Jak pisałem w poprzedniej notce (http://salonowcy.salon24… ), gdy szedłem w ubiegłą niedzielę do Bazyliki Mariackiej na mszę ku pamięci Żołnierzy Wyklętych, im bliżej miałem do kościoła, tym częściej zaczęły mnie wyprzedzać falangi maszerujących dziarskim krokiem w tę samą, co ja stronę młodych ludzi z narodowymi flagami na ramieniu i biało czerwonymi opaskami na rękawach. Było ich więcej i więcej.
Pamiętam, że ostatnim razem tak zaaferowany tłum ciągnął do Kościoła Mariackiego, gdy do Polski dotarła wiadomość o zamachu na Jana Pawła II-go.
Zacząłem się tedy zastanawiać, co się tym razem stało? Co tylu ludzi, w znakomitej większości młodych wyciągnęło z domów? I chyba znam powód tego exodusu.
Otóż w roku 2007 w Polsce przejęła władzę Platforma Obywatelska pod wodzą złotoustego Donalda Tuska, który zbałamucił sporą rzeszę Polaków, którym wmówił, że stanowią krajową „elitę”, w co oni lekkomyślnie uwierzyli, a nie chcąc utracić owego wynoszącego ich ponad resztę „ciemnogrodu” statusu stali się bezkrytyczni w stosunku do poczynań władzy.
I choć Platforma nie umiała rządzić rządziła, gdyż tak się szczęśliwym dla niej trafem złożyło, że akurat wtedy z Brukseli zaczęły napływać konkretne pieniądze, co umożliwiło bezpłodne administrowanie państwem i utrzymywanie społeczeństwa w złudnym przekonaniu, że Polska rośnie w potęgę i nic złego już jej zagrozić nie może.
Ta iluzja doprowadziła z czasem do powstania gigantycznej dziury budżetowej skutkiem złego rządzenia i niekończącego się ciągu afer gospodarczych tak częstych, że nie nadążano już z zamiataniem pod dywan, więc ubezwłasnowolniono prokuraturę i sądy. Słowem rozpoczął się pełzający rozkład struktur państwowych.
Zaczęło rosnąć bezrobocie, a pozbawieni perspektyw młodzi ludzie poczęli masowo emigrować za chlebem.
A jak wybuchła afera podsłuchowa i nieopacznie wyszło na jaw, że jak powiedział minister Sienkiewicz państwo polskie już praktycznie nie istnieje, a Tusk zdawszy sobie sprawę, że doprowadził Polskę na skraj katastrofy uciekł do Brukseli - poplecznicy Platformy zaczęli zwolna ruszać mózgownicą, czy aby ich ktoś nie robi w konia.
Aż nadszedł czas ukraińskiego Majdanu i raptem ta sama partia rządząca, która Polakom przez całe lata tłumaczyła, że to już nie ta sama Rosja, co kiedyś, a Putin jest naszym przyjacielem, - dosłownie z dnia na dzień w żywe oczy się tego wyparła tracąc w oczach znaczącej liczby Polaków wiarygodność.
Zaś, jak Putin zajął Krym i począł połykać wschodnią Ukrainę, a Żyrinowski zagroził w rosyjskiej Dumie, że jak będzie trzeba to Rosja zrzuci ładunek nuklearny na Warszawę, nawet najżarliwsi miłośnicy Platformy zrozumieli, jak ich oszkapiono.
Bo oto się okazało, że Putin jeśli tylko zechce może Polskę nakryć sowieckim czapkami w ciągu jednej doby, a Rzeczpospolita nie ma się czym bronić, bo armię praktycznie zlikwidowano, a na wyposażeniu wojska jest kilka zdezelowanych F16 bez głowic rakietowych i archaiczny sprzęt pamiętający jeszcze drugą wojnę światową.
I strach padł na ludzi, gdyż sobie uświadomili, że jesteśmy niemającym nic do gadania w Europie krajem, który w razie coraz bardziej realnego zaatakowania go przez Rosję nie jest w stanie się obronić.
Po raz pierwszy od roku 2007 Polacy zaczęli się bać o swoje domy, dobytek i rodziny, bo sobie uświadomili, że grozi im realne niebezpieczeństwo, a „gospodarz” państwa uciekł do Brukseli, zaś zastępująca go „gospodyni”, w razie czego…, cytuję za Ewą Kopacz:
„Jestem kobietą. Ja sobie wyobrażam, co bym zrobiła, gdyby na ulicy pokazał się człowiek wymachujący ostrym narzędziem, albo trzymający w ręku pistolet. Pierwsza moja myśl, tam za plecami jest mój dom. Więc wpadam do domu, zamykam się i opiekuję moimi dziećmi…”, koniec cytatu.
Sęk w tym, że tak samo myśli nie tylko pani Premier, ale jej ministrowie, urzędnicy i podległe służby.
Tak. Tak. Polacy, również ci, którzy poszli za Donaldem Tuskiem raptem sobie uprzytomnili, że na czele Państwa o zdemontowanych strukturach stoją nieudacznicy i tchórze, którzy w razie czego, będą dbali wyłącznie o własne tyłki, porzuciwszy naród na pożarcie wroga.
W tej dramatycznej sytuacji rodacy raptem przypomnieli sobie wrosłą w polską duszę i ratującą Polskę w historycznych zawieruchach dewizę wierności państwu: BÓG HONOR OJCZYZNA. Zrozumieli, że nikt im nie pomoże, jak się sami nie zjednoczą w imię Wszechmogącego, z nakazu etosu godności narodowej i troski o bezpieczeństwo swojej ojcowizny tak, jak nakazuje znak Krzyża, który jest symbolem ich korzeni chrześcijańsko narodowych.
I dlatego właśnie w ubiegłą niedzielę do Bazyliki Mariackiej przyszły takie tłumy ludzi reprezentujących wszystkie opcje polityczne. Po raz pierwszy od lat zobaczyłem w pochodzie mnóstwo nowych twarzy śmiertelników, którzy przyszli do kościoła w imię starego porzekadła: „Jak trwoga, to do Boga!”. A po kościele z własnej woli wzięli udział w patriotycznym marszu, gdyż zrozumieli, że jak sami nie zrobią porządku w Ojczyźnie nikt tego za nich nie zrobi. Bo historia uczy, że Polacy w obliczu militarnego zagrożenia zawsze się łączyli.
I to nieprawda, że niedzielny marsz był wyłącznie pisowski, bo ten pochód uformował się sam z siebie, spontanicznie, bez udziału działaczy partyjnych i polityków, a uformowali go ci, którzy przejrzeli na oczy i pojęli, że tym razem już nie na żarty źle się w Polsce dzieje i bezpieczeństwo narodowe jest wielce zagrożone.
A lepiszczem niedzielnego marszu była pamięć o Żołnierzach Wyklętych, których bohaterstwo, jak widać nie poszło na marne, bo idąc za Ich przykładem ludzie nabrali odwagi.
Bo ten niedzielny marsz był wyrazem „rewolucji perswazyjnej” narodu polskiego, którą w auli Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w krakowskich Łagiewnikach zapowiedział tuż przed śmiercią Kolumb „Współczesnej Polski Walczącej” i niezłomny kapłan kardynał profesor Stanisław Nagy wygłaszając prorocze słowa:
„W Polsce zaczyna się rewolucja. Nie chodzi tu jednak o rewolucję pospolitą, złą i destrukcyjną, tylko o rewolucję perswazyjną, taką w której naród coraz głośniej zaczyna wołać: To nie tak się rządzi! To nie tak kieruje się narodem! Rząd bowiem musi pamiętać, że jest na usługach narodu. Tymczasem tak nie jest. Dlatego też naród przypomina rządowi, co powinien robić. Przypomina na razie spokojnie. Z modlitwą na ustach, z Mszą św. na początku..”.
Serce mi rosło i łzy się do oczu cisnęły, jak w ubiegłą niedzielę zobaczyłem, że podzieleni przez złych ludzi Polacy znowu idą razem. Młodzieńczo radośni, bez przesadnego zadęcia, lecz zdecydowani bronić Polski przed dziejącym się złem.
Jeszcze nie wszyscy, bo wielu wciąż się lęka nahajki poprawności politycznej. Ale już widać, jak na naszych oczach czeźnie wszczepiany w polskie mózgi przez ostatnie lata toksyczny stereotyp myślowy, że „patriotyzm to obciach, a lewactwo to cnota”. Że przełamuje się patogenna bariera psychologiczna. Że prysł mit niezastąpionej Platformy, jako jedynej recepty na szczęśliwą Polskę.
I serce mi podpowiada, że na przyszłorocznym pochodzie ku czci Żołnierzy Wyklętych Polaków będzie znacznie, znacznie więcej.
Krzysztof Pasierbiewicz (nauczyciel akademicki)
Post Scriptum
Ale!
Jan Paweł II żegnając się w roku 2002 na zawsze z Polską powiedział:
„Niech światła padające z wieży łagiewnickiej świątyni, które przypominają promienie z obrazu Jezusa Miłosiernego, rzucają duchowy blask na całą Polskę: od Tatr do Bałtyku, od Bugu po Odrę i na cały świat!"
Sprawy idą w dobrą stronę. Lecz przestrzegam! Dopóki PIS będzie rościł sobie prawo wyłączności na patriotyzm i szczęśliwą Polskę, dopóty nie wygra wyborów w dostatecznej wysokości.
Post Post Scriptum
Jak w roku 2002 Jan Paweł II po raz ostatni opuszczał Polskę stałem na płycie lotniska o sto metrów od niego.
Leciałem wtedy jako tłumacz konsultant techniczny amerykańskiej korporacji Philip Morris z jednym z menadżerów do Szwajcarii i wpuszczono nas, jako ostatnich na płytę lotniska w podkrakowskich Balicach - vide galeria fotografii.
Dla Jana Pawła II urządzono wtedy na lotnisku prowizoryczną kaplicę w której modliliśmy się z kolegą bezpośrednio po Janie Pawle II. Zdawało się, że klęcznik jest jeszcze ciepły.
Nasz samolot wystartował bezpośrednio po samolocie papieskim i w pewnym momencie uświadomiłem sobie, że pod polskim niebem unoszę się w przestworzach razem z Nim.
Wtedy sobie coś przyrzekłem.
Póki, co dotrzymuję tego przyrzeczenia. Między innymi moim blogowaniem. Dla Polski.
Dlaczego o tym właśnie teraz piszę? Bo chcę żeby PIS odebrał Platformie władzę! Gdyż w przeciwnym razie nastąpi nieodwracalny, powtarzam NIEODWRACALNY koniec Polski naszych marzeń.
Czytaj także:
Armio Wyklęta! Cracovia Ciebie pamięta! http://salonowcy.salon24…
Rewolucja perswazyjna http://salonowcy.salon24…
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 15855
Uderz w stół, a...