.
To, że na giełdzie można zbankrutować, nie znaczy, że giełda jest zła. Na drodze też można zginąć, ale nikt nie likwiduje samochodów. Giełda, tak jak rynek, nagradza rozsądek i karze głupotę — i w tym właśnie tkwi jej moralny sens. Spekulacje giełdowe, nawet traktowane czysto hazardowo, są dla gospodarki bardzo korzystne. Wszystkie wielkie wynalazki — od kolei po Internet — były finansowane przez rynek kapitałowy. Bez giełdy nie byłoby Apple, Tesli, Starlinka ani Microsoftu.