To, że nasze państwo jest źle urządzone, chyba nikt nie ma wątpliwości. Wystarczy spojrzeć na wyniki wyborów, na służbę zdrowia, sądownictwo, media, edukację, kulturę, naukę zwłaszcza humanistyczną, a także na poczucie tożsamości, identyfikacji i wyczucie państwa współczesnego Polaka. Najgorsze jest jednak to, że zamiast budować jakąś myśl, jakąś koncepcję wyjścia z kryzysu, prawie wszyscy oczekujemy i dyskutujemy nad wysokością dotacji i dofinansowania. Trzeba przyznać, że nie jest to ani zdrowe, ani normalne.
Gdy spojrzymy wstecz na naszą nową szansę nowej nadziei, to nadal nie zauważamy, że kilkanaście roczników inżynierów i humanistów wychodzących z polskich uczelni zostało w sposób nieuleczalny zarażonych ideą wolnego rynku. Wierzono w niego, jak w Boga i dopiero teraz część wyznawców zaczyna dostrzegać, że coś tu nie tak. I była to swoista epidemia. Refleksja mimo wszystko jest jeszcze połowiczna, bo wielu z nas nadal nie zauważa, że ten przechył zabrał nam możliwość restytucji właściwych elit i wszystkim zakłócił proces niepodległego myślenia. W tym czasie sprzedaliśmy większą część Polski, rozbudziliśmy w sobie niespełnialne nadzieje, dostaliśmy komputery i zaczęliśmy żyć życiem wirtualnym, podpisywaliśmy niekorzystne dla siebie umowy i w taki sposób zabrnęliśmy w kozi róg: pomiędzy totalną opozycję a szklany sufit jaki wyznacza polityka dotacji bezwarunkowych.
Obecny rząd owszem współpracuje w obywatelem, obniża jego koszty życia jak może, ale nie przygotowuje społeczeństwa do samodzielności i w ten sposób sam zakuł się w dyby niewystarczającego poparcia. I nie jest to kwestia naszego zacofania, naszych nieumiejętności rządzenia, specyfiki kulturowej czy Bóg wie czego jeszcze. To kwestia wstrzymania czasu, refleksji i sparaliżowania wszelkich procesów rozwojowych. Tak było w czasie zaborów, w PRL i tak jest obecnie. Nic nie jest w stanie zapełnić tej dziury, jaka powstała po wymordowaniu rdzennych elit, a więc tej inteligencji, która była nośnikiem naszego kodu kulturowego.
W okresie powojennym padliśmy ofiarą komunizmu i bolszewizmu, które zburzyły całą naszą tysiącletnią pracę kulturową, a po 1989 r. staliśmy się ofiarą własnego mitu „Zachodu”, bezwarunkowej pogoni za dobrobytem i naiwności, która ma częściowo swoje korzenie w okresie zaborów, ale w lwiej części w powojennej wymianie elit i negatywnej ich selekcji, która utrzymuje się po dziś dzień. Proces ten przybrał dość karykaturalny wymiar i objawił się w postaci typowo cwaniackiej: Korwin, poprzez pozorną odkrywczość myślenia, zawładnął posolidarnościowym młodym pokoleniem, zabrał im dobry czas i skierował na bezdroża myśli. Gdy, jak feniks z popiołów wyłonił się Bartosiak, okazało się, że znajdujemy się w tym samym miejscu, że rozumiemy go poprzez Korwina. I z tym paradoksem zamierzamy iść w dalszą drogę.
Myśli Bartosiaka nie możemy odrzucić, choćby z tego powodu, że jest ona odwróceniem korwinowskich dyrdymałów. Ale i tutaj czai się wiele mielizn, których Polacy w tym stanie umysłu i nauki raczej nie mają szans ominąć. Większość z nas nie ma bowiem świadomości, że cały powojenny czas zagospodarowała nam geopolityka piastowska i że jesteśmy w jej polu działania. Do 1993 r. (wymarsz Armii Czerwonej) mieliśmy o niej niewielkie pojęcie, a po tym czasie zaczęła ona głośno pukać do naszych drzwi. Zinterpretowaliśmy ją jako chęć pojednania polsko-niemieckiego. Od słynnego uścisku Mazowiecki – Kohl minęło wiele martwych lat i skończyło się połączeniem Niemiec i Rosji za pomocą dwóch rur gazowych. Położenie piastowskie uderzyło nas mocno w głowę i co ciekawe zrobiło to w momencie, gdy nasza scena polityczna i sami politycy zostali tak już powiązani ze sztucznie wytworzoną sytuacją, iż zmiana tego systemu wymaga albo niezwykłej politycznej umiejętności, albo przewrotu „majowego”. Trwanie w dzisiejszym klinczu oznacza klęskę. Myśl Bartosiaka, tak czy siak, wyprowadza nas na zupełnie inne tory myślenia. Pokazuje inne rozwiązania, a polityka Łukaszenki i Putina, poprzez aktywizację społeczną, sprzyja tym zmianom. Trzeba wejść w te buty, nauczyć się zasad geopolityki i zacząć ją wykorzystywać dla własnych celów, bo położenie piastowskie wymaga zupełnie innych zachowań, niż jagiellońskie. Terytorium Polski nie przecina już dwóch cywilizacji: łacińskiej i bizantyńskiej, lecz od 1945 r. jest państwem granicznym, a od 2004 r. kresami UE. Mamy więc diametralnie inną sytuację, niż miała II RP, mimo to potrzebujemy takiego społeczeństwa, jakie wykształcone została w okresie międzywojennym, które choć dyskutowało ostro, rozumiało, że zdrada Polski jest niewybaczalna na każdym poziomie i w każdej sytuacji.
Mamy bardzo trudny czas. Plasuje się on pomiędzy echem II RP, której mimo wszystko nie zdołano zamordować, a niewiadomą zachowań dzisiejszej młodzieży? Wiele dobrych sygnałów płynie z Podkarpacia, ale czekamy na odzew ziem zachodnich i północnych, gdzie zamieszkuje ludność bardziej obojętna i przez lata poddana działaniom systemowej niemieckiej prusyzacji. Jedno jest pewne, że jeżeli chcemy swoje państwo dobrze urządzić i nie chcemy żyć drogo i biednie, płacić dużych podatków i czuć się niewolnikami, musimy zmobilizować swoje siły nie pod patronatem myśli Korwina, lecz Bartosiaka, bo ono daje szansę na wyjście z martwego punktu, w jakim się znaleźliśmy. Przyszły los Polski zadecyduje się tym razem nie na Wschodzie, lecz na Zachodzie kraju. Kresów Wschodnich już nie mamy i mieć nie będziemy, ale za to nieoczekiwanie przybyły nam kresy zachodnie, których też zupełnie nie zauważamy. Tam zamiast syntezy trzech wielkich etosów: kresowego, wielkopolskiego i śląskiego, doczekaliśmy się wzajemnej obojętności i słabości w kierunku niemieckim. Poddanie się myśli Bartosiaka nie może być jednak bezwarunkowe.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 17998
Proszę Pana, proszę nie tragizować. Takie zachowania i w takich procentach dotyczą każdego społeczeństwa. Polacy nie są wyjątkiem. Natomiast bezsprzecznym faktem jest to, że wszyscy spsieliśmy i to poważnie. Polski naród istnieje, lecz przywaliła go przeszłość ostatnich 70 lat, oderwanie się od własnych korzeni oraz dominacja chłopskiej kultury. Wszyscy, prawie bez wyjątku, mamy aspiracje szlacheckie: niepodległościowe, wolnościowe, pragniemy dobrobytu, ale dążenia mamy postbolszewickie. Nie rozumiemy, że niepodległość można obronić tylko odwagą, koncepcją kulturową, solidarnością i wspólnym odwołaniem się do przeszłości, którą trzeba wciąż tworzyć na nowo. Pustki w kościołach trzeba tłumaczyć jego słabością. A młode pokolenie dopiera zaczyna wychodzić z dominacji internetu i wchodzić w normalną rzeczywistość. Zobaczymy czym się to objawi.
Waszmość, dokładnie jest tak, jak piszesz. Jasnowidzenie? Nie, to tylko świadczy, że istnieje już poziom wspólnego porozumienia. Pisząc uchwycić cały kontekst trzeba wziąć pod uwagę nie tylko wymienionych (Karonia, Bartosiaka itd.) lecz też kontekst 1000-letni. Bo tylko taka perspektywa daje prawdziwy obraz.
W tym felietonie musiałem postawić dwie przeciwności. Więcej, wymagałoby dłuższego tekstu i zawężałoby odbiór. Bartosiak jest objawieniem ze względu na swój język. Bardzo mi on odpowiada. Jestem zdania, że jeżeli chcemy wyjść z obecnej kwadratury koła, to musimy nauczyć się języka Bartosiaka i przyjąć jego argumentację, bo ona wyprowadza nas poza teren kłótni. Po prostu daje tlen. Potem może być tylko lepiej. Jego narracja, podobnie jak Karonia, jest wielokierunkowa, w przeciwności do Sykulskiego, Karonia czy Gadowskiego. Oni owszem są na mapie świata, ale jakoś nie wychodzą poza zamknięty krąg. Na czym on polega jeszcze nie wiem, ale wyraźnie tak jest i nie mają wielkich szans na powszechną popularyzację. Ich się tylko słucha - na podobnej zasadzie, jak papieża. Bartosiak rozwija.
W dyskusji nie można nikogo opluwać (Korwin sam się opluł), lecz trzeba dużo dyskutować i zaczynać tak rozumować, jak w I lub II RP, czyli w sposób niepodległy. Tylko tej dyskusji musimy się nauczyć od nowa, jak po długotrwałej chorobie. Tak, właśnie , tak wygląda poszukiwanie drogi. Ale oczywiście, problem tkwi w naszych głowach. Pierwsza Kadrowa zaczyna się rodzić, na podobnej zasadzie, jak przed I wojną - gdzieś w chmurze, ponad ludzkim padołem i złem tego świata. Czym tym razem zaowocuje, zobaczymy.
Pozdrawiam... może jakaś muzyczka. Jakoś dobrze mi się słucha.
Nie, Pierwsza Kadrowa to, nie w tym sensie. Waszmość, nie podejrzewaj mnie aż o taką naiwność. Tu chodzi o ducha i symbol. Wówczas, to był początek II RP, dziś w pierwszym rzędzie potrzebny jest ośrodek myśli, jako pierwociny nowej Polski - póki jeszcze mamy jakieś możliwości finansowe.
Obejrzałem również poprzednie filmiki.
Pozdrawiam
Podszkoliłeś mnie trochę w dziedzinie dronów. To wszystko bardzo ciekawe, ale pytanie, które nasuwa się automatycznie: do czego to wszystko zmierza?
Gdyby prości Chińczycy ruszyli z manufakturami masek, system ich zwariuje. Maski można przecież zmieniać , jak rękawiczki. Dzięki maskom jeden Chińczyk w ciągu godziny może być murzynem, białym lub Indianinem. Nie leży to wprawdzie w naturze chińskiej, ale mogą się nauczyć, choćby od Polaków.
Mundur kamuflujący człowieka w podczerwieni...
To pic na wodę dla publiki. Może wynalazek dobry na dwa lata. Ślad cieplny - w warunkach polowych, a nie laboratoryjnych - już, gdy jest to potrzebne, można zauważyć i zanalizować z taką czułością i rozdzielczością, że nawet z wysokości AWACS'a (satelity może nie) będzie można uchwycić pojedynczego żołnierza i odróżnić go od dzika, czy jelenia.
Oprócz kombinezonu trzeba wojakowi też założyć aparat oddechowy, bo każdy wydech ma temperaturę standardowo 36,6 degC. Do tego dochodzą nienaturalne zaburzenia ruchu powietrza, sladowe analizy chemiczne i wiele nowych gadżetów. Znów przeskoczy się z VHS na DVD.
Wyobraźnia i pomysłowość Panowie są rodzicami potrzeby i postępu.
Pozdrawiam
Jesteś niezawodny. Dzięki
Największe wrażenie robi Amazon, jako zaczątek przyszłego państwa. Przetestowana sieć dronów daje poważne możliwości nie tylko obronne, ale również inwazyjne. Państwo, jeżeli nie chce stracić kontroli, musi już mocno pilotować tego typu możliwości. Zniknie sieć państw i granice, znikną jakiekolwiek przeszkody w utrzymaniu jakiegokolwiek porządku.
Dlaczego nic nowego?!
Teraz na przykład najlepsze jest w muzyce ilustracyjnej, więc Netflix i YT.
https://youtu.be/JQNtCeg19SE
I z tego samego serialu taki stary cover. Ale jaki!
https://youtu.be/HWi8NPD42Lk
@ Jazgdyni
Panowie, dziś jest może kilkunastu facetów, w obrębie których może i ma się narodzić jakaś nowa myśl. Trzeba słuchać ich wszystkich i konfrontować z tym, co było, a więc weryfikować ich myśl mając z tyłu głowy polską historię i to, co chcemy dziś zrobić ze sobą. Innymi słowy trzeba mieć oczy dookoła głowy. Jeszcze nikomu, może z wyjątkiem Abrahama, który zniósł 10 przykazań, nie udało się podać opracowanej całościowo koncepcji kulturowej, bo to o nią głównie tu chodzi.
Wypracowanie takiej koncepcji to jest proces, a więc dyskusja i wspólne dostrajanie myśli do dobrze wybranego punktu odniesienia. W takiej dyskusji nie wolno się zaperzać, nie wolno oczekiwać jakiegoś spełnienie lub komplementacji. A więc zrozumienie i dobra wola musza być przewodnikiem. Wiedza i przemyślenia musza być rzucone na nasz prywatny rynek i tam mają znaleźć odzew i poważne traktowanie.
Ani Ziemkiewicz, ani Bartosiak nie są cudotwórcami, każdy z nich wnosi swoją wartość, swoja wizję, którą należy dostosować do naszej prawdy. Kto nie czuje się na siłach nie bierze udziału w dyskusji, kto czuje się kompetentny, pomaga. Musimy nauczyć się rozmawiać i dyskutować. Mnie akurat bardziej odpowiada Bartosiak, bo wnosi zupełnie nowe wartości, te których nikt nas nie uczył. Ziemkiewicz jest świetny w określaniu i nazywaniu tego, co było. Pomaga więc w budowaniu syntezy. Ale obydwu nie można traktować, jak bogów lub wyrocznię.
System partyjniacki, paternalistyczny i egoizmy trzeba schować do kieszeni. Liczy się jeden jedyny cel: nowa koncepcja kulturowa, bo jeszcze tak kiepskiego pod tym względem okresu nie mieliśmy w swojej historii. Jesteśmy kompletnie osamotnieni, pozbawieni elit i wizji przyszłości. Z powojennymi elitami, jak dotąd, przegrywamy już na starcie. Swych sił musimy szukać we własnych mózgach, swojej zaradności i w odniesieniu do historii oraz geopolityki. Przecież po 1945 i 1993 r. polskie uwarunkowania zmieniły się diametralnie. Moim zdaniem najpierw musimy nauczyć się geopolityki, bo ona najszybciej układa w głowach i najsprawniej prostuje języki.
Pozdrawiam
W pewnym momencie życia, w późnej młodości, gdy najpierw chciałem zostać lekarzem, a zostałem elektronikiem. Potem jako samouk zostałem radiooficerem PMH, a gdy była tego potrzeba, także okrętowym elektrykiem. Dosyć szerokie spektrum. Wtedy to właśnie zdecydowałem się na swój nietypowy rozwój - nie do góry poprzez wąską specjalizację, tylko wiedza wszerz. Dzisiaj widzę, że nie był to głupi wybór i z równym zainteresowaniem słucham wykładu o splątaniu kwantowym, jak i o tym co robi cholina w mózgu. Takie nietypowe podejście pozwala na szeroki horyzont i łatwe przeskakiwanie od nauki do filozofii. Może mam tak dlatego, bo wprost dręczy mnie nieustanna ciekawość?
Co jest teraz radosną nagrodą - takie wchłanianie wiedzy bardzo pomogło mi w karierze, aż do naturalne punktu "wystarczy", choć mam świadomość, że do pułapu się nawet nie.
zbliżyłem.
Brałem udział we wielu projektach. Sam nawet parę realizowałem. Wtedy zetknąłem się z wielkim znaczeniem solidnego planowania. A co więcej - z potrzebą opracowywania bardzo logicznych algorytmów i poprzedzających to dyskusji. Jak to się mówi - burza mózgów. W moim środowisku raczej nie było doktrynerów i "zakłutych łbów". Każde, nawet najbardziej głupie "a jeśli..." było poważnie traktowane.
Tak właśnie nauczylem się poważnych dyskusji, uważnego słuchania i analizy problemu. A także, co jest zmorą, z którą walczę - braku precyzji wypowiedzi. Częstym kłopotem jest nieporozumienie, bo nie ma konkretnej definicji i dyskutanci rozumieją dane coś nieco inaczej. Tak samo jest głupie i męczące okrągłe pitolenie ogólnikami i frazesami. To widzimy codziennie ze strony polityków, ekspertów i publicystów. Taka gadka - szmatka, która może doprowadzić do szału.
Ryszard wie dobrze, jakim jestem paplą, bo nasze telefoniczne rozmowy zazwyczaj trwają dwie godziny (albo do wyczerpania baterii). Dlaczego tak jest? Bo obszar dzisiejszej rzeczywistości i Polski, jest tak ogromny, że dobrej dyskusji wieloosobowej nie można przeprowadzić w czasie paru godzin lekcyjnych. Czyli - mamy problem.
Pozdrawiam
@ jazgdyni
Dokładnie tak jest!!! Pozostaje jeszcze charakter, albo może usposobienie, temperament, który staje na przeszkodzie w słuchaniu, roztrząsaniu i dociekaniu. Wielu na tym poziomie wysiada. Ten element też trzeba w sobie utemperować. A w ogóle, to przede wszystkim trzeba chcieć.
Czyli punkt wyjścia mamy już dogadany. Teraz kwestia czytania, słuchania i, jak Imciu mówi, przetwarzania. Ale musimy też wiedzieć, że syntezy prawdopodobnie nie zrobi nikt z wyżej wymienionych, lecz tego dzieła dokona zupełnie ktoś inny. Nowy Koneczny musi się dopiero narodzić i wychować na tym, co zrobili jego poprzednicy. A więc ktoś inny spije wypracowaną przez nas śmietanę. Ale taka jest prawidłowość rozwoju. Ten problem znakomicie był rozumiany w II RP, zanim komuna pożarła nasz punkt odniesienia i logikę naszych dziejów. Jedno pokolenie pracuje dla drugiego po to, by trzeciemu żyło się lepiej i racjonalniej. Mistrz nie może pożerać swego ucznia, lecz odwrotnie, musi dać mu szansę być lepszym od siebie. I to jest istota mistrza i istota szkoły.
W naszym zduraczałym czasie, mimo wszystko najlepiej pisać książki, które dziś nie są czytane, ale zatrzymują na dłużej myśl i stawiają jakieś fundamenty. Komputer jest narzędziem. Zresztą, każdy powinien wypowiadać się w takiej formie, jaka mu najbardziej odpowiada i w jakiej się najlepiej czuje.
Pozdrawiam serdecznie
Cześć
Też cenię te osoby wymienione na liście. Dziwi mnie brak Rafała Ziemkiewicza w chwili obecnej dla mnie najtęższego umysłu zdolnego do oceny i syntezy. Głównie w swoich książkach. Bo na swoim podkaście na YT, jak wszyscy dużo gada o bierzączce. Lecz robi to dobrze.
Wszystkiego
Rzecz charakterystyczna, Autor z błędami korwinizmu wcale się nie rozprawia. Nie przedstawia też rzekomo sprzecznych z nim myśli pana Bartosiaka. Jest całkowicie gołosłowny.
Moim zdaniem uczciwość pana Surmacza nie podlega dyskusji. Co więc nim kieruje? Autor, zdaje się, całe życie spędził w kraju, w którym władza „współpracowała” z ludem przez samowolne narzucanie mu swojej wizji, traktowanie jako zasobu. Tak było za Sanacji, tak było za komuny. Pan Surmacz jest wrogiem PRL, lecz raczej zwolennikiem ustroju powstałego po przewrocie majowym. To są ramy, w których jego myśl jest uwięziona. Nie zauważa podobieństw, a wszystko poza nimi traktuje wrogo. Nie potrafi jednak tego przedstawić.
Rany Boskie Jabe! Chyba po raz pierwszy poważnie muszę się zatrzymać i zastanowić nad Twoim komentarzem. No, no, no...
Pozdrawiam