Dziękuję wszystkim komentującym poprzednią notkę i pozwalam sobie pociągnąć temat nieco dalej.
Czy jest wyjście z sytuacji bez wyjścia? Radio Erewań miało na to zwięzłą odpowiedź: “Przepraszamy, towarzyszu, ale w naszych audycjach nie zajmujemy się problematyką polską”.
W długich nocnych Polaków rozmowach wielu osobom umyka z oczu i klawiatury, że często przywoływane postawy czcigodnych przodków naszych: “na stos rzuciliśmy swój życia los”, “na dnie z honorem lec” oraz “musicie, musicie, musicie, za kark wziąć i strącić go z chmur” to są piosenki mniejszościowe. To są motywacje wspaniałej ale znikomej mniejszości narodu – żołnierzy-ochotników, którzy zaciągali się pod sztandary by zwyciężyć lub zginąć. Natomiast cywile podczas pokoju nie mają żadnego moralnego obowiązku systematycznie walić łbem o ścianę tym pieśniom patriotycznym do taktu.
Przychylam się zatem do zdania Darskiego, że w rozpaczliwej sytuacji bez widocznych perspektyw poprawy należy ratować co się da, poprzez długoterminową lub stałą emigrację i zachowanie na emigracji takich atrybutów narodowych, jakie się zachować uda. Emigracyjne priorytety to języki obce, osiedlenie, integracja, naturalizacja, praca, nauka, studia, przekazanie dziedzictwa kulturowego dzieciom.
Niektórzy z moich współemigrantów tego samego rocznika, po ponad ćwierć wieku imersji w innym języku i kulturze, mówią wyłącznie tragicznym volapükiem Polglish, ani po polsku, ani po angielsku, oglądają polską telewizję i kupują “Wprost”, jednym słowem sami uwięzili się w getcie. Ja natomiast piszę po polsku tak, jak piszę, na dowód, że po 25 latach też się da. Po angielsku piszę z równą swobodą. Mam wokół siebie swoich miejscowych współpracowników i podwładnych, których nie interesuje jakie jest moje miejsce urodzenia. Liczą się z moim zdaniem nie dlatego, że husarze spod Wiednia za mną stoją, tylko dlatego, że dbam, by to zdanie było sensowne. I to jest moim zdaniem stan, do którego warto aspirować.
Nie należy dać się łapać na antyemigracyjną propagandę. Nie jest i nigdy nie było prawdą, że Polacy na Zachodzie są wyłącznie plemieniem pomywaczy lub jeszcze gorzej; Darski i ja jesteśmy żywymi dowodami. Wyjazdy na Zachód “żeby sobie pożyć” przez trzy lub cztery lata, a potem powtórnie zanurzyć się w bagnie, są bezsensowne - ani indywidualnym osobom, ani społeczeństwu w Polsce niczego nie rozwiązują. Realna siła światowej polskiej diaspory, to ludzie sceptycznie usposobieni do postkomunizmu, naturalizowani obywatele państw Zachodu z dziećmi tam urodzonymi, odnoszący sukces zawodowy w swoich nowych krajach, materialnie niezależni od kraju i jego władz, mogący pokazać Tuskom tego świata gest Kozakiewicza.
Co do osób propagujących robienie znakomitych interesów z państwem polskim – who are you kidding? Interesy w Polsce mogą robić instytucjonalni inwestorzy zagraniczni, posiadający obsługę prawną zdolną hamować wstręty administracji państwowej tak w Polsce, jak i w każdym innym podobnym Paragwaju, oraz zatrudniający konsultantów od smarowania Rychów, Michów i Zbychów z esbecko-wojskowych dynastii i PZPR-owskiej młodzieżówki. W Polsce robi się obecnie interesy tak samo, jak w Ameryce Południowej – wynajmuje się polskich “konsultantów” (ang. ‘fixers’), na ogół komuchów i ubeków różnej maści, którzy mają dojście i wiedzą jak, komu, kiedy i ile. Nikogo to na Zachodzie nie gorszy i gorszyć nie będzie, ponieważ jeżeli się jedzie robić interesy w kraju powszechnie znanym jako gruntownie skorumpowany, to nie po to, żeby tam wypowiadać wojnę korupcji i robić dobrze tambylcom, tylko po to, żeby wytworzyć zysk dla udziałowców.
Fakty są takie, że świat nie szuka i nie będzie szukał w Polsce historii, siły ducha, religijnej inspiracji, wzoru moralności, głębi nauk ani źródła myśli technicznej, tylko niedrogiej siły roboczej do zmontowania drzwi do helikoptera, krzesła do kuchni albo telewizora średniej klasy. Nie jest to stan nowy - vide cytat z Boya-Żeleńskiego z 1911 roku: “czy to Kopernik, czy inny piernik, kto tego w hotelu żąda?”
Indywidualny wybór Polaka leży obecnie pomiędzy:
-
byciem odmóżdżoną i tanią siłą roboczą w Polsce na stałe, bez perspektyw zmiany; naturalnie, jeśli komuś leży dożywotnie grilowanie, Taniec z Gwiazdami, pobory poniżej wysokości australijskiego zasiłku socjalnego lub 20% wynagrodzenia londyńskiej sprzątaczki, oraz pancerne drzwi przeciwwłamaniowe w mieszkaniu, to ja nic do tego nie mam, jestem za wolnością wyboru;
- byciem przejściowo tanią, ale nie odmóżdżoną, siłą roboczą na Zachodzie, gdzie istnieją tak możliwości jak i precedensy istotnej zmiany własnego losu po starcie od bardzo skromnej podstawy. W społeczeństwach zachodnich (zwłaszcza pozaeuropejskich) nie istnieje klasycznie polskie dołowanie z premedytacją ani gryząca pogarda dla osób usiłujących, jak to wymownie nazywa lud polski, “podskoczyć wyżej własnej d…” , czyli pracujących na poprawę swojej pozycji społecznej. Wiem co mówię. Mam za sobą lata takiej pracy i takiej poprawy i zaręczam, że da się podskoczyć, choć z długiego rozbiegu.
Leming jadący na trzy lata do Londynu, by tam ciężkim wysiłkiem wyszarpać kasę, za którą sobie w Polsce kupi mieszkanie i motocykl, nie zmienia niczego w ogólnym opłakanym stanie kraju i postępuje dokładnie tak, jak sobie życzy rządząca banda. Zbycho, Rycho i Micho z rozkoszą sprzedadzą mu mieszkanie w stanie deweloperskim, czyli surowym, w wiatrem podszytym budynku z niejasnym tytułem wlasności i bez podłączonej wody, po czym zajmą się następnym jeleniem, a do poprzedniego przyjdzie urząd skarbowy, z mordą na temat ‘skąd pieniądze?’.
Leming, który chce przestać być lemingiem, nie usiłuje uczyć Brytyjczyków jak powinni urządzać Wielką Brytanię, rozgląda się dookoła siebie, uczy się jezyka, od początku zaklada, że zmywak lub Tesco są rzeczą przejściową, przestaje oglądać TVN24 i Polsat oraz głosować w polskich wyborach, nadludzkim wysiłkiem zdobywa miejscowe kwalifikacje w UK, emigruje na ich podstawie na stałe do Kanady, USA lub Australii, naturalizuje się tam i dba o to, by jego dzieci znalazły się na dobrym uniwersytecie. Praca na zmywaku nie hańbi nikogo, o ile zmywak nie jest szczytem marzeń i prowadzi do czegoś sensownego, zamiast finansować wegetację.
Uważam, że należy emigrować. Zarobionych na emigracji pieniędzy nie należy inwestować w Tuska ani przepier…ać na konsumpcję i zabawki. Należy je inwestować w siebie, myśląc długofalowo, prawdopodobnie w skali czasowej dłuższej niż jedno pokolenie.
Nieco szacunku dla siebie, panowie.
Dlaczego niby ktoś normalny ma się poświęcać i niszczyć sobe i dzieciom swoim życie, ponieważ większość mieszkańców to hołota? Jeśli jest za stary - nie ma wyboru. Jeśli jest ok. 30 - może jeszcze wyjechać.
W tej chwli firmy rodzinne się zwijają, za chwilę będą ich masowe bankructwa. Ubekistan zarżnął złote kury. Ci którzy wyjechali, zarobili, wrócili i kupili mieszkania, dali zarobić developerom, a sami są już bezrobotni i jeśli natychmiast nie wyjadą, nie wydobędą się z wiecznej nędzy.
Głosowanie nogami jest najbezpieczniejszą formą oporu. Niech hołota i mafia okradają się nawzajem.
Do tego jeszcze dochodzi kwestia sowietyzacji. Mieszkańcy Polsi są głęboko zsowietyzowani. Jeśli im to nie przszkadza, wolny wybór, niech sobie pozostaną hołotą jak to lubią. Ale dlaczego inni mają ponosić konsekwencje tego wyboru, dokonanego przez zsowietyzowaną większość?
I z góry uprzedzam, że zachowanie Zdziśka czy Marka mnie nie interesuje. Jeśli piszę Polacy,mieszkańcy, itd., to oczywicie nie chodzi o wszystkich tylko o tendencję dominującą, to ona decyduje o wizerunku i postrzeganiu całości. Tendencja dominująca, tzw. dominanta, nie musi stanowić nawet większości zachowań, wystarczy, że reszta to rozproszone grupki, np. epigoni tradycyjnej polskości, patrioci nowocześni, itp.
No wlaśnie. Pewnie mam dar proroczy, bo napisalem ponad cztery lata temu:
http://wtemaciemaci.salon24.pl/17017,non-rien-de-rien
17.01.2008 09:33, "Non,rien de rien"
akapit II
Nie jest niczyją patriotyczną powinnością umartwianie się na rzecz rodaków czyniących wszystko, by się umartwiał nadaremnie. Nawozu pod tulipany historii szukajcie gdzie indziej.
Wiele narodów lub grup etnicznych znikło i świat istnieje nadal, czyli ich odrębny byt nie był konieczny. To tylko Panu wydaje się, że istnienie narodu polskiego jest konieczne, bo jest konieczne dla Pana. Trudno by istniała grupa, która istnieć nie chce.
Zob. mój tekst "Non, rien de rien" z dn. 17 stycznia 2008 roku, sub-akapit IVa:
(wariant IVa) "wy poszliście na łatwiznę, a teraz my będziemy musieli pracować na emerytów"
Nie jest w żadnym stopniu winą emigrantów, że Polska żadną siłą nie potrafi sporządzić działającego systemu ubezpieczeń społecznych...
...(czytaj dalej pod linkiem http://wtemaciemaci.salon24.pl/17017,non-rien-de-rien )...
Ponadto proszę się nie kłopotać i spokojna pańska głowa. Ustawa o refundacji leków, korekty systemu emerytalnego oraz wysiłki Ministerstwa Eutanazji, figlarnie zwanego w Polsce Ministerstwem Zdrowia, skutecznie zapewnią Endlösung tej przykrej kwestii grubo wcześniej, niż sprawa stanie na ostrzu noża.
Mam wrażenie, że u niektórych skala frustracji przekroczyła już dozwoloną normę. Emigracja jest potężnym problemem, a nie zbawieniem dla Polski (tj. dla całości kraju, a nie pojedynczych obywateli). Efekty jej będą druzgocące głównie dla tych normalnych ludzi. Nie dla lemingów- bo oni znajdą swój raj na emigracji.
Pozwalam sobie poisiadać zdanie odrębne od panskiego. Przy okazji, jaka jest dowolona frustracja, i kto wydaje na nią kartki i pozwolenia?
Ażeby cokolwiek osiągnąć na emigracji, nie można być lemingiem. Leming, który niczego się na emigracji nie uczy, z tych samych powodow, dla których niczego sie nie nauczył w kraju (bo wszystko wiedział lepiej). ginie na emigracji w wyniku darwinowskiej selekcji naturalnej. Strzelecki rozkwitł, i bardzo dobrze. Nie jestem w stanie powiedzieć, jak by skończył, gdyby nie wyemigrował. Może żyłby długo i szczęśliwie z uwiedzioną nieletnią i mieliby kupę dzieci?
Ponadto nie dostrzega pan jednego z centralnych punktow mojej argumentacji. Otóż ani poanu, ani nikomu innemu nic do tego, ćzy inny Polak pragnie "na dnie z honorem lec".
Jako biznes, panska propozycja jest kiepska.
EUR 50 000 000 000 podzielone pomiędzy 2 000 000 mieszkańcow Warszawy to EUR 25 000 na głowę.
60% rocznej pensji australijskiej sprzątaczki, albo 40% rocznej pensji podstawowej kierowcy autobusu w Sydney, bez nadgodzin.
"Gdyby te 2 miliony bylo w Polsca a nie za granica, to w wybuch wscieklosci wyrzucilby ten rzad, ta antypolska administracje"
Głęboko wątpię. Skoro 36 milionów przebywających na miejscu jej nie wyrzuciło, 2 mln więcej nie zrobiłoby żadnej różnicy. Pan sie wprost fantastycznie wpisuje w wieloletnie pragnienia Polakow krajowych, by emigracja robila za nich to, czego sami zrobić nie potrafią, nie chcą albo się boją. Otóż emigracja nie po to emigruje, żeby reformować Polskę. Emigracja emigruje, żeby mieć od kraju święty spokój.