Przy okazji sprawy ACTA ujawniło się wielu weteranów walk „nie o taką Polskę”. Za każdym razem wywalczyliśmy zupełnie co innego niż chcieliśmy. W czym w takim razie braliśmy udział?
Jednym z wyreżyserowanych spektakli dla mas były moim zdaniem w Polsce wydarzenia roku 68. Przeciwstawia się je zupełnie niesłusznie październikowi i wydarzeniom roku 70 na wybrzeżu. Rok 68 to rzekomo pierwszy zryw wolnościowy Polaków, walka o wolność słowa i inne imponderabilia, natomiast październik i rok 70 to walka o „kiełbasę zwyczajniacką”. Od początku do końca to kłamstwa wpisane już do historii. O wolność i niepodległość walczono od zakończenia wojny. Za swoje przekonania ludzie byli torturowani, wieszani, rozstrzeliwani. Wielu ciał do tej pory nie odnaleziono. Za udział w wydarzeniach 68 można było oberwać co najwyżej kilka pałek po plecach. Oczywiście polski rok 68 był odpryskiem europejskiej rewolty młodych. W Polsce jednak ten zryw został skrzętnie zagospodarowany, skanalizowany i wpisany w dobrze wyreżyserowany spektakl. A ci, w czyjej obronie ofiarnie i bezmyślnie stanęliśmy rzeczywiście byli karani- na ogół wyjazdem z całym majątkiem za granicę, gdzie czekały mieszkania i ciepłe posady. W czasach gdy za próbę ucieczki z komunistycznego raju wielu poniosło śmierć.
Nie do pojęcia jest dla mnie do dzisiaj dlaczego rozsądni ludzie bronili wtedy stalinowskich aparatczyków, wyrzuconych z pracy w ramach wewnętrznych rozgrywek stalinowskiego gangu. Wielce wzburzona koleżanka poinformowała mnie na przykład, że pracę w filmie straciła pani Różańska (żona „tego” Różańskiego) . „Nie wiesz co dla Polaka znaczy to nazwisko?”- zapytałam zdumiona „Dlaczego mam się nad nią rozczulać?”. Oczywiście, że wyrzucono ją za pochodzenie i to bardzo nieelegancko, bo po przyjściu do pracy zastała swoje biurko zajęte.
Trudno jednak porównać jej traumatyczne przeżycia z przeżyciami ludzi, którzy wpadli w ręce jej męża.
Zdarzali się jednak wśród nich ludzie o wyższym poziomie samoświadomości. W liceum Żmichowskiej łaciny uczyła pani Preisowa. Bardzo ją lubiłam bo była świetną nauczycielką i niezwykle inteligentną osobą. Miała dla mnie nieusuwalną wadę – była w partii. Pani Preis powiadomiła mnie pewnego dnia wielce wzburzona, że jej mąż został wyrzucony z pracy. Też zastał swoje biurko zajęte. Takie były widać maniery chamów. ( 68 rok jako walka chamów z Żydami to koncepcja Jedlickiego- nie moja) „Kto mieczem wojuje ten od miecza ginie”- powiedziałam niezbyt uprzejmie. „Co racja, to racja”- przyznała, bo była osobą logicznie myślącą.
Ktoś opowiadał mi że profesor Buras patrząc na tabliczkę na drzwiach swego pokoju z napisem: „profesor doktor habilitowany Bronisław Buras” skomentował: „pięć słów i pięć kłamstw”. Nie biorę odpowiedzialności za tę piękną anegdotę, bo tego nie słyszałam. Nie jest jednak zupełnie nieprawdopodobna. Profesora spotkałam wkrótce po wydarzeniach marcowych w Kazimierzu Dolnym. Poszliśmy na kawę. Byłam dla niego postacią zupełnie anonimową Mógł mnie kojarzyć co najwyżej z upodobania do jego psa spaniela. „Tak jak zostałem profesorem, tak też przestałem nim być”- powiedział. Nie wypadało mi drążyć tematu. Lubiłam go i jak na potrzeby mojego małego rozumku wykładał bardzo dobrze.
Jeszcze jedno autentyczne wydarzenie. Około 70 roku nocowałam (nie pamiętam dlaczego) na Hali Kondratowej i na prośbę dwóch starszych panów poszłam z nimi na Czerwone Wierchy. Jak się okazało jednym z nich był Wilhelm Billig. W skurczonym, nieśmiałym, uprzejmym staruszku nie rozpoznałam człowieka, którego miałam okazję oglądać z daleka, jako nadętego, butnego, komunistycznego bonzę.
W 56 roku spędzałam z rodzicami wakacje w ośrodku Ministerstwa Łączności w Świdrze.
Wtedy na fali rzekomej demokratyzacji różne rządowe ośrodki otworzyły swe podwoje dla zwykłych obywateli. O ile pamiętam demokratyzacja wczasowa trwała dokładnie rok.
W ośrodku tym osobne skrzydło zajmował rodzina Billiga, a jego dzieci miały zabronione zabawy z polskim plebsem. Od 56 do 68 roku Billig był natomiast pełnomocnikiem rządu do spraw wykorzystania energii jądrowej i nie zapisał się dobrze w pamięci zależnych od niego ludzi.
Miałam przewagę wieku i sprawności fizycznej, a na wycieczce byłam wyłącznie na prośbę zainteresowanych. W tych czasach nie spacerowałam (dla zasady) po Krupówkach, Giewoncie i Czerwonych Wierchach. Z bezczelnością osoby młodej zapytałam wprost: „Kim pan jest z zawodu, bo przecież jasne, że nie inżynierem czy fizykiem?” „Jestem filologiem klasycznym i wiem, że nie powinienem zajmować się techniką”- odparł Billig. Jego kolega wyszeptał mi potem do ucha w schronisku: „jaki tam filolog klasyczny, to krawiec mężczyźniany”. Tak czy owak uszło z niego powietrze i przemówił ludzkim głosem. Nie wiem na ile ta dojrzałość, wynikła z upadku, mu wystarczyła. Nie śledziłam jego dalszych losów.
Wracając do wydarzeń roku 68. Byłam na ostatnim, historycznym przedstawieniu „Dziadów”. Bawiliśmy się świetnie. Na sali widać było gołym okiem klakę. Co pewien czas zrywali się w różnych miejscach panowie (wyróżniający się jednak wyglądem) i wznosili, a raczej prowokowali antyrosyjskie okrzyki, które sala oczywiście z lubością podejmowała. Potem pomaszerowaliśmy pod KC i do Mickiewicza. Ktoś rozdał banany, którymi moi znajomi machali prowokująco. Był to podpis- zaliczali się do bananowców i byli z tego dumni. Nie byłam bananowcem, miałam złe pochodzenie. Cisnęłam swego banana do kosza choć wtedy był to rarytas. Wydawał mi się zgniły.
8 marca załatwiałam coś w bibliotece UW i byłam rano na dziedzińcu. Na własne oczy widziałam przedstawicieli ludu pracującego miast i wsi drzemiących w autokarach. Chyba jakaś wróżka im podpowiedziała co powie Michnik, jak zachowa się rektor i jak potoczy się spontaniczny protest.
Jestem bardzo kiepskim widzem teatralnym. Należę do osób, które mimo woli widzą liny, na których zstępuje z nieba anioł. Opery też słucham we własnym domu, z zamkniętymi oczami, w pozycji horyzontalnej i za nic w świecie w słuchawkach( przepraszam za ekshibicjonizm), żeby nie widzieć, że primadonnie przekrzywiła się peruka.
Nieustannie jesteśmy statystami w cudzych spektaklach. Nawet jeżeli wydaje się nam, że gramy w nich główną rolę. Statysta to nic złego- pod warunkiem, że wie co robi i w czym uczestniczy.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 10770
Całkiem logiczne, że 1968 nie pasuje do lat 1956, 1970, 1976, 1981 ;-)
Jaka szkoda, ze nieodzalowany tow. Wieslaw tej wypowiedzi nie doczekal ...
A tow.@remusowi się udało ;-)
Byłem wtedy dzieciakiem,więc niewiele pamiętam z marca'68. To pomnę,że moja Mama mówiła do Ojca,że jej kierownika działu wyrzucono z pracy (pracowała wtedy CWF-ie na Jagiellońskiej,czy Chełmskiej...),a starsi chłopcy z podwórka chwalili się,że goniła ich milicja ale nie dopadła ich,bo,jak to mówili "mieliśmy charakter w nogach i psy odpadły"...
Wyglądało to na teatralne przedstawienie kukiełkowe. Kukiełki podskakiwały w takt pociąganych sznureczków.
ciekawie było przeczytać.pozdrawiam Panią
autorke bloga teatr cieni...
otoz:
- nie wyrzucano jedynie wysokich urzednikow, ale tez zwyklych mieszkancow Polski, z Legnicy czy Dzierzoniowa, i nie z apartamentow na Mokotowie, ale z malych mieszkan - takich wyrzucanych wowczas byla wikeszosc jednak
- wyjazdy "z majatkiem" i "na dobre posady" tez nie dotyczyly wiekszosci; wiem, ze np. adoptowanje córce Tuwima kazano oddac pieniadze za ukonczone w PRL studia;
- zasadnicza roznica miedzy 68' w PRL a na tzw. Zachodzie - w PRL wszechobecny jezyk antysemityzmu (przeciw ktoremu jakos nie slyszalam aby bardzo protestowano)
moze wiec warto pokazywac rozne perspektywy??
Byłoby warto, żeby ktoś kto widzi to inaczej przekazał swoją wiedzę. Wiem , że było dużo krzywd i inaczej wyglądały te wydarzenia w Warszawie przesyconej komunistycznym establishmentem, a inaczej na prowincji. Spuszczono ze smyczy demony w celu wewnętrznych porachunków, a oberwali najsłabsi- jak zawsze.
jak mawia moj przyjaciel (w 68 mial lat 17, zamieszkiwal wowczas, wraz ze starym ojcem-buchalterem - w kawalerce - w Sosnowcu) - "Polska to byl dla mnie wtedy jedyny kraj, gdzie mi nie pozwalano byc Polakiem" - ot, taki maniak z niego, zawsze czul sie Polakiem, na emigracji tez
tcyh opiwiesci, wlasnie ludzi z mniejszych miast - wysluchalam wiele, mam nadzieje, ze przynajmniej czesc zostanie spisana
z tego co ja pamietam z "jatki 68" (na podstawie relacji starszych), to "wygrani" tylko tyle na tym stracili ze musieli zaplacic za wydrukowanie nowych banknotow uprzednio w kontrolowany sposob zniszczonych w Polsce.
Co do zwyklych mieszkancow Polski , to nie do konca jestem przekonany ze opierali sie temu wyrzucaniu... - na dodatek ktos musialprzeciez budowac "Ziemie Obiecana" a tymi z kibucow szkoda zawracac sobie glowe.
Ci co zostali, musieli splacac studia klepiac biede przez nastepnych 20 lat.
W latach 80-tych natomiast nikt nie wypominal nikomu studiow, wystarczylo nie podpisywac "lojalki"
Na Niezależnej lista blogerów zaczyna się dla mnie od Pani Izabeli Brodackiej Falzmann i szybko kończy na Panu Andrzeju Owsińskim.
Pozostać przyzwoitym i uczciwym w każdych okolicznościach przyrody, także tych mniej pięknych, to wyżyny człowieczeństwa.
Pozdrawiam.
Bardzo dziękuję i serdecznie pozdrawiam.
sądząc, że to chodzi o wolność. Dopiero rok potem koleżanka ze studiów dzielnie tropiąca wówczas syjonistów (nikt nigdy nie miał do niej o to pretensji) , następnie as dziennikarstwa na wielu placówkach zagranicznych a obecnie mama dwojga tuzów telewizyjnej propagandy wyjaśniła mi istotę sprawy, kończąc - ""wy polaczki pozostaniecie durnymi dziećmi, które zawsze można wepchnąć w maliny"
Właśnie o te maliny chodzi. Nie należy żałować, że się opowiadasz w słusznej sprawie. Ale jeżeli pomogleś gangsterowi? Ostatnio taksówkarz namawiany na udział w marszu niepodległości powiedział mi: "no i co takiego wywalczyliście, w 68 wyjazdy ale nie dla Polaków, w 81 kasę i przywileje dla ubeków? Wy już lepiej o nic nie walczcie, bo wam nie wychodzi."
A ja na szczescie na poczatku lat 80-tych pilnie sluchalem wykladow pani prof (wtedy doc) Jadwigi Staniszkis. To, co najbardziej utkwilo mi w pamieci to teza (moim zdaniem sluszna) ze systemy polityczne w Polsce po 45 roku, a dokladniej ich elity moga sie zmieniac jedynie dynamicznie, czyli przez dramatyczne przejecia wladzy jak w 56, 70, 80 89 .... A spoleczenstwo potrzebne jest, aby zapewnic te dynamike, ktora steruja sily dazace do zmian. A jak sie juz zmieni to .... (moja teza) bedzie "po staremu".
I tu ma Pani racje.
Wszystkiego najwspanialszego
Cieszę się, że się Pan zgadza. Chciałabym z tych okruchów złożyć jakiś obraz. Czy to możliwe? Pozdrawiam
Poznałam syna Billiga i jego ówczesną dziewczynę. Też Żydówkę. Oboje bardzo sympatyczni. No ale główna znajomość z nimi przypadła na okolice marca, wtedy hierarchie się zmieniały.
Piotrek był całkiem rosły - jak widać w przeciwieństwie do ojca. Podobno wyjechał później do Szwecji. Czyżby ojciec został w Polsce? Był rzeczywiscie krawcem, tak wieść (późniejsza) niosła. To właśnie Piotrek był na filologii klasycznej, ojciec zaczerpnął z doświadczeń syna.
8 marca na dziedzińcu pamiętam. W pewnym momencie uciekaliśmy przez murek przy Historii do budynków mieszkalnych przylegających do Krakowskiego. Tam wystawiono nam przez okna krzesełka, po nich przez mieszkania na Krakowskie. W tym "biegu przez płotki" słyszałam uderzenia pałek po plecach moich sąsiadów, mnie jakoś ominęły.
Wcześniej na dziedzińcu jeden z przedstawicieli "klasy robotniczej" (takich udawali przywiezieni autokarami zomowcy) zabierał jakiemuś cudzoziemcowi aparat fotograficzny. Biedak krzyczał coś w rodzaju "My law, my law!" Zomowiec na to "Ja ci dam loj!" i aparat zabrał, jego właściciela cokolwiek poturbowawszy.
Pamiętam z tych czasów (z widzenia) skromniutkiego, niepozornego Kuczyńskiego - kto by wtedy pomyślał, co z niego wyrośnie. Pamiętam też trochę innego płazu - mówiąc językiem red. Michalkiewicza.
Pani tekst jest głębszy, problemowy. Mój dopisek ot, taki, subiektywny i "przyczynkarski". Ale nie mogłam się powstrzymać - ech, dawne czasy.
Pozdrawiam!
Proszę zauważyć jak pięknie zgadza się układanka. Zapamiętałam tego filologa klasycznego, mam bardzo dobra pamięć do takich pozornie nie znaczących wydarzeń. Dziękuję za uzupełnienie i serdecznie pozdrawiam.
I tylko żal, że taki tekst nie pojawi się w podręczniku historii Polski. Zamiast tego gimnazjaliści i licealiści otrzymają, po raz kolejny okrojoną, zakłamaną historię Polski według kloaki szechterów, kwaśniewskich i grossów. Mój pierwszy młodzieńczy Sylwester w 1968 roku, w Rzeszowie. Zapamiętałem drobną, pijącą dużo wina dziewczynę. Gdzieś koło północy zaczęła płakać, że za kilka dni wyjeżdża z Polski do Wiednia, a później do Izraela. Wyjeżdża bo jej mama mówi, że tam jest lepsze życie. A tutaj w Rzeszowie jej ojciec lekarz pracuje za marne, państwowe pieniądze. Jak dla mnie żyli świetnie. I wyjechali. I pewnie lekarz przydał się izraelskiej armii. Ale świnie i ludzie nikczemni spod znaku szechtera, goldberga, blumsztajna, itd. będą propagować przez kolejne sto lat teorię tzw. antysemickich czystek w Polsce roku 1968. No bo na tym można zarobić i szantażować kolejne pokolenia Polaków. Żydowscy kłamcy tę sztukę opanowali wspaniali. I kłamią, kłamią, kłamią. A tekst Pani Izabeli jak zawsze prawdziwy i znakomity. I tylko żal, że nie można go będzie przeczytać w polskich gazetach. Takich nie ma. Są tylko polskojęzyczne, gebelsowsko-stalinowskie gadzinówki - G.Wno, Newsweek, Wprost, Polityka, Przekrój i jeszcze kilka.
Nie chciałabym kogoś skrzywdzić. Dziewczyna o której Pan pisze na pewno bardzo przeżywała konieczność wyjazdu. Ja też żegnałam na dworcu Warszawa Gdańska znajomych, którzy wyjeżdżali zrozpaczeni, bo zostawiali tu przyjaciół i całe życie. Ten los zgotowali im jednak towarzysze partyjni a nie społeczeństwo polskie. Pozdrawiam
Nie jestem w stanie znieść ogromu cierpień, zadanych im przez Niemców w czasie okupacji.
Jest to dla mnie nie do wytrzymania i fizycznie boli. A szczególnie dzieciaków mordowanych żal.
To samo identycznie czuję, jak myślę o mordowanych okrutnie na Wołyniu Polakach, a szczególnie umęczonych najmłodszych.
Po prostu nie mogę tego przeboleć.
Znam to jedynie z wiarygodnych źródeł, bo urodziłem się kilkanaście lat po wojnie.
Ale mam to przed sobą, jakbym na to patrzył osobiście i wczoraj.
Wobec takich wydarzeń, ekskluzywna emigracja jest igraszką.
Moi przodkowie i przodkowie mojej żony ratowali Żydów jak mogli. I w ogóle ratowali zagrożonych ludzi jako takich.
Nie możemy łatwo przeboleć okupacyjnych udręk.
A co dopiero powinni czuć sprawcy tych zbrodni ?? I ich potomkowie ?
zadane Polakom prez Niemców. Możesz podzielić się swoimi doświadczeniami?
Generalnie nie dzielę ludzi cierpiących na narodowości. Gdyby chcieć zważyć cierpienia zadane przez Niemców ludziom w okresie wojny w podziale na grupy, no to pełna zgoda z panem redaktorem Stanisławem Michalkiewiczem, że najbardziej z rąk Niemców ucierpiała grupa heteroseksualistów.
Natomiast Szanowna Autorka tego blogu pisze o ż/Ż/ydach. Stosowne jest i uprzejme komentowanie tematyczne, przynajmniej luźno.
Teraz odpowiadając, jak chodzi o me własne doświadczenia cierpień zadanych mi osobiście przez Niemców, to bezpośrednio dręczony fizycznie nigdy przez nich nie byłem. Nie było mi dane urodzić się w okresie okupacji i cierpień fizycznych. Jako urodzony kilkanaście lat po wojnie po prostu nie miałem styczności z Niemcami, aż do wyjazdów do Niemiec w latach 80-tych.. No a tam, to raz jeden napadli mnie lekko pijani niemieccy wyrostkowie - zresztą brali mnie początkowo za Holendra albo Jugosłowianina i w rezultacie obrzucili mnie tylko grubymi palikami a potem oddaliłem się od nich. A poza tym wielokrotnie słyszałem na popularnych festach niemieckie chóralne śpiewy pieśni hitlerowskich, zarówno antypolskie jak antyżydowskie wykonywane przez pijanych biesiadników. Jakiś tam typowe a wszaskliwe "fluchte polnische schweine", "jude raus", itp.
Oni tam po prostu mają taką powszechną tradycję i lubią śpiewać i przy tym pić dużo piwa. Tacy już są.
No i oprócz takich poznałem zarazem w Niemczech wielu bardzo przyzwoitych Niemców.
Z kolei jako rodzina, no to i owszem, straty ponosiliśmy.
Udręka była udziałem naszych rodzin, aczkolwiek nie przesadzajmy.
Generalnie absolutnie nie można jej przyrównać do cierpień polskich na Wołyniu z rąk Ukraińców czy cierpień żydowskich na terenach okupowanych z rąk Niemców.
Zarówno w rodzinie mojej, jak i rodzinie mojej żony oczywiście wojna zostawiła ślad. Np jeden z krewnych z linii mojej żony został za rozbrajanie Niemców wtrącony do obozu śmierci i przepadł. Wszystko było dobrze, ale do momentu, gdy kiedyś jeden z rozbrajanych Niemców błagał go o litość i nieodbieranie broni z uwagi na strach przed wysyłką na front wschodni. Krewny uległ tej presji, a tamten odwracając się z podzięką zapamiętał sobie twarz naszego krewnego. Ów krewny, nawiasem, był żołnierzem AK, zaś w jego mieszkaniu był mały magazyn broni i też na dodatek ukrywająca się rodzina żydowska. Niemcy nie wiedzieli kogo złapali, bo by nikt z tej części rodziny z życiem nie uszedł.
Inny z kolei - kuzyn tamtego - w pracy odezwał się nieuprzejmie do Niemców. Zapytali go żartując, czy gdyby był w wojsku i otrzymał rozkaz zabicia Niemców, to czy by go wykonał. Gdy bez namysłu odpowiedział twierdząco, został wydany gestapo, tam uznany za niebezpiecznego. Prawdopodobnie była to prowokowana wsypa kogoś ze współpracowników polskich lub niemieckich, jak to w pracy - konflikty bywają od początku świata.. Ale w tamtym czasie nie wylatywało się za karę z pracy tylko do obozu... Tak czy inaczej zginął szybko w Auschwitz.
Inny krewny - generał - w Sowietach pracował dla Armii Andersa. Tam udało mu się uratować tysiące Polaków i Żydów, jest też bohaterem bitew armii polskiej z Niemcami. Był kochany przez prostych żołnierzy, znany z siły fizycznej, elegancji, humoru i jak to w naszej rodzinie z "mocnej głowy", która pozwoliła mu dowcipnie uratować wielu ludzi w Sowietach. Lekko nie miał, tułał się, bo po wojnie nie mógł był powrócić z uwagi na czekający wyrok śmierci, podobnie jak inny bliski krewny, który z kolei siedział przez całą okupację w oflagu i też pozostał na obczyźnie. Opowiadał, jak będąc w oflagu, udzielał lekcji matematyki oraz rysunku. Na te lekcje uczęszczali zarówno Niemcy jak i Polacy.
Nigdy nie zrzekli się obywatelstwa przedwojennego i dlatego na emigracji żyli potem w biedzie.
Zaś krewny, który przebywał w Krakowie, znana przed wojną osoba w Polsce i na świecie - zaprzyjaźniony z JE prezydentem Mościckim i innymi osobami z kół rządzących przed wojną, też przeżywał przygody z Niemcami rozmaite i niebywale niebezpieczne. Nawet był wtrącony do gestapowskiego aresztu za stanowczą odmowę udzieloną żonie gubernatora dystryktu kradzieży polskich dzieł sztuki, cudem wyrwali go stamtąd sami Niemcy, bo na co dzień pracował w biurze niemieckim i "odwalał" techniczną robotę za Niemców i po prostu był im potrzebny i przez nich chroniony, aby pod pozorem tej pracy biura projektów budowlanych Niemcy obronili się przed posłaniem na front wschodni. To jest w ogóle ciekawa historia, bo ów krewny pracował w tym niemieckim biurze w ścisłym porozumieniu z władzami polskiego ruchu oporu i łatwo tam nie miał, nawet ciężko w pracy zachorował, miał atak serca i ledwo przeżył. Oprócz standardowych czynności jako tajne zadanie ratował potajemnie dla Polski zabytkowe obiekty i działa sztuki w Krakowie i to z dużym powodzeniem.
A po wojnie został niesłusznie oskarżony o "kolaborację z Niemcami" oraz o "współpracę z imperializmem amerykańskim". Mało go nie skazali. Wprawdzie w końcu z najwyższym trudem oczyszczony z zarzutów, dzięki wstawiennictwu kolegów z ruchu oporu /którzy ryzykowali życiem, bo przyznanie się do działania w ruchu oporu było po wojnie śmiertelnie niebezpieczne/, uniknął śmierci z rąk rządzących po wojnie w Polsce socjalistycznych i gestapowskich zbrodniarzy, ale przeżycia wywarły były potężny wpływ i zakończyły jego życie jakiś czas po okupacji.
W "podzięce" państwo polskie mianowało jedną z ulic w Krakowie nazwiskiem rodowym naszej rodziny, zaś małżonce owego krewnego ukradło w 1952 roku rodowe mienie skazując ją na śmierć głodową. Chodziło oczywiście o prześmiewcze perwersyjne socjalistyczne znęcanie się nad osobą zaliczaną do przedwojennych elit. W rezultacie tego maltretowania - będąc już po wojnie w starszym wieku - zachorowała na raka i zmarła.
Inny nasz krewny został przez Niemców wtrącony do katowni w Lublinie, ale było to pod sam koniec wojny i udało mu się cudem przeżyć.
Generalnie wszystkie osoby z naszej rodziny oczywiście miały wielki żal do Niemców za ich zbrodnie przeciwko Polsce.
Ale jeśli idzie o nasze rodziny, to trzeba ze smutkiem stwierdzić tę prawdę, że jeszcze gorzej jak przez Niemców w okresie okupacji, była nasza rodzina traktowana przez władze powojenne i to od zakończenia wojny aż do chwili obecnej. Tego typu opinie słyszałem z ich ust częstokroć osobiście - poparte silnymi ewidentnymi dowodami i nie mam powodów im nie ufać.
Wprawdzie powojenni władcy bezpośrednio już nikogo z rodziny nie zabili, ale przecież to już były nowe, bo powojenne standardy !
A tymczasem maltretowanie było przemożne a inwigilacja i ucisk znacznie większe jak za okupacji.
Wyraźnie słyszałem na własne uszy, że jeśli cierpieli za okupacji, to głównie z powodu podejmowanego ryzyka. Gdyby żyli spokojnie i nie ryzykowali walcząc potajemnie z okupantem, to ofiar rodzina poniosłaby znacznie mniej. Znam z opowiadań rodzinnych wiele kuriozalnych czy tragikomicznych perypetii z tym związanych, ale to już opiszę kiedyś w większym dziele.
To takie krótkie reminiscencje, bo przecież trzeba by grubych ksiąg, by dokładniej opisać historię wszystkich krewnych.
Mamy zamiar za jakiś czas w wolnej chwili już oficjalnie i w szczegółach opisać monograficznie dzieje przynajmniej części tych krewnych, którzy w Polsce byli powszechnie znani, aby dopełnić encyklopedycznych informacji. Bo obecnie dzieje tej rodziny są zupełnie sfałszowane przez powojennych socjalistów rządzących Polską od zakończenia wojny do chwili obecnej.
Np. w Wikipedii na temat naszej rodziny są zamieszczone liczne kłamstwa...
A teraz, w drodze rewanżu uprzejmie proszę, aby dla odmiany Waszmość raczył rzucić garść historycznych informacji o Swej Wspaniałej i Zacnej Rodzinie !!
Uprzejmie pozdrawiam
Perły..
wybacz spoufałości, ale nawat ja, stary piernik wiem, że istnieje coś takiego jak netykieta, która podobno dopuszcza "tykanie się" współpiszących. To tyle wstępu.
Napisałeś się Acan zupełnie niepotrzebnie, bo mnie nie chodziło o okupacyjne historie rodzinne. Bądź łaskaw Acan, przeczytać jeszcze raz moje pytanie i zastanów się trochę nad nim.
Również pozdrawiam