W każdym bądź razie, niemiecki parowóz ugrzązł, jak niegdyś zastępy DżyngizHana w japońskich transzejach, a szalone ataki napastników kraju kwitnącej wiśni, którzy z okrzykiem "banzai!" ruszali jak torpedy, na trzy strzały przyniosły im dwie bramki. Najlepsza była ta druga, gdzie filigranowy Japończyk, wcześniej poniewierany przez wielkiego murzyna, o cholera, nie wolno, to był afro-amerykanin, nazwiskiem Rüdiger, wyprzedził wielkoluda i będąc trzy metry od sympatycznego Mauela Neuera, kropnął mu nad głową tak, że gdyby strzelił niżej, to by Niemcowi głowę urwało i razem z piłką wpadłaby do bramki, a tak... wpadła tylko piłka, a Japończycy cieszyli się z prowadzenia 2:1.
Niemcy się jeszcze starali, ale wiadomo, improwizować to potrafią Polacy, a Germanie, jak im plan nie wyjdzie, to i tak go w kółko powtarzają. Chociaż trzeba Niemcom przyznać, że się uczą, bo nawet ta jedna bramka dla nich padła dzięki ich oszustwu i cwaniactwu, bo Kimmich po prostu zostawił nogi, zaczepiając o bramkarza Japonii i teatralnie runął do przodu, podnosząc przytomnie głowę, czy się udało. Udało się. Ale tylko raz.
Ostatnie doniesienia ekspertów wskazują na możliwą przyczynę poziomu gry reprezentacji Polski. Jest on z jednej strony bardzo wysoki, bowiem polscy reprezentanci nieodmiennie kierują piłkę w górę, wysoko, w powietrze. Z drugiej strony jednak, ponieważ piłka często toczy się po ziemi i trzeba za nią biegać, to tutaj mocno odstajemy od pozostałych zespołów, zadowalając się "orlim" - drapieżnymi zachowaniami, w postaci "stempelka", czyli przybicia szponami korków, jakiejś części ciała przeciwnika do boiska.
Ta drapieżność być może przesiąkła przez Lewandowskiego do kolegi Holendra, z którym gra w Barcelonie. A Holendrzy, holender, zawsze coś udoskonalają, więc Frankie do Jong niczym jastrząb zaatakował szybującego w powietrzu Senegalczyka. O tak:

Wiem, nie wierzycie. Ujęcie z drugiej strony, jak de Jong swoimi szponami...

I mina frunącego Senegalczyka:

No w sporcie nie ma lekko.
Podobno sposób gry naszych bierze się z utożsamienia się zawodników z wtłaczanym im od lat do głów wzorcem orłów. O ile jeszcze w pierwszej fazie, ta pedagogika nie odnosiła skutku i orły Górskiego czy Piechniczka grały równie dobrze po ziemi jak i górą, tak w miarę upływu czasu, nasi nieubłaganie zaczęli się identyfikować z orłami, a orzeł wiadomo, lata wysoko, ale biegać...
Czy ktoś w ogóle widział biegające orły? No bez przesady. Taki indyk, trochę ciężki, ale może chociaż chodzi. Strusie biegają, ale to nie nasza strefa. U nas pozostają - kury! Kura potrafi biegać, jak rzadko który ptak. Celnie dziobie. Trzęsie tym łepkiem. Nawet jak go straci, to potrafi zasuwać, wie ten, kto widział. Kury w piłkę nożną, to szybkość i uwaga. Zaciętość i krótkie loty.
Kury Michniewicza! To jest nowa recepta, która może dać nam sukces. Francuzi mają koguty, to my możemy mieć kury! Razem do zwycięstwa. "Piejo kury, piejo!"