Pod poprzednim wpisem wywiązała się dość ciekawa dyskusja. Interlokutorzy przekonywali w zasadzie samych siebie, że w czasie wojny wymordowano nam prawie całą inteligencję a już na pewno najlepsze elity i to tak skutecznie, że już nigdy nie uda nam się tych elit odbudować. Nie mam pojęcia, kto rozpowszechnia takie bzdury w jakim celu i dlaczego ludzie w nie wierzą? Przecież to taki sam mit, jak ten o naszym rzekomo najgorszym położeniu geograficznym na Świecie. Nie twierdzą, że prób przeprowadzenia akcji eksterminacji polskiej inteligencji nie było, ale skutek był daleki od planowanego a rzekłbym nawet, że odwrotny do zamierzonego. Nie twierdzę też, że w czasie wojny nie ginęli duchowni, nauczyciele, artyści czy lekarze, ale ginęli dokładnie tak samo, jak pozostałe warstwy społeczne. Tak naprawdę, to nigdy, nigdzie, nikomu nie udało się eksterminować prawdziwej inteligencji, bo inteligencji wymordować po prostu się nie da, choćby dlatego, że jest inteligencją właśnie. Miłosz w „Zniewolonym umyśle” przekonywał, że Rosja Radziecka zlikwidowała inteligencję w zaanektowanych krajach bałtyckich i Bałtowie, jako poszczególne narody przestały istnieć. I jakoś po pięćdziesięciu latach radzieckiej okupacji odbudowali swoje kraje praktycznie z dnia na dzień. Wszystkie fakty zaś przeczą temu, że wymordowano nam akurat najlepsze elity. Przypatrzmy się więc tym faktom.
Dwudziestoprocentowy analfabetyzm po dwudziestu latach tego wzorcowego podobno sanacyjnego nauczania najlepiej o tych elitach chyba jednak nie świadczy? Przynajmniej tych pracujących w oświacie. Tym rzekomo zdziesiątkowanym w czasie wojny elitom całkowita likwidacja analfabetyzmu zajęła zaledwie kilka lat. Kto w czasie wojny prowadził tajne nauczanie i to podobno wzorcowe w okupowanych krajach, skoro wymordowano nam elity? Jak udało się inaugurować już w 1945 roku, rok akademicki na Uniwersytecie Warszawskim, czy Jagiellońskim? Skąd wzięto kadrę naukową Politechniki Gliwickiej, czy uczelni wrocławskich, uczelni w miastach jeszcze rok wcześniej niemieckich? Pytania można oczywiście mnożyć. Jeszcze ciekawiej przedstawia się sprawa osiągnięć inteligencji w gospodarce. Sukcesem jednej, jedynej Gdyni, portu i miasta, obdzielono kilka pokoleń wstecz i kilka do przodu. Zastanówmy się więc, czy na pewno był to tak wielki sukces?
Eugeniusz Kwiatkowski, twórca i budowniczy Gdyni powiedział, że pożyczyliśmy pieniądze na „dwie Gdynie” a stoi tylko jedna. Spróbujmy porównać to z budową i odbudową powojennego przemysłu i to tylko tego związanego z gospodarka morską. I tu rodzi się zasadnicze pytanie: . Czyżby ówczesny rząd po spłaceniu długów za utrzymanie polskiej armii w Anglii i spłaty własności amerykańskiej w Polsce ograbił ludność, która po przegranej wojnie była tak bogata, że z tego wybudował nowoczesny przemysł stoczniowy, flotę handlową (PLO, PŻM, PŻB), dalekomorską flotę rybacką w Gdyni i Szczecinie, bałtycką flotę rybacką w Świnoujściu, Kołobrzegu i Władysławowie? Tylko flota obsługująca statki na łowiskach liczyła kilkadziesiąt jednostek a same stocznie budowały statki dla ZSRR, Brazylii, Egiptu, Wietnamu, a nawet Chin i Albanii.
Jak ta powojenna inteligencja zbudowała to wszystko bez jakichkolwiek kredytów i pożyczek a ta przedwojenna nie potrafiła zbudować jednego portu bez kredytu i to kredytu który trzeba było oddać w podwójnej wysokości? I dlaczego dzisiaj znowu nie potrafimy nawet psiej budy wybudować nie pożyczając na to pieniędzy? Nie potrafimy, zapomnieliśmy jak to się robi, czy nigdy się nad tym tak naprawdę nie zastanawialiśmy, choć w szkołach nam to wszystko dokładnie tłumaczono. We wszystkich szkołach i na każdym poziomie edukacji.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 5073
Gierek to dopiero lata 70te. Wydaje mi się, że autor ma na myśli lata 1945 - 48, aż do wdrożenia centralnego planowania.
Bez kredytów, ale był jakiś program UNRRA - amerykańska pomóc (w 1946 roku 22% dochodu narodowego).
No i nacjonalizacja przemysłu, wszystkie zakłady pow. 50 pracowników zostały przejęte przez państwo.
Do odbudowy stoczni ściągnięto wszystkich fachowców z całej Polski, którym udało się przeżyć, zgromadzono materiały i maszyny, które nie uległy zniszczeniu.
Był cel, był popyt. No i był ten olbrzymi powojenny zapał i chęć odbudowy, nie do przecenienia.
Zacznę od Pani, żeby inni nie poczuli się urażeni. Nie chodzi tylko o lata powojenne, ale o cały okres PRL-u. Generalnie o to o czym napisał Pers, czyli o suwerenność finansową. Lepsza bowiem jest nawet ograniczona suwerenność finansowa niż jej całkowity brak. O tym jednak przy innej okazji.
Lata powojenne to też bardzo ciekawy okres rozwoju gospodarczego kraju o którym prawie nic nie wiemy a rozwijaliśmy się wtedy najszybciej w Europie. Samym zapałem się jednak niczego nie zbuduje i komuniści doskonale o tym wiedzieli. Cel był oczywisty, żeby jednak był popyt, to ludzie musieli mieć środki ten popyt napędzające. Nie chcę tutaj rozwijać tego wątku więc krótko. Najniższy zarobek w 1945 r to 6 000 zł. miesięcznie. Szczegóły tu: https://www.prawo.pl/akt… Ustalono go w tej wysokości, żeby ściągnąć emigrację z zagranicy. Nie miało to jednak nic wspólnego z siłą nabywczą przedwojennej złotówki o czym przekonywali się emigranci dopiero po powrocie do kraju. Z drugiej jednak strony te 6 000 zł. miało siłę nabywczą przedwojennych 300 zł. a 300 zł. w II RP to był bardzo wysoki dochód a te 6 000 to był najniższy zarobek po wojnie. Tak więc drugim celem było zdyskredytowanie przedwojennego systemu i zachęta do pracy i odbudowy kraju. Komuniści nie mieli jednak zamiaru stworzyć ludziom dobrobytu na dłuższa metę. Jak już odbudowano kraj to przejęli resztę nieznacjonalizowanych zakładów a wymiana pieniędzy w 1950 r. w stosunku 1:3 była zwykłą kradzieżą 2/3 oszczędności. Poważne Państwo nie musi też niczego planować. Wystarczy, że stworzy warunki do tego, aby był popyt a zaspokojeniem popytu zajmą się już niezależne podmioty gospodarcze.
Jeżeli uważasz, że za 25 mld. dolarów, które pożyczył Gierek da się wybudować to co wybudował, to podaj jakikolwiek przykład kraju gdzie zbudowano tyle samo za te same pieniądze.
Jeżeli system jest źle zorganizowany, to uważasz, że należy zmienić system, czy liczyć na cud?
Twój podstawowy problem, to to, że nie porownujesz 25 mld $ do zarobków. Moja mama zarabiala w tamtym czasie ze $30. Czyli przeliczając - Twoje dolary to miliard miesiecznych wynagrodzeń w Polsce, czyli Gierek pożyczył trzydzieści miliardów dniówek. Ile osób pracuje w budownictwie, milion? Gierek pożyczył trzydzieści tysięcy dni pracy całego sektora - sto lat.
Dalej uwazasz, ze to sukces?
//Jak było możliwe odbudowanie i rozbudowanie przemysłu stoczniowego bez jakichkolwiek kredytów, czy pożyczek//
Zadajesz zbyt trudne pytania jak na ograniczone możliwości intelektualne tutejszej "elity".
Przed wojną byliśmy krajem super suwerennym, zwłaszcza gdy w 1927 roku, po krwawym przewrocie majowym NBP przeszedł pod skrzydła Rotszyldów.
Pozwoliło nam to na swobodne zadłużanie i wybudowanie jednej Gdyni zamiast dwóch.
Po wojnie w wyniku sowieckiej okupacji i grabieży już tych możliwości nie mieliśmy i musieliśmy wykorzystywać pracę i (prawie) suwerenny pieniądz do odbudowy zniszczonego państwa. Taka bolszewicka polityka gospodarcza skończyła się prawdziwą tragedią - wybudowano 10 000 fabryk zamiast 5 000. Wybudowano 5 mln mieszkań zamiast 0,5 mln. I, o zgrozo, nie daliśmy zbyt wiele zarobić Rotszyldom.
Dopiero odzyskanie wolności w 1989 roku spowodowało powrót do normalności - przemysł i ziemia wróciły w odpowiednie ręce, zrealizowano postulaty robotnicze, które zakładały sprzedaż majątku narodowego w dobre ręce za przysłowiową złotówkę, zdrową konkurencję na rynku pracy (bo nigdzie przecież nie napisano, że wszyscy muszą pracować), ograniczono drastycznie niepotrzebną budowę mieszkań i przede wszystkim wrócono do zdrowej współpracy z Rotszyldami. Zlikwidowano całe gałęzie przemysłu poprawiając w ten sposób stan środowiska. Zwłaszcza to ostatnie okazało się zbawienne dla Polaków bo w końcu mogliśmy, jak obywatele wolnego świata, zacząć żyć na kredyt i każdy Polak może się spokojnie zadłużać. Doceniają to zwłaszcza posiadacze kredytów hipotecznych, którzy mogli w końcu kupić wymarzone mieszkanie na zdrowych zasadach rynkowych i za przystępne raty.
I wszystko idzie ku lepszemu bo już nie będziemy musieli wydobywać trującego węgla a gotować będziemy na czystym, patriotycznym gazie z USA. Można powiedzieć z pełną odpowiedzialnością, że elity nam się odbudowały na miarę nie spotykaną nawet w II RP.
No to pozamiatałeś.
Mam jednak prośbę abyś unikał zdań typu: „… ograniczone możliwości tutejszej elity”, bo to zraża ludzi do dyskusji.
Być może tutejsi dyskutanci nie mają wiedzy, albo zapomnieli czego uczono w szkołach. Nie można im jednak zarzucić tego, że nie dążą do poznania przyczyn obecnej tragicznej sytuacji naszego kraju i chęci jego naprawy.
Zapraszam oczywiście do dyskusji i jak największej ilości komentarzy,
Krytycznych komentarzy.
W zasadzie masz rację, że okradano ludzi a wypracowane środki zamiast na zaspokojenie potrzeb szły na inne cele.
Jak jednak nazwać dzisiejsze czasy kiedy w różnego rodzaju podatkach i parapodatkach zabiera się ludziom ponad 80% wypracowanego dochodu a resztę dodatkowo zżerają odsetki od kredytów?
Życie to nie Bareja. Kluczowym przemysłem nie kierowały miernoty, bo system by się bardzo szybko zawalił. Było oczywiście dużo fikcyjnych i zupełnie niepotrzebnych stanowisk, ale ludzie ci na pewno nie byli decyzyjni. Żaden system nie może się opierać na samych posłusznych klakierach i żaden nie przetrwa bez zdolnych i pracowitych.
W końcowych latach 70.w PRL 7% dyrektorów nie miało ukończonej podstawówki, były badania na ten temat. Każdy dyrektor, z wykształceniem czy bez, miał legitymację PZPR i dlatego był dyrektorem. Każdy szczęśliwie miał też zastępcę - wykształconego, świetnie orientującego się w zadaniach danego zakładu bezpartyjnego, który za niego odpowiadał nawet na pytania dziennikarza - wiem, bo robiłam materiały dla "Kobiety i Życia" i rozmawiałam z takimi dyrektorami i ich zastępcami. Dyrektor zwykle nie miał nawet pojęcia, co robi jego fabryka, ale pokornie pozwalał rządzić zastępcy, byle ten się nie wychylał przeciw władzy. Za to jeździł po zjazdach partyjnych i spędach politycznych
w powszechnym odczuciu masy utozsamiaja elity z celebrytami, ktorych istniejacy system uksztaltowal i nie wydaje sie aby ten trend mial sie zmienic bo wszystko zaczyna sie od coraz marniejszej edukacji mlodego pokolenia.
Jeżeli przyczyną jest marna edukacja, to należy zacząć od naprawy edukacji. To absolutna konieczność. Od elit zaś należy w pierwszej kolejności wymagać przywrócenia suwerenności finansowej kraju. Bez tego nie ruszymy z miejsca i nic na lepsze się nie zmieni a będzie tylko gorzej.
Teraz pomyślmy ile takich krajów jest na świecie i czy wśród nich znajduje się Polska. Gdy już odpowiemy sobie na to pytanie, to zrozumiemy dlaczego mamy to, co mamy i jakiej kategorii "elit" potrzeba do realizacji doktryny miski ryżu na dzień w kraju z dykty.
zdefiniuj najpierw co rozumiesz przez określenie elita ? Czy " wyksztalcona z dużego miasta" to też elita? Co to zwierz ta mityczna elita? Pzdr
Pan Juncker przedstawiał się jak Benny Hill, który musi każdego poklepać. Pan Verhofstadt błyszczał, ale w drugą stronę, strasznymi zębami. Pan Timmermans błyszczy Fit for 55, ale też drugą stronę, bo de facto straszy swoim wyglądem. Tak czy siak nie należy ich naśladować, ani brać wzorców do życia :-)
Takie są "uroki" demokracji parlamentarnej. Decyduje większość. Choć Timmermans czy Leyen są obecnie w mniejszości w swoich krajach. O Schulzu, innym unijnym macherze, wszyscy już zapomnieli.
Ale działanie wbrew traktatom unijnym to już bezprawie, i jak tak dalej pójdzie to należy się wypisać z tego grajdołka, a nie brnąć z uporem maniaka tam, gdzie nas nie chcą :-)