Progres i wolne media, czyli dyzenteria

Zamierzałem skrobnąć kilka akapitów na temat sobotniego zwarcia Prawa i Sprawiedliwości z Platformą Obywatelską. Ale po napuszonej melorecytacji, hybrydzie ody z epitafium na własny temat Borysa Budki i buńczucznych pohukiwaniach z akcentami knajackimi Donalda Tuska, stwierdziłem, że to byłby wymarzony kąsek wyłącznie dla tłumacza na chiński. Cytuję: “ping, ping, ping, ping pong.”, czyli: pieprzą, pieprzą, przestali pieprzyć. Zniesmaczony zrezygnowałem z roztrząsania konfrontacyjnej bieżączki. Polityczna nawalanka i tak trwa na okrągło, więc smaczki skrzeczącej pospolitości mogą poczekać w zamrażarce. Tym bardziej, że prawdziwy bój toczy się o przyszłość naszej cywilizacji w skali globalnej. Pewna emerytowana frontmenka TVN 24, komercyjnej stacji na amerykańskim żołdzie, wręcz maniakalnie utożsamia ten gigantofon propagandy antyrządowej z wolnymi mediami. Paradoksalnie w takiej groteskowej ocenie tkwi ziarenko prawdy. Zważywszy bowiem na dyzenterię indoktrynacyjną tego geszeftu, mnie kojarzy się on z wolnym… stolcem. Ów żart leksykalny budzi jednak refleksje głębszej natury. Otóż wiele pojęć, z pozoru oczywistych, trudno zdefiniować obiektywnie, bez intencjonalnego zabarwienia, nie wspominając o jednoznacznej wykładni. Takim konstruktem jest na przykład postęp, zwany bardziej awangardowo progresem, przy milczącym przeświadczeniu, że w dziejach ludzkości stanowi zjawisko pożądane i pozytywne, które sprawia, że dziś jest lepsze od wczoraj i gorsze od jutra. I przez tysiąclecia człowiek w swym zadufaniu Usiłuje na wiele, często sprzecznych, sposobów mościć się jak najwygodniej w swym grajdołku, żeby z padołu łez przekształcać go w arkadię wolności, równości i braterstwa, choćby, jak to już bywało, przy pomocy gilotyny. Dziś, gdy cywilizacja śródziemnomorska z ugruntowaną przez wieki aksjologią dojrzewa(przepoczwarza się?) pod płaszczykiem demokracji liberalnej w awangardowy nihilizm w wielu aspektach zbliżony do wspólnoty pierwotnej, aż miło(aż strach) pomyśleć w co rozkwitnie(sparszywieje) jutro. Ale niech żywi nie tracą nadziei… Poczynając od Sodomy, a kończąc na PRL-u przynależnym, a jakże, do krajów demokracji i to ludowej, czyli przewyższającej w hierarchii doskonałości liberalną, homo sapiens przetrwał już liczne paroksyzmy szczęśliwości. I nie trzeba być najstarszym góralem,
by pamiętać lęk poddanych wschodniego imperium, że dynastia czerwonych wasali: Bierut, Cyrankiewicz, Gomółka, Gierek, Jaroszewicz, Rakowski, nie wygaśnie na Jaruzelskim, bo w sieniach antyszambrowali już: Kwaśniewski, Miller, Janik, Jaskiernia, Cimoszewicz… ktoś zauważy, że przecież dopięli swego. Cóż za małostkowość! Ich po prostu wicher historii przemienił z proletariuszy spod znaku sierpa i młota w nowoczesnych Europejczyków, awangardę progresu i demokracji. Przaśni towarzysze przedzierzgnięci w rzutkich biznesmenów z gorliwością neofitów zmiatali z posad relikty dawnego reżymu, zwłaszcza rodzimy przemysł i całą infrastrukturę, od handlu, po bankowość. Eklektyczny system z rosnącą stopą życiową, o co po realnym socjalizmie nie było trudno, z otwartymi granicami, kuszący zachodnim blichtrem i reanimowanym, jak gdyby dla kamuflażu, melanżem świata w zupełnie starym stylu, z balami dla panienek z arystokratycznych rodów, z bezwzględnymi kamienicznikami, z masonerią, lupanarami, ruletką, modrzewiowymi dworkami, które tu i ówdzie ocalały przed dewastacją, sączył w populację miazmaty lewackiej ideologii. Powtórzę jednak raz jeszcze. Narodzie, prawdziwa awangardo tumanionej marnościami fałszywych wartości populacji, nie trać nadziei. Nie popadaj w depresję mimo, że ten światopoglądowy neomarksizm jest groźniejszy od najmroczniejszych w dziejach plag inżynierii społecznej, cóż za pyszny eufemizm. Bowiem w odróżnieniu od nasyconych terrorem systemów zniewolenia, skrajny liberalizm, ściślej libertynizm, nie narzuca człowiekowi żadnych ograniczeń, nie zmusza do jakichkolwiek wyrzeczeń, zwłaszcza w sferze obyczajów. Ideolodzy anarchii duchowej instalują wprawdzie w teorii kilka bezpieczników sprowadzających się do starego zalecenia: nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe, lecz w gruncie rzeczy zachęcają: róbta, co chceta. Żartowałem. Wolną wolę ludzi usiłujących myśleć samodzielnie, zakorzenionych, niekoniecznie własnymi genami, w kulturze i tradycji pokoleń, szanujących, choćby tylko ze snobizmu, etos narodowej elity, jeśli nawet ich praszczurowie wywodzili się z pańszczyźnianej czerni, paraliżuje globalne lobby, świetnie zorganizowana mniejszość dążąca do destrukcji judeo-chrześcijańskich podwalin ładu moralnego. A ten, jak każdy porządek, wymaga pewnych wyrzeczeń, siły charakteru, rozsądku, szczypty surowości w respektowaniu ustalonych zasad… I niczym kania dżdżu potrzebuje autorytetów, mocnych nie w gębie, tylko świecących przykładem. Tymczasem koryfeuszy jak na lekarstwo, tym bardziej, że jedna czarna owca, na przykład w strukturach Kościoła, mimo wszystko wciąż ostoi dekalogu, czyni więcej zła niż setka prawych. Totalnych progresorów takie problemy nie trapią. Każdy z ich wyznawców ma swój autorytet w zasięgu wzroku. Wystarczy, że stanie przed lustrem i sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem, w dodatku utwierdzanym w trafności wyboru barwnej egzystencji przez bezpruderyjnych celebrytów, dla których raz dziewczynka, raz chłopaczek, to prawdziwy życia smaczek. I late ze starbunia. Nie skończyłem jeszcze pastwienia się nad progresem, a w kolejce czeka już tyle innych fascynujących zjawisk paranormalnych, jak na przykład wiwisekcja, że pozwolę sobie na oksymoron, niezależnego dziennikarstwa. Pora wszak postawić wielokropek… Ale nim przejdę do pogawędki z Eustachym, zakończę wątkiem igraszek językowych, od którego rozpocząłem obrzydzanie progresu. Ekwilibryści(i ekwilibrystki naturalnie) językowi usiłują za wszelką cenę genderyzować słownictwo. W szale równouprawnienia lingwiści(i lingwistki) akceptują najdziwaczniejsze formy rodzaju żeńskiego. Gościni wzorując się na staropolskiej kniagini weszła już do obiegu w progresywnych mediach. Trwają zmagania między premierą, a premierką, profesorą, a profesorką, posłanką, a posełką, zboczenką, a zboczeńcą, chirurgą, a chirurżką, itd. Teraz podobno Rada Języka Polskiego ustaliła, że sędzina, do wczoraj żona sędziego, to teraz kobieta w todze. Zapewne zatem wojewodzina to wojewoda z waginą, zaś wojewodzianka wojewoda dziewica. Taka wykładnia pozwala mi przypuszczać, że Leszczyna nie jest żoną Leszcza, lecz po prostu Leszczem. Jako mierny ichtiolog waham się jedynie czy z ikrą czy z mleczem.

Sekator Ps.

- A jak nazwałbyś męża sędziny? - pyta mój komputer.
- Sędzin - odpowiadam bez namysłu Eustachemu. - Chociaż z drugiej strony - dodaję - wiedźmin nie był przecież mężem wiedźmy.

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika J z L

05-07-2021 [08:02] - J z L | Link:

TVP wykupiła prawa do transmisji Euro i Olimpiady,
TVN wykupił prawa do porannego joggingu Tuska !!

Obrazek użytkownika Czesław2

05-07-2021 [10:43] - Czesław2 | Link:

Ambasada amerykańska interweniowała w sprawie koncesji dla najbardziej wolnego medium w Polsce czyli tvn. Jest to najbardziej przyjazna Polakom telewizja nadająca w duchu przyjaźni polsko-amerykańskiej.