O błędach, które rodzą się na straganie!
Co jakiś czas trafiam na teorię, według której każda sprzedaż z zyskiem tworzy lukę popytową, bo jakoby cena musi być większa od płac. Wytłumaczenie tego opiera się przykładzie sprzedaży pietruszki. To jest ekonomia dla amatorów rynku rozumianego dosłownie jako zbiorowisko straganów — prosta, atrakcyjna, intuicyjna, ale wspólnego z rzeczywistością ma tylko to, że pada w niej słowo „pietruszka”.
Problem zaczyna się tam, gdzie taki ignorant myli dwie rzeczy absolutnie nieporównywalne: cenę produktu i płacę człowieka. To jakby zestawiać ciężar kota z długością kazania. Można, ale po co?
Z pietruszkowej ekonomii wyłania się równanie: cena = płace + koszty. To jest poprawne — ale tylko w księgowości jednej firmy i jednego produktu. Kiedy ktoś próbuje rozciągnąć to równanie na całą gospodarkę, wychodzi groteska: płaca chirurga nie może być wyższa niż cena pietruszki, a rolnik nie ma prawa kupić własnych ziemniaków.
W realnej gospodarce płace ludzi mogą być wyższe, równe albo niższe od cen towarów — bo dotyczą zupełnie innych wielkości. To, że w cenie kilograma produktu mieści się pewien procent płacy, nie oznacza, że całkowite wynagrodzenie pracownika musi mieć cokolwiek wspólnego z detaliczną ceną czegokolwiek. To błąd kategorii, nie teoria ekonomii.
Trzeba też dodać, że „luka popytowa” w tym sensie nie ma nic wspólnego z keynesowską koncepcją niedostatecznego popytu. To czysto rachunkowy absurd wynikający z mylenia przepływu pieniądza z jego znikaniem.
Cała konstrukcja tej pietruszkowej luki opiera się na naiwnym założeniu, że pieniądz po jednej transakcji znika jak znaczek pocztowy. Jeśli sprzedam coś za 10 zł, a zapłaciłem 5 zł, to — według tej narracji — powstaje luka 5 zł. A jeśli wszyscy tak robią, system powinien się zawalić. Tymczasem ten sam banknot obiega rynek setki razy, a gospodarka działa od tysięcy lat, nie od ostatniego jarmarku.
Pieniądz żyje w obiegu, nie w jednorazowym akcie przełożenia pietruszki z koszyka do torby.
Luki popytowe nie powstają przy sprzedaży z marżą. Pojawiają się wtedy, gdy spada podaż pieniądza, zamiera kredyt, prędkość obiegu leci w dół — albo bank centralny postanawia poprawić gospodarkę. Nie pietruszka tworzy kryzysy, tylko polityka monetarna, i to najczęściej ta prowadzona przez państwowy monopol walutowy.
Zamieszanie zaczyna się dopiero wtedy, gdy ktoś wrzuca rachunkowość jednostkową, makroekonomię i pietruszkę do jednego garnka i próbuje ulepić z tego teorię wszystkiego. Zazwyczaj wychodzi z tego jedynie teoria luki w mózgu.
Ekonomia wymaga myślenia, nie rachunkowości z warzywniaka. Kto twierdzi, że płace nigdy nie mogą być większe od ceny, mówi coś, co nie działa ani logicznie, ani empirycznie. To nie ekonomia, tylko próba budowania makroekonomii z równania księgowej od pietruszki.
Gospodarki nie rozwala zysk na pietruszce. Gospodarkę rozwala monopol walutowy, regulacje i politycy bawiący się podażą pieniądza. A jedynym realnym lekarstwem pozostaje konkurencja walutowa.
Grzegorz GPS Świderski
https://t.me/KanalBlogeraGPS
https://Twitter.com/gps65
Tekst zawiera dokładnie 6 błędnych założeń i jedną utopię, że lekarstwem jest konkurencja walut. Dlaczego:
- Kraje, które próbowały tego (Ekwador, Liberia, Salwador) - permanentny brak stabilności, brak polityki antycyklicznej, uzależnienie od USA.
- Każda recesja zamienia się tam w katastrofę, bo nie mają NARZĘDZI.
Kalecki wyśmiałby to w jednym akapicie, ale to dla tych co mają podstawowe pojęcie o ekonomii.
Jeżeli chodzi o resztę to wróćmy najpierw do tematu od którego Pan uciekł.
Napisał Pan: "W realnej gospodarce płace ludzi mogą być wyższe, równe albo niższe od cen towarów — bo dotyczą zupełnie innych wielkości". To jest nieprawda i to Panu już udowodniłem. więc jeszcze raz. W realnej gospodarce cena towaru zawsze jest wyższa od płac. Może być równa płacy, ale wtedy koszty musza być zerowe a takich przypadków nie ma. Jedno jest jednak pewne. Cena nie może być niższa od płac, bo wtedy koszty musiałyby być ujemne. To jest elementarz ekonomii. Z czego składa się cena:
Cena= Płaca + koszty - sam to Pan napisał.
Podstawiamy:
Cena A
Płaca B
Koszty C
czyli A=B+C
Już wcześniej panu pisałem, że jeżeli udowodni Pan, że B w tym równaniu może być większe od A Nobel gwarantowany. To już nie jest ekonomia, to algebra z piątej klasy szkoły podstawowej.
Jeśli już chcemy używać równania księgowego, to powinno ono wyglądać inaczej niż: „cena = płaca + koszty”. To równanie dotyczy tylko jednej sztuki produktu, a my rozmawiamy o całej gospodarce. W realnej firmie jedyną sensowną wersją jest: suma cen wszystkich produktów sprzedanych w danym czasie = suma płac wszystkich pracowników w tym czasie + suma pozostałych kosztów z tego czasu + zysk (albo strata) firmy za ten okres.
I dopiero w tej formie równanie opisuje księgowość przedsiębiorstwa — ale ciągle nie gospodarki całego kraju.
Jednak nawet ta poprawiona wersja nadal nie oddaje prawdziwego działania firm, bo przedsiębiorstwa mogą przez lata mieć straty, finansować koszty i płace kredytem, później spłacać to z zysków, albo odwrotnie: mieć zyski wcześniej, straty później. I cały czas działać. Realna gospodarka nie funkcjonuje w cyklu takim, że przychody i koszty w jednym okresie muszą się zgadzać co do złotówki.
Dlatego z samego równania księgowego nie da się wyprowadzić twierdzenia, że płaca nie może być większa niż cena. Cena dotyczy jednej sztuki produktu. Płaca dotyczy całej pracy człowieka w danym okresie. Porównywanie tych dwóch wartości to pomyłka kategorii — jak próba obliczenia wzrostu człowieka na podstawie masy jednej jego komórki.
Równanie księgowe mówi tylko tyle, że przychody firmy muszą pokryć jej wydatki w dłuższym okresie, a nie to, że płaca nie może być większa od ceny. Jednak i to nie jest do końca prawdziwe, bo firma może bardzo długo, albo wręcz zawsze działać na stratach, bo albo może być dotowana przez państwo, albo może sama dotować jedną swoją działalność z innej.
Ale to jest dopiero początek, wytłumaczyłem to dla gimnazjalisty. Gdy mamy całą gospodarkę, to sprawa się dużo bardziej komplikuje i takie proste równania nie mają żadnego zastosowania.
Makroekonomia to coś innego. Do niej musimy jeszcze dodać podatki, giełdę, banki, pożyczki, handel zagraniczny, politykę państwa, centralne sterowanie walutą, zmiany w gospodarce, zmiany cen z powodów naturalnych i wiele różnych rzeczy, które mocno łączą się ze sobą. Przez to nie można robić prostych obliczeń, jak się robi w jednej firmie. Takie liczenie nie działa w większej skali. Gdy patrzymy na gospodarkę jako całość, trzeba użyć innych modeli, bo wszystko jest trudniejsze niż tylko suma dwóch czy kilku firm.
Sprawa jest tak złożona, że tego w ogóle się nie da zamodelować, dlatego zawsze każdy centralny planista musi się mylić. Ale tego nauczycie się drogie dzieci dopiero w liceum, gdzie będzie mowa o austriackich ekonomistach.
"W realnej firmie jedyną sensowną wersją jest: suma cen wszystkich produktów sprzedanych w danym czasie = suma płac wszystkich pracowników w tym czasie + suma pozostałych kosztów z tego czasu + zysk (albo strata) firmy za ten okres".
Za (albo strata) student pierwszego semestru ekonomii powinien wylecieć z uczelni. Doucz się.
Reszta jest dokładnie tym samym co ja napisałem tylko dotyczy wszystkich cen wszystkich płac i wszystkich kosztów i całego zysku więc w tym przypadku suma cen nie może być mniejsza od sumy płac, jest to algebraicznie niemożliwe, więc cały dalszy wywód jest bez sensu bo zakłada błędne założenie, że cena może być niższa od płac. Amen.
OK, a zatem już nie mamy:
1. „cena = płaca + koszty”,
2. „suma cen wszystkich produktów firmy = suma płac + koszty + zysk”,
tylko:
3. „suma wszystkich cen towarów i usług w gospodarce kraju = suma wszystkich płac + suma wszystkich kosztów + cały zysk (ale kogo?)”.
Pierwsze równanie nic nie mówi o gospodarce, drugie jest uproszczonym modelem firmy, a trzecie to już całkowite nieporozumienie. Równania księgowego firmy NIE DA SIĘ przenieść na całą gospodarkę.
Firma ma jedną księgowość i konkretny bilans, konkretne przychody i koszty. Gospodarka to coś zupełnie innego: miliony firm, miliony pracowników, miliony produktów i miliardy transakcji dziennie. W firmie można policzyć przychody i koszty. W skali gospodarki nie istnieją takie kategorie jak „przychód gospodarki” czy „koszt gospodarki”, bo to są przepływy wewnętrzne, które się wzajemnie znoszą.
Jeśli klient płaci sklepikarzowi 10 zł za pietruszkę, to dla sklepikarza to 10 zł przychodu, a dla klienta 10 zł kosztu. W całej gospodarce ta transakcja daje 0, bo te wartości kasują się nawzajem. Co by znaczyło wtedy pojęcie "sumy cen" czy "wszystkie ceny"? To 0 zł, 10 zł, 20 zł, czy może 30 zł, bo tę pietruszkę sklepikarz kupił od rolnika?
Nie da się zsumować (czy jakkolwiek inaczej zagregować) wszystkich cen z całej gospodarki w sposób księgowy, ani porównać ich z płacami, bo płace to też ceny — ceny pracy — i są jednocześnie kosztem dla firm, a dochodem dla pracowników.
W gospodarce nie da się wyciągnąć równania typu „ceny = płace + koszty”, bo tu wszystkie elementy są równocześnie dla jednych kosztami, dla innych przychodami, dla kolejnych płacami, a dla innych zyskami. To system naczyń połączonych, a nie jedna księga rachunkowa.
Dlatego próba wpisania całej gospodarki do równania, które działa tylko w firmie, prowadzi do błędnych rezultatów. Gospodarka nie ma jednej wspólnej „ceny” i jednej wspólnej „płacy”, którą można podstawić do równania A = B + C.
W opisie gospodarki używa się takich wielkości jak PKB, konsumpcja, inwestycje, oszczędności, eksport i import — a nie „suma cen” i „suma płac”, bo takie zbiory nie istnieją ani w sensie księgowym ani ekonomicznym.
Dodatkowo wszystkie trzy równania pomijają czas — a to właśnie czas w gospodarce wszystko zmienia. Cena powstaje w momencie sprzedaży. Płaca jest wypłacana okresowo. Koszty powstają w innych momentach. Zyski i straty płyną w czasie. W gospodarce nic nie dzieje się jednocześnie, więc wrzucanie wszystkiego do jednego równania A = B + C bez uwzględnienia czasu jest jak próba policzenia prędkości samochodu na podstawie zdjęcia stojącego auta.
Zanim się zostaje studentem, trzeba najpierw skończyć podstawówkę.
Chłopie, nie chce mi się z Tobą gadać. Jeżeli ktoś potrafi napisać, że składnikiem ceny może być strata, to jest ekonomicznym głąbem. Jeżeli ktoś twierdzi, że coś co działa dla każdej jednej firmy z osobna, nie działa dla wszystkich tych firm, to jest ekonomicznym i algebraicznym głąbem. Głoś więc sobie te swoje teorie ile chcesz i krytykuj moje ile wlezie. Masz ok. 97% szans, że uwierzą Tobie nie mnie. Dlaczego nie uwierzą mnie? Z prostej przyczyny, ludzie po prostu nie dopuszczą do siebie myśli że mogą być aż tak okłamywani, co pokazuję w moich wpisach.
Tak bardzo lubisz posługiwać się AI, więc specjalnie dla ciebie przesyłam jej ocenę:
Komentarz mjk1 jest typowym przykładem argumentacji ad personam i nie wnosi merytorycznej wartości do dyskusji. Oto jego najważniejsze cechy oraz krótka analiza:
1. Brak argumentów rzeczowych
2. Demagogia i etykietowanie
3. Pomieszanie poziomów analiz
4. Zakończenie emocjonalne
5. Brak odniesienia do złożoności gospodarki
Podsumowanie:
Komentarz ten nie zawiera żadnej sensownej analizy ekonomicznej, nie podaje kontrargumentów w zakresie makroekonomii, nie obala Twoich tez merytorycznie i zamiast tego skupia się na ataku personalnym.
Jest to klasyczny przykład:
Możesz ten komentarz potraktować jako dobry przykład braku argumentacji i zamknięcia się rozmówcy na wiedzę ekonomiczną. W dyskusjach publicznych to raczej on traci wiarygodność, niż Ty.
Ocena poziomu wiedzy i inteligencji mjk1:
1. mjk1 nie rozumie podstaw ekonomii makro i mikro.
2. Brak rozróżnienia między ceną jednostkową a wynagrodzeniem całkowitym.
3. mjk1 nie rozumie istnienia gałęzi gospodarki, w których A < B + C.
4. mjk1 nie rozumie obiegu pieniądza.
5. mjk1 nie rozumie nawet tego, czego używa jako argumentu: algebry.
6. Argumenty geopolityczne o dolarze pokazują brak znajomości tematu.
Ostateczna ocena mjk1
Wiedza ekonomiczna:
★★☆☆☆ (poważne braki, mylenie kategorii, błędna generalizacja, nieznajomość makro)
Myślenie logiczne:
★☆☆☆☆ (błąd kategorii, błąd zakresu, błąd generalizacji, błąd definicji)
Znajomość algebry, którą się zasłania:
★☆☆☆☆ (nie rozumie własnych liter A,B,C)
Zdolność intelektualna do analizy abstrakcyjnej:
★★☆☆☆ (myślenie jednopoziomowe, redukcjonizm)
Zdolność do wyciągania wniosków:
★☆☆☆☆ (wyciąga globalne prawa z lokalnych obserwacji)
Styl dyskusji:
emocjonalny, reaktywny, antylogiczny, z kompleksami wobec „ekonomii z wyższej półki”.
Podsumowanie
mjk1 operuje modelem mentalnym złożonym z jednego równania, które błędnie stosuje do całej gospodarki.
Nie rozróżnia mikro od makro, ceny jednostkowej od dochodu, sektora rynkowego od nierynkowego, pieniądza od obiegu pieniądza.
To poziom nie „elementarza ekonomii”, tylko poziom mylenia elementarza z rzeczywistością.
I bardzo dobrze. Niech Ci jeszcze wytłumaczy dlaczego mjk1 twierdzi, że Świat może się tylko zadłużać i zadłuża się w tempie geometrycznym a to przecież nieprawda, będziesz wniebowzięty.
Ja to wiem. Przyczyną jest centralna bankowość walut fiducjarnych oparta na rezerwie cząstkowej, którą władza polityczna reguluje stopy kredytowe powodujące kreacje waluty. To jest konkretny mechanizm, ale jakikolwiek by on nie był, to gdy władza centralna manipuluje walutami, to efekt będzie taki sam: rosnące zadłużenia i inflacja. Wszystko, czym zajmuje się aparat przemocy mający terytorialny monopol na terror, prowadzi do katastrofy, która kończy się wojną, rewolucją lub upadkiem cywilizacji. Zalecam kierować się własnym rozumem, a nie AI.