Media anonsują, że od nowego roku akademickiego polskie uczelnie zamierzają zwiększyć opłaty studenckie, niektóre nawet o kilkaset procent.
Już słyszę pokrętne zawodzenie ministerialnych płaczków pod batutą Barbary Kudryckiej, że naukę polską prześladuje gospodarczy kryzys, że dopadł nas niż demograficzny, że państwo nie ma funduszy na naukę i uczelnie muszą wreszcie zacząć same zarabiać na siebie…
Już widzę czcigodnych członków Rad Wydziału i Senatorów uczelnianych jak o dziwo biorą się do roboty i ślęczą nad opracowaniem nowych zasad pobierania opłat za usługi edukacyjne, wystukując jednym palcem na komputerowej klawiaturze coraz to „mądrzejsze” uczelniane okólniki, zarządzenia, uchwały i regulaminy.
Otóż chciałbym przypomnieć ich magnificencjom rektorom, dziekanom i dozgonnym panom profesorom o naczelnej zasadzie szkolnictwa wyższego, że uczelnie mają służyć przede wszystkim studentom, a nie akademickiej biomasie, o czym znakomita większość obrosłych mchem sławy uczelnianych tuzów zdaje się na śmierć zapominać.
No tak. Uczelnie nie mają pieniędzy więc trzeba kogoś oskubać. Oczywiście, nasze kadry naukowo-dydaktyczne to od wielu dekad nietykalne święte krowy. A więc kogo najłatwiej wydutkać??? No właśnie! Bezbronnych i nie mających nic do gadania studentów.
Myślę więc, że już czas najwyższy żeby złamać tabu i powiedzieć na głos, iż gros ludzi zajmujących się nauką na naszych uczelniach wykonuje swoją „pracę” kompletnie na darmo, gdyż brak im wyobraźni by spostrzec, że się do tej roboty krótko mówiąc nie nadają.
W czasie mojej blisko 40-letniej pracy na uczelni po wielokroć byłem świadkiem, jak tacy delikwenci silą się na „robienie nauki” grzęznąc w coraz to mniej istotnych szczegółach uznawszy, jakże błędnie, to, co robią, za zgłębianie wiedzy. I zaryzykuję tezę, że śmiertelnym grzechem polskiego szkolnictwa wyższego jest właśnie pozorowanie działań naukowych, a także wstręt kadry dydaktycznej do pracy ze studentami, którzy są dla niej wyłącznie zawadą w nieustannej pogoni za kasą. Oczywiście są chlubne wyjątki, lecz jedynie potwierdzające regułę.
Jutro mnie wbiją na pal, lecz cóż, ktoś w końcu musi się odważyć i uchylić rąbka tajemnicy, na jakiej zasadzie się kręci ta zakłamana karuzela.
Otóż trzeba sprawiedliwie przyznać, że prawie na każdej polskiej uczelni jest kilka katedr na prawdziwie europejskim bądź nawet światowym poziomie zarządzanych przez rzeczywiście mądrych ludzi. To dzięki nim nauka polska wciąż istnieje. Niestety te lokomotywy stanowią znakomitą mniejszość uczelnianych sił naukowych ciągnąc wagony pełne nieudacznych darmozjadów.
Jak to możliwe?
Otóż od wielu dekad naszymi uczelniami rządzą akademickie miernoty z tytułami profesora, w znacznej mierze docenci marcowi o komuszym rodowodzie oraz ich przefarbowani na różowo wychowankowie. Ludzie ci opletli polskie szkoły wyższe pajęczyną, którą na własny użytek nazywam „interaktywną mafią pseudonaukową”. I nic tu nie pomogła „Solidarność”, bo wtenczas, gdy jedni walczyli o uczciwą Polskę narażając życie i karierę, cwani docenci marcowi, obecnie trzęsący uczelniami profesorowie, w zaciszu swoich gabinetów „naukowych” tworzyli na sępa obłudne pryncypia Trzeciej Rzeczypospolitej.
Ten para-feudalny system uprawomocniony jeszcze za komuny z powodzeniem prosperuje do dnia dzisiejszego dzięki prostej zasadzie. Zbiera się kilku takich utytułowanych dekowników i zakłada jakieś opłacane z budżetu uczelni ciało naukowe. Na uczelniach aż się roi od przeróżnych „naukowych” stowarzyszeń, komitetów, komisji, asocjacji, rad… i tak dalej. Beneficjenci tych „szacownych” gremiów produkują co roku tysiące artykułów „naukowych” na poziomie pism kolorowych dla lemingów, których szeregi, nota bene, wielokrotnie sami tworzą. Po czym te „dziejowe” prace wzajemnie sobie recenzują, hołdując zasadzie, że opinia jest tym lepsza, im mniej zrozumiałym językiem napisana. Następnie ten kakofoniczny bełkot publikują w przez siebie nadzorowanych wydawnictwach, bo żadna szanująca się witryna by takich bredni do druku nie dopuściła. A potem w formularzu ocen pracowniczych piszą: „autor kilkuset publikacji naukowych”. A jakie są te publikacje już nikogo nie obchodzi.
I o zgrozo, te rozbisurmanione stowarzyszenia wzajemnego zachwytu nad samymi sobą przyznają sobie nawzajem nagrody, medale i granty, nierzadko na sumy milionowe, bo zwykle posiadają swoich popleczników w odpowiednich komisjach w Warszawie. A wszystko, jakże by inaczej – z budżetu uczelni, na koszt podatnika. I nie będzie w tym zbytniej przesady jak powiem, że gros polskiej literatury „naukowej” nadaje się wyłącznie na przemiał, a efektem są ostatnie miejsca czwartej setki w europejskich rankingach, na jakich się plasują najbardziej „renomowane” nadwiślańskie szkoły.
Najgorszym jest jednak, że to właśnie ci „uczeni” piastują nadal większość stanowisk decyzyjnych na naszych uczelniach spychając rozmyślnie na margines niwy naukowej rzeczywiście zdolnych uczonych, szczególnie tych młodych, nie daj Boże z kręgosłupem. Obowiązuje szeptana zasada: „im zdolniejszy i młodszy, tym dalej należy go trzymać od władz uczelnianych”. O nepotyzmie i klanach rodzinnych nawet nie wspominam.
Innym, niemniej ważkim problemem jest powszechna prawidłowość, że zaledwie znikoma część profesorów odchodzi z uczelni po wejściu w wiek emerytalny.Niestety, wciąż większość spetryfikowanych „uczonych” trzyma się pazurami nieprzebranych fuch uczelnianych nie wiadomo jakim cudem załatwianych, zachowując intratne członkostwo w niezliczonych radach naukowych. A w tajemnicy wam zdradzę, że, sic! - wcale nie rzadko ci mędrcy przychodzą na uczelnię zaledwie kilka razy w roku jedynie po to, żeby sobie za darmo zatelefonować do znajomych. I tak z roku na rok przybywa na naszych uczelniach dożywotnich profesorów, którym coraz większą trudność sprawia wciśnięcie guzika od windy.
Słowem żyć nie umierać. Praca lżejsza od snu.
Bo na polskich uczelniach od lat nic się nie zmieniło i akademicy starszej generacji dzień w dzień drepczą na uczelnię tą samą ścieżyną, a świat bezlitośnie ucieka do przodu. A, sic! - kartki ich wykładowych konspektów są pożółkłe ze starości, a jedynym, co ich rzeczywiście rajcuje to spotkania towarzyskie odbywane w (głównie w tym celu budowanych) salach konferencyjnych przy okazji niezliczonych obron prac magisterskich, doktorskich i habilitacyjnych, a także obrzędowych imienin, urodzin i jubileuszy, gdzie można coś na sępa przekąsić i miło pogadać. I choć w to trudno uwierzyć, takich imprez wciąż zdarza się na uczelniach więcej niż dni w kalendarzu, a znam rekordzistów, którzy takich jubli potrafią obskoczyć kilkanaście dziennie. Bo nauka nie ucieknie przecież, a uczelnie nadal pozostaną nietykalnymi oazami.
Reasumując ośmielę się stwierdzić, że „praca” znakomitej większości utytułowanych nestorów nauki polskiej niezmiennie od lat przypomina błogą wegetację wiecznie zadowolonych z siebie niedźwiadków koala. Z tą jednak różnicą, że gatunek owych sympatycznych misiów zanika, a populacja rzeczonych nestorów pleni się w tempie, o jakim filozofom się nie śniło, z wyjątkiem współczesnych. A jednym, co potrafią robić dobrze, to atmosferę światowej klasy uczonych wokół siebie.
Więc niech mi nikt nie pitoli, że samofinansujące się szkoły wyższe nie mają innego wyjścia niż łatanie dziur budżetowych pieniędzmi wyciągniętymi z kieszeni nierzadko oszczędzających na jedzeniu studentów.
A może byście łaskawie zaczęli oszczędzać od siebie??? Mości panowie akademicka elita!!!
Na koniec słowo do żakowskiej braci.
Kochani! Nie dajcie się robić w konia i walczcie o swoje. Macie studenckie organizacje, które w myśl konstytucji posiadają takie same prawa, co uczelniane jednostki administracyjno naukowe, o ile nie większe. A jak będzie trzeba weźcie przykład z młodziaków, którzy protestując przeciw ACTA, z uśmiechem na ustach, ale konsekwentnie i nieustępliwie, rzucili samego Tuska na kolana.
"Młodości! Ty nad poziomy wylatuj!...".
Pamiętajcie i tym!!!
Krzysztof Pasierbiewicz
(nauczyciel akademicki z długim stażem)
Patrz również:
„JAK DZIECI WE MGLE”
http://salonowcy.salon24…
„UWAGA STUDENCI!!! CHCĄ WAS ZROBIĆ W KONIA!!!”
http://salonowcy.salon24…
„JACY AKADEMICY, TAKIE UNIWERSYTETY”
http://salonowcy.salon24…
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 7618
Serdecznie pozdrawiam,
KP
Martwi mnie natomiast, że jak napiszę jedno niewinnie krytyczne słowo pod adresem PIS, pojawia się natychmiast setka komentarzy nie zostawiających na mnie przysłowiowej suchej nitki. A jak napiszę pean o partii pana prezesa, pojawia się również setka komentarzy wychwalających mnie pod niebiosa.
A jak napisałem notkę nieco inną, ale na równie waży temat, o ile nie ważniejszy, czytelnicy Naszych Blogów dodali jak dotąd dwa komentarze.
Co Pan o tym myśli???
W niecierpliwym oczekiwaniu na odpowiedź serdecznie pozdrawiam,
Krzysztof Pasierbiewicz
Od zawsze studenci charakteryzowali się tym, by przejść przez studia przy możliwie najmniejszym wysiłku. Mówiąc prościej, każdy student, no może prawie każdy jest potencjalnym leserem. Ale studenci są, przynajmniej zawsze byli, inteligentni. I bezbłędnie wyczuwają kiedy można odpuścić, a kiedy należy się do nauki przyłożyć. Więc jak wywęszą, że wykładowca to cienias, naturalnym biegiem rzeczy jak Pani pisze "pozoruję uczenie się". I chyba im się Pani nie dziwi.
Pozdrawiam Panią serdecznie,
KP
http://salonowcy.salon24…
Serdecznie pozdrawiam,
KP
Historia zatoczyła więc błędne koło. (...) naród się zbuntował. Zrodziła się Solidarność. „Upadła” komuna. Odzyskaliśmy wolność. Wywalczyliśmy sobie demokrację, za co wielu zapłaciło życiem.
A co było dalej? Pewien redaktor poczytnej gazety rezydujący przy ulicy Czerskiej zabełtał tak Polakom w głowach, iż ani się obejrzeli, gdy wrócili do modelu zarządzania Państwem prawie identycznego, jak przed czerwcem 89. Wszystko znów jak za komuny. Tylko ludzie przefarbowani i wystrój zmieniony.
Włącznie z miłością do Rosji, dodałbym. Okazało się, że te same cele można osiągnąć bez ideologii, armii czerwonej, partii komunistycznej, zinstytucjonalizowanej cenzury, MO i ORMO. Wystarczy gospodarczo-polityczna oligarchia osadzona w sieci poagenturalnych i agenturalnych wzajemnych zależności wyrosłych z "obozu postępu" i media.
Zgadzam się też z pańską diagnozą przyczyn, które w zasadzie sprowadzają się do degeneracji szeroko rozumianych elit formowanych w czasach PRLu. Michnik wszak nie mógłby je tak skutecznie tumanić, gdyby to były autentyczne elity. Zgadzam się też z zadaniami jakie Pan stawia przed środowiskami, które michnikizacji nie uległy. Jedynym problemem jest to jak te zadania zrealizować. Nie widzę bowiem żadnej możliwości dotarcia do ludzi z wszczepionym chipem-michnikiem w mózgu. Tutaj trzeba zaznaczyć, że znaczną ich część stanowią otwarcie deklarujący niechęć do Michnika! Porażeni są michnikiem do szpiku kości, nie zdając sobie z tego sprawy.
Przy okazji pozwolę sobie polecić niezauważoną książkę Aleksandra Ściosa pod, wydaje mi się, niezbyt przyciągającym tytułem "Antykomunizm, broń utracona", gdzie można znaleźć m.in. syntetyczny opis kształtowania się mentalności michnikoidalnej. Oczywiście jest wiele innych obszerniejszych opracowań, ale na tę książkę warto zwrócić uwagę także dlatego, że zszywa nasze porozrywane w PRLu poczucie tożsamości narodowej.
Pozdrawiam,
JW
Teraz już wiem, że warto było pisać - choćby tylko dla Pana.
Serdecznie pozdrawiam,
Krzysztof Pasierbiewicz
Pozdrawiam,
KP
Deptakiem Linii A-B krakowskiego Rynku kroczy dumnie dwóch Uniwersyteckich profesorów.
Jeden z nich zwierza się koledze:
Wiesz miałem dzisiejszej nocy okropnie męczący sen.
A cóż ci się takiego śniło - pyta go kolega.
Wyobraź sobie, mówi ten pierwszy, śniło mi się, że wykładam.
I wiesz wykładam w tym śnie, wykładam, wykładam i czuję, że zaraz padnę na pysk ze zmęczenia.
Aż naraz się budzę i stwierdzam ze zgrozą, że ja rzeczywiście wykładam.
I to by było na tyle, jak mawiał śp. profesor mniemanologii stosowanej Jan Tadeusz Stanisławski.
Serdecznie pozdrawiam,
Krzysztof Pasierbiewicz