W roku 1952 bezpieka wykończyła mi ojca za działalność akowską. Miałem wtedy siedem lat.
Obraz mojego dzieciństwa to ponure i mroczne wspomnienie bezustannego zagrożenia, płochliwych rozmów przerażonych domowników, szczelnie zasłoniętych okien, ścian wygłuszonych kilimami, a przed samą śmiercią Taty, brutalnych nalotów ubecji, rewizji, przesłuchań i kapusiów, którzy byli wszędzie.
Wspomnienie moich lat licealnych i studenckich to widok Mamy ślęczącej całymi nocami nad maszyną do pisania, czym dorabiała, żeby nas z bratem wykształcić. Jej największym marzeniem było doczekanie aż skończę studia. Nie doczekała, gdyż zaharowała się na śmierć i odeszła w roku 1967. Miałem wtedy dwadzieścia trzy lata.
Jako dwudziestosiedmioletni młodzieniec, w roku 1971 rozpocząłem pracę na uczelni traktując to jako spłatę długu za niespełnione marzenie Mamy. Lecz, gdy odmówiłem stanowczo pierwszemu sekretarzowi wstąpienia do PZPR-u zrozumiałem, że szanse na zrobienie uczciwej kariery mam praktycznie żadne. Wiedziałem bowiem, że w imię wartości wyniesionych z domu nigdy się nie zbratam z czerwonymi, ani z tymi, którzy komuszemu reżimowi dali ciała.
Reminiscencja moich pierwszych lat na uczelni to poczucie systematycznie pogłębiającej się alienacji od dzielących między siebie konfitury komuszych koterii i tchórzliwych pionków środowiska naukowego przyglądających się biernie, jak gierkowski reżim pustoszy i szabruje Polskę. A jeszcze do tego dochodziła przygnębiająca świadomość, że poza nielicznymi wyjątkami, wykształcona w pierwszym pokoleniu i zatrudniona na uczelniach kadra naukowo dydaktyczna to w znakomitej części zalatująca oborą biomasa skłonna bez szemrania służyć każdej bez różnicy władzy. Słowem zdegenerowany twór bez kręgosłupa i rodowodu. Dlatego czując odrazę do grania z nimi we wspólnej drużynie wolałem dorabiać wakacyjnym zbieraniem czereśni w Prowansji niż przyjmować, jak jałmużnę, wiadomo komu wtedy zlecane uczelniane „gospodarstwa pomocnicze”.
Bliski rezygnacji, w roku 1980 zobaczyłem jednak światełko w tunelu peerelowskiej beznadziei i jako trzydziestosześcioletni mężczyzna z doktoratem w kieszeni, pełen nadziei na wolną i nareszcie godną Polskę wstąpiłem do „Solidarności”.
Niestety, życie wkrótce rozwiało moje jakże złudne nadzieje, gdyż przekonałem się w stanie wojennym, iż w tym samym czasie, kiedy mając w uszach słowa Karola Wojtyły „nie lękajcie się!” biłem się z ZOMO pod Arką w Nowej Hucie inni, a mówiąc otwarcie cwani dekownicy, w zaciszu swoich gabinetów naukowych tworzyli na sępa zręby post-komuszej Trzeciej Rzeczpospolitej.
Gdy nas Pan Bóg obdarzył wolnością w roku 1986 byłem już dojrzałym czterdziestodwuletnim mężczyzną i zdawało się przez moment, że najlepsze lata zdołam jeszcze przeżyć w mojej wymarzonej, prawdziwie wolnej i praworządnie rządzonej Polsce mogąc nareszcie robić uczciwą naukę, wolną od koterii i pookrągłostołowych układów zamkniętych.
Niestety czas szybko pokazał, że przy okrągłym stole komuniści dogadali się z hochsztaplerami, którzy zdradzili ideały, o które walczyła dziesięciomilionowa „Solidarność” i post-komusza szajka objęła wszystkie kluczowe stanowiska w państwie, które nazwano – Boże! Ty widzisz i nie grzmisz! – Trzecią Rzeczpospolitą.
W efekcie w mojej Ojczyźnie zdeptano polityczny obyczaj. W dążeniu do partyjnej hegemonii wyzbyto się poczucia wstydu. Nastało prawo dżungli. Kto silniejszy, ten lepszy. Cham chama chamem pogania. Wszystkie chwyty dozwolone. Złodziej na złodzieju jedzie. Zaniechano reform by się przypodobać ludziom. Dokonano skoku na emerytury. Wpędzono kraj w monstrualne długi. Śledztwo smoleńskie, w którym zginęła na służbie elita elit bez zmrużenia oka oddano w obce ręce, a modlących się za dusze tragicznie zmarłych bezczeszczono w sposób nieludzko wynaturzony. Polaków protestujących pod stocznią nazwano wyjącym bydłem. Zakwestionowano dorobek poległego na służbie Prezydenta. Od szefa opozycji zażądano badań psychiatrycznych. Toż to prawie Archipelag Gułag!!!
I co tu dużo mówić, doprowadzono do stanu, że staliśmy się narodem obłąkanym, a nasze państwo przypomina jeden wielki dom wariatów, którego pacjenci weszli już w ostatnie stadium paranoidalnej schizofrenii zrodzonej z maniakalnej nienawiści wszystkich do wszystkich.
Myślałem, że już nic gorszego zdarzyć się nie może.
A jednak dzisiaj, po tych wszystkich upokorzeniach jakie przyszło mi przeżyć w peerelu, już w rzekomo wolnej Polsce, jako posiwiałego, starszego człowieka życie mnie znowu zmusiło do desperackiego podpisania petycji do Prezydenta, który Sic! glosował przeciwko likwidacji WSI, o zawetowanie – o zgrozo! - przyjętej przez Sejm ustawy rządowej o tzw. „Bratniej Pomocy”.
O nie! Tak butnego i bezprzykładnego pogwałcenia Konstytucji nawet w komunie nie przeżyłem!!! Bo czerwoni przynajmniej stwarzali pozory, że im zależy na ludziach. A odkąd sięgam pamięcią żadna władza w Polsce nie odważyła się zalegalizować możliwości ingerencji w naszym kraju obcych służb porządkowych.
I tylko płakać się chce jak pomyślę, że to wszystko dzieje się na tej samej ziemi, która wydała polskiego Papieża!!!
A czasem wręcz mi się zdaje, że za to bezrozumnie nieme przyzwolenie uśpionego narodu na zwijanie polskiego państwa Pan Bóg się od tej „ziemi przeklętej” plecami odwrócił.
Krzysztof Pasierbiewicz
(nauczyciel akademicki)
Post Scriptum
Ta notka to nie mój "osobisty lament", jak odczytał pewien Internauta, lecz opowieść ku przestrodze młodych, którzy już nie pamiętają komuny, o jednym z setek tysięcy przyzwoitych Polaków, którym komuniści pokrzyżowali życiowe plany i wypaczyli kariery. Zwłaszcza, że szykujący się do władzy bojownicy Leszka Millera z SLD już marzą o przywróceniu dawnych obyczajów.
A jak czytam w prasie mainstreamowej coraz częstsze nawoływania, że ta komuna wcale nie była taka zła, bo przecież większości Polaków nic złego się wtedy nie stało przypomina mi się nieżyjący już sąsiad z parteru. Był robotnikiem i zagorzałym komunistą. Pamiętam, że ilekroć próbowałem mu tłumaczyć na jaki bestialski reżim pracuje brał mnie na stronę, przysłaniał usta wierzchem dłoni i przestraszony szeptał, cytuję z pamięci: "Panie Krzyśku! Co pan opowiada! Nie jest przecież tak źle! Bo ja proszę Pana zawsze mówię, że dopóki sobie mogę chleb cukrem posypać to jest dobrze!...", koniec cytatu.
Można i tak żyć. Kwestia wyboru.
Patrz Także:
JAK DONALD TUSK ZJADA WŁASNY OGON
http://www.youtube.com/w…
CO SIĘ STAŁO Z POLAKAMI?
http://salonowcy.salon24…
PIETA POLSKA, RZĄDY TUSKA I SPOSÓB NA POJEDNANIE
http://www.youtube.com/w…
NABRANI PRZEZ REDAKTORA
http://salonowcy.salon24…
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 4836
Pozdrawiam serdecznie,
kp
Serdeczne pozdrowienia dla Pana i Panu bliskich,
kp
Serdecznie pozdrawiam,
kp
Pozdrawiam serdecznie,
kp