Instytucje są jak szkielety. Gdy się je rozmiękcza, państwo się ugina
Po ośmiu latach brutalnego demontażu instytucji państwowych wydawało się, że czeka nas odbudowa. Oczekiwanie było proste: przywrócić państwu równowagę, oddzielić urzędy od partii, zapewnić obywatelom jawność i przewidywalność.
Rzeczywistość okazała się bardziej cyniczna. Po pół roku nowej władzy już wiemy: reforma państwa nie przyszła — przyszła rotacja wpływów. Nie odbudowano zaufania do instytucji. Po prostu wymieniono ich zarządców.
PiS to nie wyjątek — to symptom. Ale PO nauczyła się mechanizmu szybciej
Nie ma wątpliwości, że PiS przejmował instytucje państwa z bezprecedensową bezwzględnością. Obsadzanie Trybunału Konstytucyjnego, zniszczenie niezależności prokuratury, partyjne sterowanie mediami publicznymi, to były działania jawnie sprzeczne z konstytucyjną wizją państwa.
Ale problem zaczyna się tam, gdzie nowa władza nie odbudowuje reguł, lecz przejmuje aparat państwa dla własnych celów. Zamiast uczciwej rekonstrukcji, doszło do politycznej zemsty, opartej na tym samym myśleniu: „teraz nasze”. W spółkach skarbu państwa pojawiły się „nasi”, w mediach publicznych – „nasi”, w prokuraturze zaczęły się czystki. Uzasadnienie? „Przywracamy praworządność”. Ale mechanizm pozostał ten sam: kto kontroluje instytucje, ten pisze reguły gry.
To nie reforma. To kontynuacja patologii w innym garniturze.
Odświeżanie twarzy, nie zasad. Demokracja potrzebuje reguł, nie retoryki
Prawdziwa odbudowa państwa nie polega na wymianie ludzi, ale na przywróceniu reguł działania, które są niezależne od tego, kto dziś rządzi. To:
- jawność procedur,
- przewidywalność nominacji,
- stabilność urzędów,
- i otwartość na obywatelską kontrolę.
Tymczasem nawet tam, gdzie nowa koalicja zapowiadała mechanizmy naprawcze, dominują działania ad hoc: nocne ustawy, rozporządzenia bez debaty, decyzje podejmowane w cieniu kamer. Nie odbudowano zaufania — zbudowano nowy układ.
Słabość instytucji to nie tylko kwestia ludzi. To strukturalny problem zależności
Dlaczego instytucje publiczne tak łatwo się zawłaszcza? Bo są słabe strukturalnie. Uzależnione od decyzji finansowych rządu, zależne od ministerstw, często bez budżetowej autonomii. Jeśli szef urzędu wie, że jego budżet może być obcięty decyzją polityczną, nie będzie niezależny, choćby miał najlepsze intencje.
W tym sensie nawet najbardziej niezależna komisja, prokuratura czy rada może zostać wyciszona przez strach ekonomiczny. Władza, która rozdziela środki, nie musi niczego łamać, wystarczy, że nie przyzna środków. Tak wygląda miękki szantaż instytucjonalny.
Za tą słabością kryje się głębszy problem — logika państwa długu
Wszystko to prowadzi do jednego pytania: dlaczego państwo w ogóle działa w taki sposób? Dlaczego budżety są uznaniowe, zależne od polityki, nieprzewidywalne? Odpowiedź nie leży tylko w złych intencjach. Leży w systemie, który napędza zależności finansowe i wymusza rywalizację o zasoby.
Polska, jak większość państw współczesnych, funkcjonuje w systemie, gdzie pieniądz powstaje przez zadłużenie, a budżet publiczny jest trwale uzależniony od wpływów z podatków, długu i wzrostu PKB. To oznacza, że cała architektura państwa opiera się na zasadzie:
Nie jesteś niezależny – jesteś zależny od tego, kto trzyma kran z pieniędzmi.
To właśnie ten fundamentalny układ sprawia, że niezależne instytucje są fikcją – bo niezależność nie może istnieć tam, gdzie brakuje suwerenności finansowej.
Nie wystarczy przywrócić stan sprzed PiS. Trzeba stworzyć coś nowego
Dlatego prawdziwa reforma państwa nie może polegać tylko na rotacji kadrowej. Potrzebujemy nowej wizji instytucjonalnej, w której:
- reguły są silniejsze niż ludzie,
- jawność staje się podstawą działania,
- kontrola obywatelska nie jest ozdobą, lecz zasadą,
- a finansowanie nie służy wymuszaniu lojalności, tylko zapewnieniu stabilności.
To wymaga również rozmowy o systemie pieniądza. Bo dopóki państwo będzie działać w logice długu, spłacalności i rywalizacji o środki, każda władza, niezależnie od szyldu, będzie próbowała zawłaszczać instytucje. Bo tylko tak da się w tym systemie rządzić skutecznie.
Kto kontroluje państwo, ten kontroluje reguły. Ale kto kontroluje pieniądz, ten kontroluje wszystko
Ten wpis nie kończy się konkluzją, to raczej zaproszenie do kolejnych pytań. Jeśli nie chcemy już więcej „naszych ludzi” na „ich miejscach”, musimy zmienić sposób funkcjonowania państwa jako całości.
A to oznacza, że rozmowę o naprawie instytucji trzeba zakończyć rozmową o tym, jak przestać opierać wspólnotę na długu, uznaniowości i strachu. Bo tylko wtedy państwo przestanie być łupem, a stanie się dobrem wspólnym.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 662
Chcąc krzyczeć zapomnieli na ustach wyrazu,
...
Wtem Bóg z Mojżeszowego pokazał się krzaka,
Spojrzał na te krzyczące i zapytał: Jaka?
...
Gdyby instynkt tak szeptał: wieczność jest istotą!
Nie nająłbyś hejterów za Rothschilda złoto.
...
Za to Europa w prochu powalona leży,
Że za Boga ginących tchórz uczył pacierzy
...
Ludzie wielcy, a z siebie ruch urodzić zdolni,
Pośród min pękających chodzą najpowolniej.
... 😉
Raport Komisji Europejskiej o „praworządności” to klasyczny przykład instrumentalnego traktowania prawa jako narzędzia politycznego. Wskazuje się na rzekome „braki” w poprzednim rządzie, milcząc lub wręcz pochwalając działania obecnej ekipy Tuska, które nie mają nic wspólnego z żadną praworządnością: siłowe przejęcie mediów publicznych, prokuratury, likwidacja TVP Info bez ustawy, wygaszanie mandatu sędziom, czystki kadrowe, zamachy na budżet TK, SN czy KRS, to wszystko dzieje się bez żadnej reakcji ze strony KE, a często przy jej aplauzie.
To nie jest równe traktowanie, to polityczna gra. Tego typu działania łamią nie tylko Konstytucję RP, ale także zasady zapisane w traktatach unijnych, które wyraźnie ograniczają kompetencje UE do ściśle określonych obszarów. KE nie ma prawa ingerować w organizację mediów publicznych w państwach członkowskich, wybór prokuratora krajowego czy struktury sądów konstytucyjnych. A jednak to robi, bo politycznie jej się to opłaca.
Tylko że państwo nie może być trwale zbudowane na politycznym szantażu zewnętrznym. Jeśli każda reforma, każda decyzja, każdy wybór ludzi do instytucji zależy od „zielonego światła z Brukseli”, to nie mamy własnej państwowości, mamy zarząd komisaryczny. A to jest stan patologiczny.
Dlatego Karol Nawrocki ma rację, sprawa musi trafić do Brukseli, ale nie w tonie błagania, tylko stanowczej noty suwerennego państwa. Musimy jasno powiedzieć: dość bezprawnego przekraczania kompetencji traktatowych. Dość politycznych ingerencji, które mają osłabić mechanizmy obronne polskiego państwa przed wewnętrznym monopolem jednej grupy politycznej.
Odbudowa nie zacznie się, dopóki trwa uzależnienie struktur państwowych od zewnętrznych impulsów politycznych. Jeśli jakikolwiek rząd, obojętnie czy PO, PiS, Konfederacja, czy inny, musi pytać KE, czy wolno mu działać zgodnie z Konstytucją i polskim interesem, to nie mamy państwa, tylko prowincję.
Odbudowa instytucji zacznie się dopiero wtedy, gdy Polska odzyska sterowność i możliwość egzekwowania prawa we własnych granicach, niezależnie od opinii politycznych komisarzy. Europa może być wspólnotą współpracy. Ale nie może być narzędziem dominacji nad wolnymi narodami.
Teraz już rozumiesz Droga Aniu, jaka jest różnica pomiędzy obecnym prezydentem a poprzednim i dlaczego, mówienie, że z poprzednim zmarnowaliśmy 10 lat, nie było "jechaniem" po PIS?
Niemcy, Francja czy Hiszpania umiejętnie rozgrywają Brukselę, chroniąc swoje interesy. Nawet jeśli łamią zasady unijne (jak Niemcy przy orzeczeniu swojego Trybunału Konstytucyjnego z 2020 roku, który zakwestionował wyższość prawa UE), to robią to z podniesioną głową, bez kompleksów i z pełnym przekonaniem, że państwo narodowe ma prawo chronić własny porządek prawny. Ich europosłowie nie donoszą na swój kraj, bo to polityczne tabu. U nas? Przez ostatnią dekadę zdrada interesu państwa była wręcz przepustką do kariery.
Polscy europosłowie opozycji nie negocjowali z Brukselą, oni ją wykorzystywali jako pałkę do walki wewnętrznej. Zamiast budować pozycję Polski jako suwerennego partnera w UE, woleli osłabiać własne państwo, byle tylko osłabić rząd PiS. I choć PiS nie był bezbłędny, to taktyka totalnej delegitymizacji rządu za granicą była nie tylko szkodliwa, ale i bezprecedensowa w skali Europy.
Trudno nie zgodzić się, że przez 10 lat Polacy, jako opinia publiczna, nie odrobili lekcji suwerenności. Zamiast oceniać obiektywnie działania rządzących, wielu przyjęło postawę „byle nie PiS” – nawet jeśli oznaczało to zgodę na bezprawie obecnej ekipy. Teraz mamy tego efekt: rząd, który łamie Konstytucję w biały dzień, a Komisja Europejska bije brawo.
Czy Europa to stado baranów? Nie. Ale wspólnota narodów została wyparta przez system, w którym elity brukselskie mają własny interes, często oderwany od obywateli. Kraje takie jak Węgry, Dania czy nawet Czechy dobrze to rozumieją i stawiają granice ingerencji. Polska, zamiast iść ich śladem, oddała klucze do suwerenności ludziom, którzy w Brukseli szukają legitymacji do rządzenia, bo w Polsce nie potrafią wygrać w ramach demokratycznych reguł.
To nie Unia jest problemem, tylko model relacji, który pozwala jej działać jak właściciel kolonii wobec państwa, które zatraciło instynkt obronny.
Bez suwerenności, nie będzie równowagi, powagi ani odbudowy.
W tym kontekście warto docenić działania tych europosłów, którzy w ramach EKR próbują tworzyć realną przeciwwagę wobec ideologicznej dominacji UE. Ale to nie wystarczy. Polska polityka zagraniczna musi być spójna, pewna siebie i konsekwentna, a kluczową rolę w tym może odegrać prezydent, zwłaszcza w obliczu ograniczania suwerenności przez kolejne inicjatywy UE: Zielony Ład, migracyjne przymusy, ingerencje w wewnętrzne sprawy państw członkowskich.
Problem jednak jest znacznie głębszy. Zdradliwe głosowania europosłów przeciwko własnemu państwu to nie tylko sprawa lojalności, ale objaw znacznie poważniejszej choroby systemowej. To efekt tego, że polskie państwo nie funkcjonuje jak spójny, sprawny organizm, tylko jak zbiór rozproszonych wpływów, niejawnych lojalności i instytucji pozbawionych tożsamości.
Dlatego właśnie ten cykl wpisów nie dotyczy wyłącznie kwestii europejskich, ani tylko relacji z UE. To cykl o naprawie państwa jako całości, od jego ustrojowego fundamentu, przez instytucje, aż po kulturę polityczną i mechanizmy odpowiedzialności.
Prezydent, nawet najlepszy, nie naprawi państwa w pojedynkę. Ale może być iskrą, inicjatorem procesu, który Polacy dokończą, jeśli zrozumieją, że prawdziwa niepodległość nie polega na tym, by mieć flagę i hymn, lecz sprawne instytucje, niezależne sądy, wolne media i lojalne elity.
Dlatego warto mówić o roli prezydenta. Ale jednocześnie trzeba pamiętać, to tylko wierzchołek góry lodowej. Rdzeń problemu to państwo jako takie. I temu właśnie poświęcony jest cykl moich wpisów: jak to państwo naprawić, by znów było nasze.